Pierwsze kłamstwo w karierze detektywa

Stoję tak, jakbym stała się słupem z soli. Po moich policzkach płyną łzy, a ciało drży z przerażenia. Obserwują, jak jeden z funkcjonariuszy policji tamuje krew w miejscu postrzału w ciele Roberta. W oddali słychać podniesione męskie głosy, które przeszukują teren w celu odnalezienia strzelca. To wszystko to moja wina. Gdybym posłuchała Devlina, nikt nie musiałby teraz walczyć o życie Roberta. To ja naraziłam go na utratę życia! To przeze mnie może umrzeć. Jestem nieodpowiedzialną i impulsywną idiotką!

- Proszę się ogrzać. – wypowiada za mną mężczyzna, do którego Devlin zwrócił się imieniem „Milo". Po chwili na moich ramionach pojawia się gruby koc. – Proszę się nie obwiniać. To nie jest pani wina.

- Jak możesz tak mówić? – głos mi się załamuje. – Wiedziałam, że jest tutaj niebezpiecznie!

- To pani była celem. – sugeruje. – Gdybyśmy pojawili się kilka sekund później...

- Dość! – przerywam ze złością. – Te słowa nie sprawią, że poczuję się lepiej. Ucierpiał niewinny człowiek i to tylko moja wina!

- Karetka zaraz tu będzie. – mówi ze stoickim spokojem. – Proszę mi uwierzyć na słowo, że nikt dzisiaj tutaj nie umrze.

- To tylko nic nie znaczące słowa. – moje słowa zostają zagłuszone przez sygnał alarmowy karetki pogotowia. Mam wrażenie, że wszystko obserwuję ze zwolnionym tempie, choć tak naprawdę dookoła panuje chaos i gwar, przez co nie słyszę własnych myśli. Krzyki policjantów skutecznie je zagłuszają. Może to i lepiej...Przestanę napędzać swoje poczucie winy, choć to wszystko to MOJA WINA.

Kiedy odwracam głowę w stronę ambulansu, dostrzegam jak mieszkańcy Castle Combe zaczynają się zbierać za taśmą policyjną, a flesze aparatów wskazują, że prasa zdołała już tutaj dotrzeć. Jak to możliwe? Skąd wiedzą, co się tutaj wydarzyło? Doskonale widzę, w którym miejscu stoi Gwendolyn i czuję, że jej wzrok skierowany jest wprost na mnie.

- Co z nim? – pytanie zadaje ratownik medyczny, kiedy nachyla się nad nieruchomym ciałem Roberta.

- Został postrzelony w klatkę piersiową. Podejrzewam, że kula przeszła na wylot, omijając płuca i serce. – odpowiada policjant. – Samodzielnie oddycha, a jego tętno jest wyczuwalne.

- Przejmę go. – odpowiada ratownik. – Musimy go szybko przetransportować do szpitala. Dajcie nosze! – woła do swoich kolegów. Zamykam oczy i nie wiem, jak długo tkwię w takiej pozycji. Próbuję uspokoić swój oddech. Irene, oddychaj i miej nadzieję, że stan Roberta jest stabilny. Jest silny i przetrwa.

To co się dziś wydarzyło jest moją winą, dlatego muszę wziąć na siebie ciężar, jakim jest poinformowanie mojej sąsiadki o wydarzeniach z tej nocy. Powinna dowiedzieć się, że to ja sprowadziłam na jej syna niebezpieczeństwo. Nie mogę jej okłamywać, bo to oznaczałoby, że próbuję oszukiwać sama siebie. Fakty są bezlitosne i okrutne, ale powinnam nauczyć się żyć z konsekwencjami własnych głupich decyzji.

- Będzie dobrze – zapewnia mnie Milo.

- Nie będzie – odpowiadając, spoglądam wprost na niego. – Dziękuję za puste słowa, które nie sprawią, że pozbędę się własnego sumienia. A teraz przepraszam. Muszę z kimś porozmawiać. – wymijam go, kierując swoje kroki w stronę Gwendolyn. Ignoruję szybkie i przerażone bici własnego serca. Idę wprost w paszczę lwa i nie mam pojęcia, czy nie zostanę zagryziona ostrymi kłami. Nawet jeśli zostanę zaatakowana, zasłużyłam sobie na to. – Dasz radę. – mówię do siebie. – To twoja wina, więc musisz wziąć za to wszystko odpowiedzialność.

Co gorsze, mój umysł nie pojmuje faktu, że to ja miałam tutaj dziś zginąć. Nie czuję strachu związanego z tą myślą. Cała moja uwaga skupia się na jednej myśli – to przeze mnie może umrzeć człowiek. Czuję się tak, jakbym była wspólniczką strzelca.

Mocne szarpnięcie za ramię, zatrzymuje mnie w miejscu, a moje ciało okręca się i wpada wprost w ramiona Devlina. Bije od niego siła i ciepło, a jego spojrzenie mrozi mi krew w żyłach.

- Powiesz mi, co zamierzałaś właśnie zrobić? – pyta ze złością.

- Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? – parskam śmiechem.

- Jeśli chciałaś poinformować Gwendolyn Philips o postrzale jej syna to wybij sobie ten pomysł z głowy.

- Dlaczego? – zaciskam szczękę. – Zresztą, to nie jest twoja sprawa.

- Współpracuj albo zakuję cię w kajdanki, a noc spędzisz w areszcie. – wypowiada pełen gniewu. Całe jego ciało jest spięte, jakby walczył ze sobą, aby nie rozszarpać mnie gołymi rękami.

- Aresztujesz mnie za rozmowę z sąsiadką?

- Utrudnianie śledztwa podlega pod pewien paragraf.

- Gwendolyn ma prawo wiedzieć!

- Owszem. – kiwa głową. – Ale takie wieści przekazuje policja, a nie świadek całego zajścia.

- To moja wina!

- Poniekąd masz rację, ale ciało Roberta zasłoniło ciebie. W przeciwnym razie trafiłabyś do czarnego worka na zwłoki. Pocisk trafił w miejsce na wysokość twojej głowy. Robert przeżyje i uratował ci nieświadomie życie. Twoja bezmyślna decyzja doprowadziła do obrażeń jego ciała i to jest twoją winą, ale nie bierz na siebie całego ciężaru. Mamy do czynienia z bezwzględnym mordercą, który właśnie rozpoczął polowanie na ciebie.

- Niech mnie zabije – szepczę. – Przynajmniej nie będę nosić w sercu poczucia winy.

- Każdy z nas podjął kiedyś kiepską decyzję. Nie ty jedna masz kogoś na sumieniu. – wypowiada spokojnie. – Niemniej jednak musisz nauczyć się z tym żyć. Uwierz mi, że Robert przeżyje. Jego obrażenia nie zagrażają życiu. Miał bardzo dużo szczęścia i myślę, że ci wybaczy. – uśmiech Devlina mógłby teraz uradować moje serce, lecz emocje, które gnieżdżą się wewnątrz mnie, nie potrafią tego docenić. – Idź do Milo. Ja się resztą zajmę.

~***~

Devlin Lane

Czy jestem wściekły? TAK.

Czy jestem wkurwiony? TAK.

Czy mam ochotę mocno potrząsnąć tą kobietę? TAK.

Co ona sobie myślała, idąc w stronę Gwendolyn Philips? Sądziła, że pozwolę, aby zlinczował ją tłum? Czy ona zdaje sobie sprawę, że w oczach społeczności Castle Combe będzie uznana za winną, nawet jeśli to nie ona uszkodziła ciało Roberta?

Jej poczucie winy jest zrozumiałe. W końcu tylko socjopata nie poczuje żadnych emocji w momencie popełnienia błędu. Niemniej jednak ta noc mogła zakończyć się zupełnie inaczej. Nawet jeśli Irene zostałaby w domu, nie mam pewności, czy byłaby to bezpieczna decyzja. Wiem jedynie tyle, że miała dziś zginąć z niewyjaśnionych przyczyn, jakby stała się niewygodnym świadkiem. Pluję sobie w brodę, że nie zdołałem złapać tego sukinsyna.

- Gwendolyn Philips – mówię z surowością wyczuwalną w głosie. – Mogę prosić na słówko?

- Oczywiście. – kobieta idzie za mną w bardziej ustronne miejsce, choć ciężko tak nazwać przestrzeń uznaną za miejsce zbrodni. – Czy coś się stało?

- Powiem to wprost. Zaatakowano Irene oraz Roberta podczas ich spaceru. Pani syn został postrzelony – dopowiadam ostrożnie.

- Co!? To ta dziewucha prawda!? To ona pragnie zabić mojego synka! Co z Robertem? Gdzie on jest? GDZIE JEST MÓJ SYN!? – kobieta miota się we wszystkie strony, poszukując wzrokiem postrzelonego mężczyzny, a kiedy jej wzrok pada na karetkę, muszę ją siłą zatrzymać w miejscu.

- Jego funkcje życiowe są stabilne. Proszę się uspokoić i mnie wysłuchać. To zajmie chwilę, a później zaprowadzę panią do ambulansu.

- Chcę zobaczyć mojego syna! Dlaczego Irene nie jest skuta w kajdanki! Jestem pewna, że to ona za tym stoi!

- To nie jest wina pani Holder. – wypowiadam powoli. – Robert stanął na linii ognia, ratując tym samym życie Irene. To ona był celem, a osoba odpowiedzialna za postrzał, uciekła.

- Dlaczego mój syn musiał ją ratować!? Po co ratować kogoś tak zepsutego!?

- Nie był tego świadomy. Strzelec zaatakował znienacka i uciekł, kiedy policja pojawiła się na miejscu.

- Skąd policja wiedziała, że mój syn i ta wstrętna kobieta są w tym miejscu? Kto was wezwał?

- Otrzymaliśmy informacje, że ktoś podszywa się pod funkcjonariusza policji i czeka nad stawem na panią Holder. Niefortunnie, Irene i Robert wybrali się tutaj na spacer.

To co robię jest niezgodne z moją etyką pracy, ale dla dobra Irene, muszę skłamać. Z niewyjaśnionych przyczyn, zaczęło mi na niej zależeć, dlatego chcę zablokować wszelkie oskarżenia rzucane w jej kierunku. Wystarczy, że ona sama zadręcza się poczuciem winy. Nie potrzebuje, aby obrzucano ją błotem za popełniony błąd.

Oczywiście, ucierpiał człowiek. Co więcej, Irene sprowadziła go nad staw ze świadomością czekającego zagrożenia i powinienem postawić jej zarzut za współudział usiłowania zabójstwa, ale tylko nasza dwójka zna fakty.

Moja wersja wydarzeń dla komendanta brzmi następująco: „dostałem wiadomość do Irene Holder, która jasno wskazywała, że ktoś podszywa się pode mnie. Byliśmy z Milo w drodze do Castle Combe, więc przyśpieszyłem, ale ZAPOMNIAŁEM odpisać pani Holder, więc była przekonana, że idzie na spotkanie ze mną."

Przez lata pracy w wydziale zabójstw, wypracowałem sobie bezgraniczne zaufanie u komendanta, więc tym razem muszę to wykorzystać dla dobra kobiety, która podjęła głupią decyzję. Powiem jej, jak ma zeznawać, a jej poczucie winy same wymierzy jej karę. 

______
Dobranoc 😊

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top