85
Pov Valerie
Średnio jestem przekonana do tej propozycji, którą złożyłam Niall'owi, ale nie mam innego wyboru. Już wolę się poświęcić i urodzić to dziecko niż cały czas znosić Louisa. Do dzieciaka wynajmę sobie opiekunkę i jakoś to będzie.
- Nie - odpowiada mój mąż, a ja wprost nie mogę uwierzyć w jego słowo. Przecież przez tyle czasu ciągle mi truje o tym dziecku, a teraz gdy składam mu propozycje to on tak po prostu ją odrzuca. Na coś jest nie tak.
- Co? Zwariowałeś już od nadmiaru obowiązków?
- Nie jestem na tyle głupi żeby dawać ci coś za to, że urodzisz mi dziecko. Teraz jest twój jedyny obowiązek jakiego od ciebie wymagam. A to przecież nie jest nic wielkiego - ciekawe co on by powiedział jakby ktoś wymagał od niego noszenia obcego ciała w sobie przez wiele miesięcy.
- Sądziłam, że chcesz by nasze relacje byłoby przynajmniej poprawne, lecz najwidoczniej się pomyliłam - podnoszę się i kieruje do wyjścia.
- Valerie - zatrzymuje się na jego słowo i odwracam w jego stronę. - Ja naprawdę nie mam zamiaru już się z tobą bawić, więc nie waż się na mnie obrażać. Zaakceptuj tą sytuację, która teraz jest, bo lepiej to już mieć nie będziesz.
Chwilę jeszcze stoję w jednym miejscu, a następnie wychodzę. I maszeruje do swojej sypialni, niezbyt mi to wszystko się podoba. Nie mam teraz żadnego punktu zaczepienia. A nie jestem jeszcze w tak beznadziejnym stanie by wbrew wszelkiemu rozsądkowi próbować się dogadać z Louis'em.
To by już byłaby zbyt wielka przesada. Na razie muszę się podporządkować mojemu mężowi. A przynajmniej sprawić by on w to uwierzył.
***
Leżę na łóżku i kolejny raz zwijam się z bólu. Znowu to samo, kilka dni temu też tak miałam, ale byłam przekonana, że to zwykła niestrawność, lecz teraz już nie jestem tego taka pewna.
I najgorsze jest to, że tym razem czuję się dużo gorzej. Lecz nie pójdę prosić Louisa o pomoc. Poleżę sobie i prędzej czy później mi przejdzie.
Gdybym była chora to miałabym także inne objawy. To nie może być nic poważnego. Oby.
Nagle drzwi do mojej sypialni się otwierają, a ja spoglądam z nadzieją, że to Niall. Niestety to jego brat.
- Nie zjawiłaś się na obiedzie, zmartwiło mnie to - mówi, a następnie zaczyna się do mnie zbliżać. - Dolega ci coś? - pyta chociaż doskonale wie jak jest.
- Daj mi tą przeklętą tabletkę i będzie okej.
- Nie za bardzo wiem czy mogę to zrobić - mówi i rozsiada się w fotelu. - Chyba powinienem cię zbadać i to dogłębnie. Lecz najpierw złagodzę twój ból kochanie - podaje mi pastylke. Tym razem ona wygląda inaczej. Jednak nie zastanawiam się zbytnio nad tym tylko ją połykam.
W końcu chyba nie chce mnie otruć.
- Możesz już odejść - komunikuje mu, ale on tego nie robi. A ja z każdą kolejną minutą czuję się coraz dziwniej. Ból odchodzi, ale zastępuje go bardzo dziwnie uczucie.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej kolejny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top