VII

Popołudniu pan Jan zabrał Nickę, karą klacz, należącą kiedyś do Kamili, na badania do specjalnego gabinetu. Prześwietlił jej nogę i zrobił zdjęcia rentgenowskie.
Po wszystkim, zawołał do siebie Kamilę.
-Mam dla Pani kilka wiadomości...-zaczął mężczyzna, ale dziewczyna mu przerwała.
-Moment. Jeśli chodzi o tą durną szkapę, to nie do mnie. Julka ją tu przywiozła i to ona za nią odpowiada.
-Z papierów wynika, że to Pani jest właścicielką klaczy. A ja, jako lekarz weterynarii, mam obowiązek rozmawiać z właścicielem zwierzęcia.-Pan Jan trochę podkoloryzował, ponieważ nie był tak naprawdę weterynarzem. A urządzenia weterynaryjne dostał od zaprzyjaźnionego lekarza. Lata praktyki pozwoliły nauczyć się poprawnie odczytywać dane.
-No...niech będzie.-Kamila podjechała bliżej i bez większego zainteresowania, słuchała dalszej wypowiedzi mężczyzny.
-Pozwoliłem sobie zrobić dwa zdjęcia. Nogi zdrowej i tej, na którą utyka.-mówił dalej Pan Jan.-Wszystko wygląda w porządku, jednak proszę zauważyć, że ta kość-tu wskazał na odpowiednie miejsce na zdjęciu-zaczyna minimalnie się wyginać. Jeśli klacz nie znacznie normalnie chodzić, doprowadzi to w końcu do złamania.
-I tak jest bezużyteczna. Ja jej nie chcę. Najlepiej by było, jakby ją uśpili.-powiedziała.
Starszy mężczyzna nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
-Dzisiaj wieczorem przedstawię Pani program, którym będziemy pracować z koniem. Zaczniemy ćwiczenia jutro z rana, teraz proszę odprowadzić klacz na wybieg.
-Jak mam to zrobić? Nie widzi Pan, że jestem na wózku? Jak mam prowadzić to bydlę?
-Czy gdyby Pani nie widziała, jak jeżdżę na gniadoszu, uwierzyłaby mi na słowo, gdybym to opowiedział?
-Chyba nie...
-A więc pokażę Pani, jak ma to bezpiecznie zrobić. Proszę złapać za koniec uwiązu.-podał jej koniec sznura.-Starać się trzymać na końcu. Drugą ręką proszę popychać wózek...Bardzo dobrze.
Po chwili Kamila wyjechała na zewnątrz, prowadząc za sobą Nickę. Po kilku minutach dotarły pod wybieg i dziewczyna wypuściła zwierzę.
Po czym odjechała, nawet się nie oglądając.
Kara klacz, smutnym wzrokiem, spoglądała na oddalającą się właścicielkę. Tęsknota za jej ciepłym głosem, delikatnymi dłońmi i wspólnymi jazdami była dojmująca. Kiedy kobieta zniknęła z pola widzenia, klacz pokuśtykała na drugi koniec pastwiska i została tam do wieczora.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top