Rozdział 7, czyli napad #2

*Pov Reader*

Kolejny dzień. Skąd wiem? Budzik. Mój kochany (sarkazm) budzik, który zawsze budzi mnie o tej samej porze, czyli o 6:30.

Wyciągnęłam rękę spod kołdry, żeby wyłączyć to diabelstwo, jednak nie mogłam tego znaleźć. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, że śpię na podłodze i budzik jest o całe dwa kroki dalej ode mnie.

Zagrzebałam się w kołdrze.

- Mmmmm... ucisz się, demonie... - wymamrotałam po części do siebie po części do budzika.

Niestety, skurwiel nie posłuchał i dalej wrzeszczał jakby dom mi się palił. Chcąc nie chcąc, musiałam wstać i go wyłączyć.

Niechętnie wstałam z materaca i wyłączyłam ten pomiot piekieł.

- Obyś zamilkł na wieki. - powiedziałam, wiedząc, że i tak jutro z rana powtórzy się ta sama sytuacja.

Podeszłam do szafy, mijając wcześniej fotel na którym był przygotowany strój na jutro. Uśmiechnęłam się i otworzyłam szafę. Przez moment się zastanawiałam co założyć, po czym wzięłam przetarte na kolanach dżinsy, czarną koszulkę z tęczową naszywką i niebieską, zapinaną na guziki narzutę oraz jakąś bieliznę.

Następnie zeszłam na dół i wrzuciłam ubrania do łazienki. Po tym weszłam do kuchni i oparłam ciężko na krzesło.

- Hej, [T. I.]. - przywitał mnie głos brata.

- Siema, Daniel. - odpowiedziałam i spojrzałam na niego.

Stał oparty o blat i jadł jakąś biedną kanapkę z masłem.

- Co ty jesz? - spytałam po części ze zdziwienia po części z oburzenia.

- No... śniadanie? - powiedział niepewnie.

- Ty TO - wskazałam na chleb posmarowany cienką warstwą masła. - nazywasz śniadaniem?

- Ta, a czemu nie? - odpowiedział i wziął gryza "śniadania".

- Jak ty możesz jeść tak biedne śniadanie? - oburzyłam się.

- Po ludzku.

- Dobra, z tobą się nie pogada. - odparłam, po czym podeszłam do lodówki i ją otworzyłam.

Rozejrzałam się chwilę, a następnie chwyciłam mleko i sok pomarańczowy. Następnie podeszłam do szafki z chlebem, w której trzymamy też płatki, i wyjęłam z niej czekoladową granolę. Potem wzięłam miskę, nasypałam do niej płatków, zapalam je mlekiem, a do szklanki nalałam soku. Zapomniał tylko o jednej rzeczy.

- Bracie, mógłbyś mi podać łyżkę? - spytałam braciszka z oczkami szczeniaczka.

- Niech ci będzie. - powiedział patrząc na mnie jak na jakąś pijebaną.

- No co?

- Twój żołądek musi cię nienawidzić. - powiedział podając mi łyżkę.

- Meh, zdążył przywyknąć do mieszania różnych rzeczy. - wzięłam od brata łyżkę i zaczęłam jeść płatki z mlekiem, popijając co jakiś czas soczkiem pomarańczowym.

Po zjedzeniu śniadania spojrzałam na zegarek.

6:50. Wow. Mam czasu w pizdu i trochę. Postanowiłam jednak najpierw się w całości ogarnąć, a dopiero potem coś sobie poprzeglądać na telefonie.

Jak pomyślałam tak zrobiłam. Ubrałam się w to, co sobie rano naszykowałam, umyłam się i wyszłam z łazienki.

Mój wzrok od razu powędrował na zegar. 7:00. Ja pierdziu, ile czasu.

Zadowolona chwyciłam telefon do ręki i pobiegłam z nim do pokoju. Następnie usiadłam na łóżku i zaczęłam przeglądać wszystkie socjalki jakie miałam.

*Time Skip*

8:00. Taki czas pokazywał mój telefon. Postanowiłam już zacząć zbierać się do szkoły, ponieważ wszystko przejrzałam co miałam do przejrzenia.

Wstałam więc z łóżka, wzięłam plecak i zeszłam na dół. Tam, chwyciłam swoje drugie śniadanie, które tym razem zrobiła mi matka, i włożyłam je do jednej z kieszeni plecaka. Następnie ubrałam się i wyszłam z domu.

Szłam sobie, pustymi o tej godzinie, ulicami, gdy nagle dostrzegłam coś, czego dostrzec w życiu nie chciałam. Lokalną patologię.

Nim zdążyłam pomyśleć, czy iść okrężną drogą, żeby ich wyminąć, zoczyli mnie i zaczęli się zbliżać. Ja, sparaliżowana strachem, stałam po prostu w miejscu.

~ Nie daj im się. Bądź twarda i niedostępna. Jak ostatnio. Nic ci nie zrobią, jeśli zobaczą, że się ich nie boisz. ~ powtarzałam sobie w głowie.

- Co za niespodzianka. Kogo tu widzimy? - mówił jeden z grupki, podchodząc.

- Porządną obywatelkę Polski, która, jak nakazuje obowiązek szkolny, zmierza do placówki oświatowej. - odpowiedziałam.

- Zawsze taka wygadana jesteś? - spytał ten sam typ, co ostatnio pytał mnie o ilość jedzenia.

- A ty zawsze taki wścibski? - odprychnęłam.

- Dobra, chłopaki, kończymy to, nie chce mi się z tą suką kłócić.

- Jak mnie nazwałeś? - wkurzyłam się.

- Suką. Bardzo do ciebie pasuje. - zaśmiał się.

Stał przed nimi cała czerwona z gniewu. Czekałam tylko na ich ruch, żeby mieć pretekst do ataku. Mimo iż mogłabym już teraz ich zaatakować, trzymam się zasady, że nie należy bezpodstawnie używać siły.

- Po prostu dajcie mi przejść! - krzyknęłam.

- Och, panowie, mamy się rozstąpić, bo nasza przewrażliwiona dziwka tak chce.

Wszyscy zaczęli rechotać jak te świnie z Angry Birds. Coraz trudniej było mi powstrzymać rękę.

- No chyba cię łeb boli. - dopowiedział inny i zbliżył się do mnie.

Był wysoki. Naprawdę wysoki. Miał metr osiemdziesiąt jak nic. Patrzył na mnie z góry i popchnął mnie na najbliższą ścianę.

~ No i znowu to samo. ~ pomyślałam.

Przyparł mnie do ściany tak, że jego ręce znajdowały się na wysokości moich ramion, więc nawet, jeśli chciałabym przejść pod jego rękami, szybko znalazła bym się w takiej samej pozycji jak teraz.

- I co teraz suko? Nie jesteś taka odważna, co? - spytał, a reszta chłopaków jeszcze mnie otoczyła.

- A ty? Myślę, że każdy z was jest odważny tylko w grupie. - skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego lekceważąco.

Nagle poczułam silny ból w okolicach brzucha. Trochę się zgięłam od nagłego bodźca. Jak się okazało, typo mnie uderzył.

- Dalej jesteś taka pyskata? - wysyczał.

Ja, dalej czując ból, wyprostowałam się i spojrzałam mu w oczy.

- To - wskazałam na swój brzuch. - będzie boleć krótko. A to - chwyciłam jego głowę i z całej siły ściągnęłam ją w dół, wprost na moje wysunięte kolano. - będzie boleć długo.

Odepchnęłam chłopaka od siebie. Nie sprawiło mi to największego problemu. Miał cały rozwalony i krwawiący nos. Trzymał się za niego i krzyczał z bólu. Lekko się uśmiechnęłam. Jednak mój uśmiech szybko zniknął. Odwróciłam się do reszty bandy, która była w tym momencie zszokowana, i powiedziałam:

- Tak, albo gorzej, skończy każdy z was, jeśli nie zostawicie mnie w spokoju. - wskazałam na ich kolegę.

- Co ty mu zrobiłaś, kurwa?! Pojebana jakaś jesteś! - krzyknął jeden z chłopaków.

- Mógł mnie nie atakować. - odparłam i odeszłam w swoją stronę.

Za najbliższym zakrętem oparłam się przerażona o ścianę.

- Ja pierdole, co ja zrobiłam... - spojrzałam na swoje dłonie. - Ja mu przecież chyba nos złamałam...

Jeszcze stałam tak kilkanaście sekund, po czym zaczęłam biec w stronę szkoły. Oby nikt się o tym nie dowiedział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top