Rozdział 17, czyli pytania i odpowiedzi

*Pov Reader*

O Jezu, jakie to łóżko jest mięciutkie… pierdolę to wszytko, ja stąd nie wychodzę.

Jestem już "na nogach" od wschodu słońca. O dziwo, bo właśnie lubię sobie pospać. Przeszłam już fazę "ale miałam pojebany sen… a sorry to jednak rzeczywistość".

No więc słoneczko już jest całe ponad horyzontem, a ja nawet palcem nie kiwnęłam. Tylko sobie tu leżę i chilluję bombę. No i ja tak mogę żyć.

Nagle, do pokoju weszła wróżka, ubrana podobnie do królowej, jednak nie aż tak wykwintnie i elegancko.

- Och, widzę, że już się Pani obudziła…

- Nie trzeba mówić do mnie na "Pani". Wystarczy po imieniu lub na "ty". - uśmiechnęłam się, gdy tylko usiadłam na łóżku.

- W takim razie, jak Pani na imię? - wróżka odwzajemniła uśmiech.

- [T. I.]. - odparłam, stawiając stopy na podłodze.

- Bardzo ładne imię. Przyszłam tu przekazać informację, iż królowa cię wzywa.

- Można przekazać, że za moment będę. Jeszcze tylko jedna rzecz… - zdałam sobie sprawę, że nie zn am jej imienia.

- Alice. - przedstawiła się.

- Alice. - powtórzyłam, uśmiechając się. - Czy mogłabym prosić jakieś ubrania na zmianę?

- Ależ możesz założyć swoje. - Alice wskazała krzesełko, na którym było złożone moje ubranie.

Dopiero teraz spostrzegłam, że byłam w jakiejś lekkiej, białej koszuli nocnej, uszytej z czegoś, co wyglądało mi na lilię…

- Och, dziękuję… kto mnie przebrał, jeśli mogę wiedzieć? - powiedziałam nieco zawstydzona.

- Inne pokojówki. Spokojnie, cenimy sobie prywatność gości, więc nie musisz się wstydzić.

- Dobrze, dziękuję jeszcze raz, za moment przyjdę. - powiedziałam, sięgając po swoje, wyprane i czyste, jak się okazało, ubranie.

- Dobrze, przekażę. Królowa będzie oczekiwać w jadalni, która jest na końcu korytarza w lewą stronę.

- Jasne, dziękuję za informację. - uśmiechnęłam się i zaczęłam ściągać koszulę nocną.

Alice oddaliła się, zostawiając mnie samą w pokoju.

Po niedługiej chwili, byłam już przebrana i gotowa, aby zobaczyć się z królową.

Wyszłam więc z pokoju i skierowałam się tam, gdzie Alice mi wskazała. Czyli na koniec korytarza.

Wyprawa okazała się wyjątkowo długa, ze względu na długość korytarza. Był naprawdę długi. Ciągnął się i ciągnął w nieskończoność. Gdzie nie spojrzysz, korytarz. Lewo - korytarz. Prawo - korytarz. No wszędzie korytarz.

Gdy doszłam już przed drzwi, które, według instrukcji Alice, prowadziły do jadalni, jako kulturalna osoba, zapukałam przed wejściem. Po usłyszeniu zaproszenia do środka, pchnęłam drzwi i znalazłam się w pomieszczeniu. I w istocie, była to jadalnia.

Na środku pokoju znajdował się spory stół, a po jego przeciwległych, krótszych bokach, krzesła. Przy jednym, siedziała królowa, ubrana tak jak poprzedniego dnia… lub nocy.

- Dzień dobry, wasza wysokość. - przywitałam się.

- Witaj, usiądź. - powiedziała łagodnie z lekkim uśmiechem na twarzy.

Wykonałam polecenie i usiadłam po przeciwnej stronie stołu.

- Więc, co chciałabyś wiedzieć? Jestem gotowa odpowiedzieć na niektóre z twoich pytań. - władczyni zaczęła rozmowę.

- Cóż, na początku, chciałabym wiedzieć, gdzie się dokładnie znajduję… co to za kraina?

- Ludzie nie mieli na nasz dom konkretnego określenia; używali sformułowania "druga strona", jednak my, na naszą krainę mówimy Świat Królestw.

- Właśnie, kim byli ci ludzie, którzy się tu dostali? I dlaczego nazywa się ich dziedzicami?

- Niestety, na to pytanie nie mam pozwolenia odpowiedzieć.

- Rozumiem… a kto, lub co, tego zabrania?

- Mieszkańcy Królestw.

- A co to są te Królestwa? I kto je zamieszkuje?

- Królestwa to coś na wzór krajów, u was. Jednak, tu są tylko trzy… właściwe dwa "kraje". I zamieszkują je szkielety, które jednocześnie panują tutaj.

- Panują? Czyli są jakby królami?

- Nie, to skomplikowane… zresztą, tego też nie mogę ci zdradzić. Przynajmniej nie ja…

- Och, a czemu tutaj jest tak dziwna fauna i flora?

- Kiedyś, kiedy jeszcze wszyscy dziedzice żyli, ludzie często tu witali. Na początku, była tutaj zupełnie inna przyroda, niż wasza. Dopiero dzięki dziedzicom, którzy przynieśli do nas swoje rośliny i zwierzęta, powstała taka roślinność i zwierzęta, jakie mamy teraz. Po prostu skrzyżowano nasze gatunki z waszymi.

- O, to ciekawe… ale skoro tutaj są takie stworzenia, czemu nie ma ich w naszym świecie?

- To przez waszą nienaturalną, dla nas, atmosferę.

- Jak to? W takim razie, czym różni się powietrze w moim świecie, a w tym?

- W tym świecie oddychać i żyć mogą tylko stworzenia magiczne i posiadające jakąś moc. Co do ludzi, muszą oni mieć odpowiednią duszę.

- A co jeśli nie mają?

- Wtedy nie przejdą przez lustro, a jeśli przejdą, zginą. Ta atmosfera, w której my żyjemy, jest przepełniona magią, zarówno jasną, jak i ciemną. Ciało normalnego człowieka nie zdoła przyjąć takiej dawki mocy i jest przez nią niszczone.

- Rany…

Zamyśliłam się na moment. Po chwili, coś do mnie dotarło.

- Więc… jestem istotą magiczną? - spytałam z niedowierzaniem.

- Może nie tyle magiczną istotą, co człowiekiem z odpowiednią duszą.

- Czyli… posiadam jakąś moc?

- Tak, jedną z 20.

- Chwila… czyli te książki tam… te pokoje… biblioteka… ten dom…

Z wrażenia, głowa opadła mi na stół.

- Rany boskie, czego ja się o sobie dowiaduję…

- Wiem, że może być to dla ciebie szok… my też go przeżyliśmy… myśleliśmy, że wszyscy dziedzice zostali zabici, albo umarli, a jednak… jesteś ty.

- Och, mam jeszcze jedno pytanie. - podniosłam głowę.

- Pytaj, śmiało. - uśmiechnęła się władczyni.

- Gdzie mogę znaleźć osoby, które będą mogły mi wszytko dokładnie wyjaśnić?

- Cóż, niestety nie wiadomo nam, gdzie dokładnie mieszkają, ale powinnaś ich znaleźć przy Wodospadzie.

- A gdzie się on znajduje?

- Od naszego drzewa, kierujesz się w prawo, następnie, gdy dojdziesz do Kamienia, w lewo i po pewnym czasie powinnaś być na miejscu.

- Ummmm… a czym jest Kamień?

- Och, czyli jeszcze go nie widziałaś? Mieści się na niedużej polance, dokładnie na środku granicy obydwu Królestw. Łatwo go rozpoznać, ma na sobie przepiękne rzeźbienia, wykonane przez ludzkich rzemieślników.

Wtedy przypomniałam sobie, że już widziałam tą skałę.

- Och, to ten kamień widziałam. Myślałam z początku, że może to być jakiś stół ofiarny, czy zegar słoneczny…

- Nie, on nie do tego służy. - zaśmiała się królowa.

- W takim razie, do czego?

- Dowiesz się w swoim czasie. Na pewno ci powiedzą.

Westchnęłam.

- Dobrze, dziękuję za całą udzieloną mi pomoc i odpowiedzi. Myślę, że powinnam iść znaleźć ten Wodospad. - powiedziałam, wstając od stołu.

- Skoro raka jest twoja wola, niech się tak stanie. Weź tylko od nas trochę jedzenia. Musisz być głodna… wybacz, że nie zaproponuję ci zjedzenia śniadania u nas, jednak kucharze nie przyrządzili jeszcze nic…

- Nie szkodzi, nie ma potrzeby przepraszać. - uśmiechnęłam się.

Królowa odwzajemniła uśmiech i odprowadziła mnie do wyjścia. Gdy wychodziłam, jedna z pokojówek, Alice, wsunęła mi do kieszeni w plecaku niewielką, jeszcze ciepłą bułkę, która lekko mieniła się na złotawy kolor.

- Dziękuję jeszcze raz za wszytko. - powiedziałam, odchodząc i, z każdym krokiem, wracając do swoich normalnych rozmiarów.

Gdy już wróciłam do swojego naturalnego wzrostu, skręciłam w prawo, jak przykazała mi królowa, i zaczęłam iść przed siebie… zobaczymy, czy dojdę tam, gdzie trzeba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top