Rozdział 4, czyli przygotowania i ucieczka

*Pov Reader*

O cholera, to jest po jutrze, a ja dalej nie wiem co na siebie założę. No nie pójdę przecież jak ostatni lump w bluzie. Chociaż był by to najwygodniejszy ubiór.

Niewiele myśląc podbiegłam do szafy i ją otworzyłam. Bluzki, dresy, bezrękawniki, krótkie spodenki, spódnice... właśnie! Spódnice! Może w jednej z nich bym poszła?

Szybko wyjęłam wszystkie jakie miałam. Nie było ich dużo, bo nie przepadam za chodzeniem w nich. Miałam czarną, plisowaną, którą zawsze zakładam na jakąś akademię czy inne gówno, dżinsową z szelkami, w której chodzę raz na ruski rok, długa do kostek, ciemna i lekka, w której wyglądam jak babcia dziergająca sweterki i krótką w kratę, która przypomina mi Szkotów tańczących do dud. Hmmmmm... może przejrzę sukienki? Też nie mam ich za dużo, ale zawsze warto sprawdzić.

Wywaliłam wszystkie sukienki jakie miałam na łóżko i zaczęłam przeglądać. Czerwona z krótkim rękawem, granatowa na ramiączkach, biała w błękitne paski z falbanką, długa, żółta w różne kwiaty z wcięciami do ud, morelowa na ramiączkach z pomponikami przy dekolcie i czarna z półdługimi rękawami. Może by tak... mam zajebisty pomysł!

*Time Skip*

Po skończonej robocie, spojrzałam na swoje dzieło. Jestem kurwa geniuszem. Będę w tym zajebiście wyglądała. Jeszcze może jakaś pasująca biżuteria do tego, jakiś łańcuszek i kolczyki no i będzie bootiful.

Odłożyłam gotowy strój na fotel, stojący niedaleko łóżka i spojrzałam na godzinę w telefonie. 17:28. Trochę mi to zajęło, ale było warto.

Zeszłam na dół i skierowałam się do mojego ulubionego pomieszczenia, czyli kuchni. Podpełzłam do lodówki i ją otworzyłam. Jedzenie, jedzenie, więcej jedzenia, jeszcze trochę więcej jedzenia... meh, nie ma sera to nie ma jedzenia. Zamknęłam lodówkę. Szafka ze słodyczami. Mój kolejny cel. Weszłam na blat i otworzyłam wspomnianą wyżej szafeczkę. Czekolada gorzka, mleczna, Oreo, truskawkowa, żelki Haribo, Snickersy, Twixy, landrynki... nie ma kwaśnych żelków, nie ma słodyczy. Zamknęłam szafkę. Nosz kurwa, nie ma nic do jedzenia. Postanowiłam pójść coś kupić. Ser i kwaśne żelki.

Wróciłam na górę i podeszłam do szafki nocnej, w której miałam portfel z oszczędnościami i wyciągnęłam banknocik 50-złotowy. Schowałam go do kieszeni, ubrałam buty, krzyknęłam: "idę po jedzenie!" i wyszłam.

Zaczęłam iść w stronę monopolowego, znanego w naszej klasie jako stacja patrolowa pana Miecia, czyli naszego miejscowego pijaka. Właśnie, powinnam na siebie uważać. Podobno w tych godzinach ma swoją "zmianę".

Podeszłam pod stację (tak już się utarło, że na ten monopolowy mówimy stacja) i się rozejrzałam. Czysto. Ok, nic nie powinno mi przeszkodzić w normalnym i kulturalnym zakupieniu sera i kwaśnych żelków. I może jakiegoś pićka. Nestea? Meh. Liptonek? Nah. Cola? Hmmm... tylko jaka? Zwykła, limonkowa, malinowa, brzoskwiniowa, wiśniowa, mango? Może wszystkie naraz? Tak, to dobry pomysł. Z tą myślą weszłam do stacji.

Rozejrzałam się po półkach ze słodyczami. Chwilę błądziłam po nich wzrokiem, jednak w końcu odszukałam pożądany przedmiot. Kwaśne żelki jabłkowe. Mniam. Uwielbiam je. Następnie podeszłam do lodówki ze szklanymi drzwiami i po dostrzeżeniu upragnionego serka, chwyciłam go i poszłam po picie. Wzięłam sześć małych puszeczek Coca-Coli: normalną, limonkową, wiśniową, malinową, brzoskwiniową i mango.

Obładowana jedzeniem, podeszłam do lady. Stała za nią moja ulubiona kasjerka, pani Magda. Pamiętam, że w dzieciństwie zawsze jak tu przychodziłam dawała mi lizaki, ciasteczka, cukierki albo inne fanty. Teraz, mam 25% zniżki na wszystko.

- Dzień dobry. - przywitałam się z uśmiechem na ustach.

- Cześć [T. I.]. Widzę że jesteś głodna. - zaśmiała się kasjerka widząc ilość jedzenia w moich rękach.

- Jak zawsze. - również się zaśmiałam.

Po skasowaniu i zapłaceniu, wzięłam wszytko do rąk i, żegnając się z panią Magdą, wyszłam.

Od razu po wyjściu usłyszałam jakiś śmiech niedaleko. Oho, nasza lokalna patola, czyli grupa chłopaków z liceum i z ósmej z innej szkoły. Nie lubię, ba, nie znoszę ich. Przy tej patoli zawsze trzeba udawać twardą, nieugiętą i niedostępną (a nie znoszę udawać kogoś kim nie jestem), inaczej urządzą ci piekło na ziemii. Skąd wiem?

Jedna dziewczyna z naszej szkoły musiała się przeprowadzić ze względu na nich. Pokazywała im swoje słabości i oni to wykorzystali. Brali od niej wszystko co się dało: pieniądze, jedzenie, sprzęt domowy... mimo wszystko, uszło im to wszytko na sucho; nikt się nie przejął tą dziewczyną. Chyba nazywała się Karen. Ładne imię. Szczerze jej współczuję.

Nagle zostałam popchnięta na ścianę, a następnie do niej przyszpilona.

- Co my tu mamy? Zawsze tyle żresz? - spytał jeden sześcioosobowej z grupki, która mnie otoczyła.

- To miała być obelga? - spytałam patrząc na chłopaka, który zadał mi przed chwilą pytanie.

- Nie, po prostu się pytam.

- A co ci do tego co ja jem i ile tego jem? A teraz wybaczcie, towarzysze, ale chciałabym iść do swojego domu w spokoju to wszytko skonsumować. - powiedziałam i chciałam ich odsunąć, jednak nie dali mi przejść i znowu popchnęli mnie na ścianę.

- Gdzie się wybierasz? Pozwoliliśmy ci odejść? - spytał inny chłopak z grupy.

- Nie potrzebuję waszego zezwolenia.

- Będziemy zgrywać twardzielkę, co? - teraz podszedł do mnie jakiś dryblas i przycinał mi szyję do ściany. Trochę zabolało.

- Odpierdolcie się ode mnie! - krzyknęłam i kopnęłam z calej siły chłopaka który mnie trzymał.

Ten skulił się z bólu i osunął się na ziemię. Korzystając z okazji, że reszta grupy miała mindfuck'a, rozepchnęłam ich i pobiegłam do domu.

Będąc już w środku, zamknęłam za sobą drzwi za klucz i pobiegłam do swojego pokoju. Tam, razem z jedzeniem, rzuciłam się na łóżko, próbowałam uspokoić oddech i poukładać myśli.

- Ja pierdolę... - powiedziałam sama do siebie i usiadłam na łóżku, chwytając się jedną ręką za głowę.

Szczerze, nigdy nie myślałam, że moja siła i zdolność do samoobrony mi się kiedykolwiek przydadzą. A tu, cyk, proszę. Taka se patologia. Heh, ciekawe czy pewnego dnia będę mogła na nich przetestować swoje umiejętności w walce. Nie no, to chyba nie byłby najlepszy pomysł. Po pierwsze: oni prawdopodobnie są jakkolwiek uzbrojeni, po drugie: ich nieumiejętność walki mogła by być dla mnie małym utrudnieniem, po trzecie: ... nie wiem co po trzecie. W każdym razie, to nie jest dobry pomysł na walkę z nimi.

Spojrzałam na jedzenie wokół mnie. Pomyślałam, że taką rzecz (ucieknięcie i wpierdolenie jednemu z tej bandy dzikusów uważających się za zajebistych bad boy'ów) należy uczcić jedzeniem kwaśnych żelków, sera i piciem wszystkich smaków Coca-Coli. Jak pomyślałam tak zrobiłam.

Boże, jak ja uwielbiam jeść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top