Troska byłego męża
Wczesne poranki w Castle Combe są chłodne, pomimo wakacyjnej pory, ale to miła odmiana dla upalnych dni. Moja zmiana w sklepie zaczyna się o szóstej, a pobudka chwilę po piątej była przyjemnością z dwóch powodów. Po pierwsze, wstałam szybciej niż Gwendolyn, a po drugie wstałam szybciej niż Robert, dzięki czemu ominęła mnie niezręczna cisza przy wspólnym śniadaniu. Pani Philips bacznie mnie obserwuje, a jej syn wygląda na zestresowanego moją obecnością. Oba zachowania są dla mnie uciążliwe i budzące dyskomfort, dlatego praca w sklepie jest dla mnie błogosławieństwem. Niemniej jednak to ona pozwala mi poznać wszystkich mieszkańców wioski. Istnieje nawet mała szansa, że zyskam ich zaufanie, a o to właśnie chodzi detektywowi Lane.
Swoją drogą, Devlin nie odzywał się od dwóch dni. Może obawia się, że Gwendolyn zobaczy wiadomość i dowie się o naszym układzie? Tak...Z pewnością o to chodzi...Przecież on mi się nie podoba, a ja nie podobam się jemu, a ta dziwna chemia, która pojawiła się między nami na moście w By Brook River to tylko wytwór mojej wyobraźni. Dziś jestem już pewna, że wszystko sobie zmyśliłam i nie powinnam romantyzować naszej relacji, nawet jeśli mój spaczony umysł podpowiada mi, że powinnam zabiegać o jego względy. Po prawdzie jestem nim zainteresowana i bardzo mi się podoba, nawet jeśli próbuję oszukać siebie, że tak nie jest. To żałosne, prawda?
- Jak się masz? – pytanie pada z ust dostawcy towaru. To młody chłopak, który posiada jeszcze chłopięce rysy twarzy. Na mojej oko ma może dziewiętnaście lat. Jest bardzo wysoki i szczupły, ale siły mu nie brakuje. Przerzuca kartony z produktami tak, jakby te nic nie ważyły. – Wyglądasz na zamyśloną.
- Jestem śpiąca – kłamię i uśmiecham się delikatnie. – Ostatnio kiepsko sypiam.
- Ach, niedobrze. – kwituje. – Pewnie pełna księżyca ci nie sprzyja.
- Być może – wzruszam ramionami. Kiedy była ostatnia pełnia księżyca? – Pomożesz mi zanieść te zgrzewki z wodą na magazynek? – zmieniam temat.
- Oczywiście! Dla ciebie wszystko. – zeskakuje z paki samochodu i prędko spełnia moją prośbę, a po chwili żegna się ze mną szerokim uśmiechem. – Do zobaczenia w piątek! – macha mi na pożegnanie, po czym odjeżdża, a ja otwieram sklep i rozpoczynam rozpakowywanie towaru na półkach. Dzień jak co dzień.
Około siódmej trzydzieści pojawiają się pierwsi klienci, więc uruchamiam w sobie zmysł o nazwie: „tajna i uważna obserwacja", ukrywając go za przyjaznym uśmiechem. Na parę godzin muszę zapomnieć o swoich wewnętrznych rozterkach związanych z detektywem. Wrócę do nich wieczorem, kiedy zostanę sam na sam w czterech ścianach sypialni, a teraz skupię się na zagadce trzech kobiecych ciał. Mam silne przeczucie, że morderca jest wśród społeczności Castle Combe i mam zamiar tego dowieść.
- Dzień dobry – mówię. – Co dla pani? – kieruję swoje słowa do koleżanki Gwendolyn zza płotu, ale jej nastroju na pewno nie można określić jako pogodnego.
- Najlepiej innego kasjera. – burczy. – Do czego to doszło, że morderca bezkarnie chodzi po ulicach.
- Ma pani na myśli siebie? – dopytuję sarkastycznie, lecz silę się na uprzejmy ton. Co za zepsute babsko! Nigdy nikogo nie skrzywdziłam, a o zabójstwie z zimną krwią już nie wspomnę. Aby dokonać takiej zbrodni trzeba być socjopatą, a moja wewnętrza empatia potrafi wykrzesać z siebie łzy, kiedy nadepnę na ogon kota. Jedno z drugim się wyklucza.
- Słucham? – oburza się. – Masz czelność pyskować mi prosto w twarz!?
- Każdy z nas wysuwa własne wnioski na temat ostatnich wydarzeń. Ja również mam do tego prawo. – odpowiadam z przesadną słodyczą. – Czy coś mogę podać?
- Kawę mieloną – burczy. – I mleko. – podaję wymienione produkty na ladę i nabijam ceny na kasę. – Nie zatrułaś tego, prawda?
- Co to za niedorzeczny wniosek? – dopytuję.
- Zastanawiam się jedynie, jak zamordowałaś te kobiety. Może najpierw je zatrułaś, a potem zadźgałaś z zimną krwią?
- Na panią to nawet szkoda trucizny. Ze zgorzknienia też można umrzeć. – odpowiadam zjadliwie i od razu żałuję wypowiedzianych słów. Dlaczego nie potrafię ugryźć się w język? – To wszystko?
- Jesteś bezczelną gówniarą!
- W przeciwieństwie to pani, mnie wychowano tak, aby nie wysuwać pochopnych wniosków. – sugeruję. – Jeśli to wszystko to proszę sześć funtów.
- W przeciwieństwie do ciebie, nie świeciłam tyłkiem przed milionerem.
- Być może dlatego, że żadnego obok pani nie było. – odgryzam się. – Sześć funtów.
Prawdopodobnie zachowuję się nieprofesjonalnie i emocje biorą nade mną górę, ale inaczej nie potrafię reagować na tą absurdalną sytuację. Zostałam uznana za winną ze względu na mój powrót po sześciu latach i odnalezienie pierwszego ciała we własnym salonie, a tak naprawdę nie mam nawet motywu. Skąd te wnioski? Czy ja wyglądam na kogoś, kto potrafi zabijać?
- Valerie z pewnością przewraca się w grobie przez twój brak szacunku do osób starszych.
- Proszę nie mieszać w tą rozmowę mojej babci. – zaciskam szczękę. – Nie żyje od ponad pięciu lat, ale na pewno mi klaszcze z uznaniem. Powtórzę się. Sześć funtów.
- Masz – uderza dłonią z dziesięciofuntowym banknotem o ladę. – Tylko dobrze wydaj mi resztę.
- Obracałam milionami. – kpię. – Potrafię obliczyć ile to jest dziesięć minus sześć. – podaję kobiecie cztery funty, a kiedy pozostawia mnie samą, mogę odetchnąć z ulgą. Czuję się tutaj jak intruz, którego za wszelką cenę chcą wykurzyć i zmusić do przyznania się do winy. Niemniej jednak nic gorszego od widoku rozkładających się zwłok już mnie tutaj nie spotka. Można mnie obrażać i wyzywać, a i tak tutaj zostanę i dowiodę swojej niewinności.
- Rany – zza drzwi rozbrzmiewa głos Rowana. Ja pierdole! Czego on tu szuka? Devlin go wysłał? Czemu? Sam nie chce się ze mną spotkać? – Co za wkurzone babsko. Wygląda jak byk na rodeo, goniący za czerwoną ścierką. – kiedy jego postać wyłania się zza drzwi mam ochotę strzelić mu od razu w pysk. Jestem zniesmaczona jego zachowaniem i przystawianiem się do mnie w chwili, w której byłam w rozsypce. Właśnie znaleziono trzecie ciało w moim domu, a Rowan postanowił pogładzić moje uda. Jego usta byłby zdecydowanie za blisko mnie, więc nie pozostało mi nic innego, jak ucieczka. – Cześć. – uśmiecha się głupkowato. – Kapitan Rowan melduje się na stanowisku.
- Kapitan Rowan brzmi tak, jakbyś ogłaszał wejście twojego fiuta w stan baczności. – kwituję. – Lane cię przysłał?
- Nic z tych rzeczy. Dziś mam wolne i postanowiłem cię odwiedzić. – Super! Poinformuję twojego przyjaciela, że odwiedzasz miejsce zbrodni w wolnej chwili.
- Z jakiej okazji?
- Tak po prostu. Może pójdziemy na spacer? – prędzej zjem żyletkę.
- Pracuję.
- Poczekam.
- Nie. – wypowiadam dobitnie. – Jesteś ostatnią osobą, dla której poświeciłabym swój czas.
- Dlaczego?
- Czy to nie oczywiste? – dziwię się. – Nie jestem tobą zainteresowana. Odpychasz mnie swoją osobowością. Jeśli to wszystko, to proszę zostaw mnie w spokoju.
- Pierwszy raz jakakolwiek kobieta daje mi kosza.
- Najwidoczniej wcześniej natykałeś się na naiwne dziewczynki. – sugeruję. – U mnie nie masz żadnych szans. Do widzenia.
Rowan nic więcej już nie mówi. Prawdopodobnie nie wie, jak powinien reagować na odmowę ze strony płci pięknej, bo jeszcze nigdy mu się to nie zdarzyło. Co więcej, wygląda na obrażonego i zdenerwowanego, więc pozwalam mu przełknąć porażkę w samotności i wychodzę na zaplecze, aby wysłać szybką wiadomość do detektywa Lane.
Irene: Mógłbyś trzymać kolegę z dala ode mnie?
Po kliknięciu „wyślij" zdaję sobie sprawę, że mogłam użyć zwrotu grzecznościowego, takiego jak: „bardzo proszę, dziękuję, będę wdzięczna", ale z drugiej strony mam prawo być kapryśna przez fakt, że Devlin daje mi sprzeczne sygnały. Po prawdzie sama sobie to zmyślasz, kochaniutka. Ten facet nigdy nie był tobą zainteresowany, ale chciałabyś, aby było inaczej. To drobny i nieistotny szczegół, prawda? PRAWDA.
Devlin: Co Rowan robi w Castle Combe?
Z tej odpowiedzi wynika, że Lane go nie wysłał, czyli mogę śmiało wysunąć wniosek, że mnie nie unika?
Irene: To co zwykle. Próbuje umówić się ze mną na randkę, nagabuje i bez pozwolenia dotyka :)
Devlin: Załatwię to.
Irene: Nie zmienia to faktu, że on przynajmniej próbuje...
Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, aby to napisać, ale mam nadzieję, że pójdzie mu to w pięty. Wiem, że ta wiadomość wskazuje, że jestem nim zainteresowana, ale powinien o tym wiedzieć. Może w tej relacji to ja muszę wykazać się inicjatywą i go zdobyć?
~***~
Kiedy wracam do domu Gwendolyn, dostrzegam na jej podjeździe czarnego mercedesa AMG oraz moją sąsiadkę uśmiechającą się w kierunku mojego byłego męża. Co to ma znaczyć? Co John tutaj robi? Pani Philips go zabawia? Przyśpieszam kroku, aby czym prędzej znaleźć odpowiedzi na swoje pytania. Szczerze mówiąc, mam dość tego dnia. W kółko coś się dzieje, a to dopiero czternasta trzydzieści.
- Jestem pewna, że to nieporozumienie – wypowiada melodyjnie Gwendolyn. – Irene nie skrzywdziłaby muchy. – Że co? Jeszcze parę dni temu uważała mnie za morderczynię, a cała wioska aż huczy od plotek, wywołanych jej paplaniną, a teraz pokazuje się z lepszej strony? Co to za gra?
- To oczywiste. – odpowiada John. – Nie rozumiem jedynie, dlaczego pani to podkreśla.
Muszę to przyznać sama przed sobą. Mój były mąż wcale nie jest głupi i nawet brak świadomości o tym, co mnie tu spotyka, pozwala mu wysuwać prawidłowe wnioski. Zawsze podziwiałam tą cechę i w dalszym ciągu mi to imponuje.
- Wiele osób podejrzewa Irene za tą zbrodnię. – odpowiada Gwendolyn.
- W tym pani? – powątpiewa John.
- Oczywiście, że nie! To wnuczka mojej najlepszej przyjaciółki. Walczę z tymi plotkami.
- Z pewnością. – wtrącam się do rozmowy. – Tylko nie widać efektów. – posyłam sąsiadce wymowne spojrzenie, po czym spoglądam na byłego męża. – Cześć. Co tutaj robisz?
- Wszystko w porządku? – pyta z troską, a jego spojrzenie jest uważne, szukające oznak mojej słabości. – Był u mnie detektyw Lane i powiedział mi co się wydarzyło. Potrzebujesz mojej pomocy?
- To bardzo miłe z twojej strony. – odpowiadam uprzejmie. – Nic mi nie jest. Widok zwłok zostawił w umyśle nieprzyjemny obraz, ale radzę sobie. Może wejdziesz do środka? Masz za sobą długą trasę.
- Zapraszamy – dopowiada Gwendolyn. – Mam nastawiony obiad. Może zjesz z nami?
Co to ma znaczyć? Dlaczego jest dla niego taka miła?
- Nie chcę robić kłopotu. Zależało mi jedynie na potwierdzeniu, że Irene ma się dobrze.
- Mogłeś zadzwonić. – sugeruję.
- Mogłem, ale chciałem cię jeszcze zobaczyć. – odpowiada, uśmiechając się ze smutkiem, po czym podchodzi bliżej mnie. – Popełniłem ogromny błąd i będę go żałował do końca życia. Dopiero, gdy odeszłaś, zrozumiałem, że nie byłaś dla mnie tylko ładnym trofeum. Byłaś moją żoną, na której naprawdę mi zależało. Niemniej jednak pozwalam ci odejść i będę szczęśliwy, jeśli ułożysz sobie życie według własnych zasad.
- Ty również będziesz bez mnie szczęśliwy. – uśmiecham się. – Nasze małżeństwo od początku było transakcją biznesową.
- Też tak myślałem. – śmieje się. – Potem pojawiły się uczucia, których nie odwzajemniałaś.
- Do tej pory darzę cię szacunkiem i wdzięcznością. To się nie zmieni.
- To mi wystarczy – dotyka z czułością mojego policzka. – Będę się zbierał. Dbaj o siebie i bądź ostrożna. – składa mi pocałunek na czole, po czym odchodzi w stronę swojego samochodu. Zanim jednak do niego wsiada, odwraca się, aby z zawadiackim uśmiechem zapytać – Na pewno już do mnie nie wrócisz?
- Na sto procent.
- Kurde, warto było mieć tą nadzieję. – wsiada do mercedesa, a później odjeżdża, machając mi na pożegnanie.
- Bardzo miły człowiek – sugeruje Gwendolyn.
Parskam śmiechem. To jedyna prawidłowa reakcja na zachowanie tej kobiety. Chciałabym ją w pełni zrozumieć i dowiedzieć się, jakimi wartościami się kieruje, ale to chyba zbyt skomplikowane.
Prędzej zaproszę na randkę detektywa Lane niż zrozumiem motywy Gwendolyn Philips.
_____
Jeszcze jeden przy weekendzie ?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top