Miejsce pachnące zbożem

Na zewnątrz panuje skwar, od którego moje ubrania szybko przesiąkają potem. Czuję przez to dyskomfort, ale uparcie próbuję go ignorować. Nie mam wpływu na fizjologię mojego ciała, co próbuję sobie uświadomić przez całą drogę, jaką przemierzam do pobliskiej piekarni. Po prawdzie uciekłam z domu pani Philips, aby oszczędzić sobie uszczypliwości, po tym jak wróciła niezadowolona ze sklepu. Wizyta detektywa wyprowadziła ją z równowagi i nie mam pojęcia, dlaczego. Być może widziała coś podejrzanego, ale jest zastraszana? Ta myśl jest absurdalna, ponieważ Gwendolyn Philips to kobieta, która ściąga długi od wszystkich mieszkańców Castle Combe, jeśli ktokolwiek pożyczył od niej chociażby jednego funta. Kiedy byłam nastolatką podejrzewałam ją nawet o przynależność do gangu „groźnych emerytów".

- Dzień dobry! – wypowiada w moją stronę starszy mężczyzna, który naprawia ogrodzenie wokół domu. Nachyla głowę w moim kierunku, po czym wraca do swojej czynności.

- Dzień dobry! – odpowiadam entuzjastycznie i nawet silę się na promienny uśmiech, który znika równie szybko. Mam wrażenie, że wczorajszy dzień całkowicie zmienił moje życie i nie jestem pewna, czy zdołam wymazać z pamięci obraz tej martwej kobiety. Poza tym dręczą mnie pytania bez odpowiedzi. Kim jest ta biedaczka? Dlaczego ktoś ją zamordował? Dlaczego jej ciało znalazło się w domu mojej babci? Skąd ktoś wiedział, że dom stoi niezamieszkały od dłuższego czasu? Czy ta kobieta pochodzi z Castle Combe? Zaginęła?

Mam silną ochotę, aby wybrać numer do Devlina Lane'a w celu rozeznania się w sytuacji, ale wątpię, że udzieli mi jakichkolwiek informacji. Zakładam, że dotyczy go tajemnica zawodowa, dlatego gaszę w sobie ochotę, aby do niego zadzwonić. Jednakże mogłabym zapytać o swoje walizki, ale to byłoby natarczywe z mojej strony, a nie chcę się narzucać. Zapewne ciężko pracuje, aby rozwiązać zagadkę tajemniczego morderstwa w Castle Combe.

Kiedy wchodzę do piekarni, od razu uderza we mnie zapach świeżo upieczonego chleba i mąki. Wdycham ten zapach z nutką nostalgii. Każdego ranka przychodziłam tutaj po świeże pieczywo, aby zrobić dla babci śniadanie. Uwielbiałam to miejsce za ten cudowny zapach. Już zdołałam zapomnieć, jak to jest wejść do piekarni, w której samodzielnie wytłaczana jest mąka ze zboża. Mimowolnie uśmiecham się na wspomnienie tych wszystkich dobrych chwil, jakie spędziłam w tej miejscowości. Mogę stanowczo powiedzieć, że trochę tęskniłam za tym miejscem. Nie na tyle, aby powrócić tu na stałe, ale spędzenie tutaj lata nie brzmi od dziś wcale tak źle.

- Irene! – starsza kobieta uśmiecha się do mnie zza lady.

- Och! Pani Harrison. Jak miło panią widzieć. – odkąd pamiętam, pani Harrison jest właścicielką tej piekarni, dumnie podtrzymującą tradycje, jakie zapoczątkował poprzedni właściciel. Pieczenie to jej największa pasja, co wyczuwa się w każdym kęsie pieczywa. Ponadto to bardzo miła kobieta, która szanuje każdego człowieka, a mnie zawsze traktowała z życzliwością. Nawet wtedy, kiedy Gwendolyn Philips uznała mnie za marnotrawną wnuczkę, która pozwoliła umrzeć swojej babci.

- Ciebie również, słoneczko. Jak się czujesz?

- Chyba w porządku. – odpowiadam szczerze. – Wczorajszy dzień był ciężki, ale poradzę sobie z tym. – mam nadzieję, że sobie poradzę. Na razie jestem przerażona!

- Gwendolyn daje ci popalić?

- Odrobinę. – uśmiecham się. – Może dlatego uciekłam z jej domu i prędko nie wrócę.

- To co zamierzasz robić przez cały dzień?

- Chyba pospaceruję, aby oczyścić umysł.

- W ten upał? – dziwi się. – To nie jest najlepszy pomysł. Szybko się odwodnisz.

- Lepsze to niż wgapianie się w ściany. – wzruszam ramionami. – Poza tym ciężko jest usiedzieć w jednym miejscu, mając w głowie obraz tej makabrycznej zbrodni. – wzdrygam się na samą myśl, co mogła przeżywać ta biedna kobieta. Mam nadzieję, że ta zbrodnia zostanie prędko objaśniona, a zabójca dostanie karę, na jaką zasłużył.

- Och, słoneczko. – w głosie pani Harrison wybrzmiewa nutka współczucia. – To musiało być dla ciebie wstrząsające.

- Takie właśnie było. Nie spodziewałam się ujrzeć trupa we własnym domu. Na taki widok nie można się odpowiednio przygotować.

- Czy wiesz może kim była ta biedaczka?

- Nie mam pojęcia.

- Ludzie podejrzewają, że to włamywaczka, która ograbiała niezamieszkałe domy. W tym przypadku rabunek zakończył się makabrycznie, ponieważ doszło do wypadku. – przy ostatnich słowach głos jej drży, jakby w ostatniej chwili zmieniła plotkę, która już krąży po Castle Combe. – Myślę, że dziewczyna się potknęła i uderzyła głową w coś twardego.

- Jej ciało było ułożone pośrodku salonu, gdzie najtwardszą rzeczą była podłoga. Nie sądzę, aby ta wersja wydarzeń była prawdopodobna.

- Wiesz, że ludzie uwielbiają snuć własne teorie. Poza tym żyjemy w wiosce, w której od wieków nie pojawiła się żadna sensacja.

- W takim razie, jaka wersja wydarzeń jest jeszcze na językach ludzi? – pytam nonszalancko, chcąc uzyskać prawdziwą opowieść, ponieważ podejrzewam, że jej wcześniejsza wersja to przeróbka.

- Och, nic takiego...Co ci podać? Mam dzisiaj w ofercie świeżo pieczone jagodzianki z dużą ilością jagód...

- W zasadzie przyszłam odebrać zamówienie dla Gwendolyn.

- Ach, fantastycznie. Już ci podaję. – przez moment obserwuję krzątaninę kobiety po ciasnym pomieszczeniu, zachodząc w głowę, o co w tym wszystkim chodzi. Co ukrywa pani Harrison i o czym rozmawiają ludzie między sobą? Myślę, że to czas, abym samodzielnie rozeznała się po okolicy, aby poznać sekrety jakie krążą po Castle Combe. – Gwendolyn zamawiała bochenek pszennego chleba, cztery żytnie bułki oraz słodką bułkę z kruszonką i budyniem. Za to wszystko należy się osiem funtów. – wyjmuję z kieszeni gotówkę, którą wcześniej wręczyła mi moja tymczasowa współlokatorka, po czym bez słowa wkładam produkty do szmacianej torby na zakupy. – Irene, proszę uważaj na siebie.

- Co to ma znaczyć?

- Po prostu się martwię. Niecodziennie ktoś staje się bohaterem tak mrocznej historii.

- Zaczyna mnie pani przerażać. Czy wie pani coś, co mogłoby pomóc policji w śledztwie?

- Niestety nie. Niczego nie widziałam.

- Mimo to uważam, że coś pani słyszała. – silę się na miły uśmiech, ale raczej wygląda bardziej jak kaprys niezadowolenia. – Do widzenia.

- Odwiedzaj mnie częściej!

Wychodzę z piekarni z mętlikiem w głowie. Czuję się tak, jakbym była na świeczniku całej wioski. Co gorsza myślę, że zostałam uznana za winną, ponieważ ciało znaleziono w moim domu. To absurdalne, ale umysły ludzi, którzy całe swoje życie spędzili w tej wiosce bywają mocno ograniczone, a ich fantazje są zbyt mocno wybujałe i odklejone od rzeczywistości. Właśnie dlatego pragnęłam ucieczki z tego miejsca. Co więcej, znowu pragnę stąd uciec. To miejsce nigdy nie było i nie będzie moim domem.

Wracając do domu pani Philips unikam spojrzeń sąsiadów, którzy przyglądają mi się z zaciekawieniem, choć nie wiem, czy to przypadkiem nie jest wytwór mojej wyobraźni. Mogę popadać w paranoję, sądząc, że wszyscy uważają mnie za winną zbrodni, której nigdy nie dokonałam. Po rodzę mijam pana Atkinsona, który uprzejmie się kłania, zdejmując swój słomiany kapelusz.

- Proszę pozdrowić Gwendolyn. – woła za mną.

- Tak zrobię. – burczę pod nosem, a następnie wręcz wbiegam do domu mojej sąsiadki, uciekając przed ludźmi. Życie w małej społeczności, gdzie każdy każdego zna jest utrapieniem, dla kogoś, kto chce, aby jego prywatne wybory nie były oceniane przez obce osoby. W tym miejscu na świeczniku będzie każda osoba, której przylepi się łatkę: „tajemniczej".

- O, wróciłaś. – kwituje pani Philips. – Kupiłeś to, o co cię prosiłam?

- Tak. – podaję jej torbę z zakupami z piekarni, a w następnej kolejności oddaję jej dwa funty reszty. Kobieta obserwuje je bacznym wzrokiem, jakby zastanawiała się, czy oddaję jej prawdziwe pieniądze, czy może zdołałam je jakość podmienić na fałszywki.

- Tylko tyle zostało? – pyta nieufnie.

- Tak.

- Na pewno?

- Nie jestem złodziejką.

- Nie byłabym tego taka pewna. – wypowiada złośliwie. – W końcu wyszłaś za mąż za bogatego mężczyznę i żyłaś na jego koszt.

- To brzmi tak, jakbym popełniła grzech. Każdy ma prawo układać sobie życie, jak chce. Poza tym nigdy nikogo nie okradłam. – odpowiadam z oburzeniem wyczuwalnym w głosie. Insynuowanie, że byłabym zdolna do kradzieży to cios poniżej pasa, który uwłacza mojej godności. Aczkolwiek to zagrywka w stylu Gwendolyn Philips i nie powinnam czuć urazy do słów tej starej, zgorzkniałej kobiety, która na okrągło pluje w ludzi swoim jadem. Mimo to jej słowa dotknęły mnie do żywego, ponieważ podważyła moje zasady moralne. Czy wyszłam za mąż dla pieniędzy? Tak. Czy okradłam chociaż raz swojego byłego męża? Nie. Żyłam na jego koszt, ponieważ mi na to pozwolił, do diabła!

- Pokaż mi swoje kieszenie.

- Słucham?

- Muszę sprawdzić, czy mówisz prawdę! – uśmiecham się cwaniacko, rozkładam ręce i gestem głowy pokazuję, że może zaczynać swoje przeszukanie. Jeśli ta kobieta myśli, że ukradłabym resztę z dziesięciu funtów to jest naprawdę zabawna. Poza tym jej działania są niczym innym, jak złośliwością i arogancją, a ja nie zamierzam jej pozwolić na to, aby mnie poniżała tylko dlatego, że pragnęłam dla siebie prostszego życia.

Jej dłonie wsuwają się do kieszeni w moich szortach, a kiedy znajduje w nich jedynie paragon z piekarni, jej mina wskazuje na frustrację. Mam ochotę roześmiać się jej prosto w twarz, ale to nie dałoby mi satysfakcji. Po prostu nie mam siły na to, aby drzeć koty z dawną przyjaciółką mojej babci. W zasadzie zachowanie pokoju między nami jest niemożliwe, ale warto spróbować do czasu, kiedy pani Philips uzna, że może mi wyjawić swoje sekrety. O to właśnie prosił mnie detektyw Lane, a ja nie zamierzam go zawiść.

- Jest pani usatysfakcjonowana? – pytam pogardliwie.

- Tak. – fuka. – Cieszę się, że tym razem nie okradłaś staruszki. Jeśli masz wolną chwilę to posprzątaj w dawnym pokoju mojego syna. Robert przyjedzie w odwiedziny na weekend. Jest zmartwiony całą sytuacją i chce zadbać, abym była bezpieczna. W końcu mieszkam z obcą dziewczyną, która może mieć szemraną przeszłość.

- Słucham?

- Nie sądziłam, że jesteś tak głupia, Irene. – wzdycha. – Musisz sobie zdawać sprawę, że jesteś główną podejrzaną w sprawie morderstwa. – Że co!? Czy ona właśnie stroi sobie ze mnie żarty? Nie było mnie w tym miejscu sześć długich lat, więc jak mogłabym pozostawić ciało nieznanej kobiety we własnym domu? Toć to nie trzyma się nawet kupy!

- O czym pani mówi?

- Ludzie uważają, że twoje nagłe pojawienie się w Castle Combe i to morderstwo są powiązane. W końcu to ty wiedziałaś, gdzie znaleźć ciało.

- To żart, prawda? – parskam śmiechem. Komizm w tej sytuacji jest wręcz absurdalny. – Natknęłam się na ciało we własnym domu, którego nie odwiedzałam od lat. Nie wiedziałam, że zobaczę we własnym salonie taki makabryczny widok, do diabła! Czy tutaj wszystkich popierdoliło?

- Wyrażaj się młoda damo. Jesteś w moim domu, a tutaj bluzgi są zakazane.

- To kpina.

- W oczach wszystkich jesteś uznana za winną. – wzrusza ramionami. – Powinnaś się z tym pogodzić.

- Może mam jeszcze pozwolić na zbiorowe obrzucanie mnie kamieniami i spalenie na stosie? – wypowiadam sarkastycznie. – To miejsce jest zepsute do szpiku kości, dlatego tak bardzo nie chciałam tutaj wracać.

- Nic cię tutaj nie trzyma. Możesz śmiało wyruszyć na swoją kolejną przygodę u boku kolejnego, naiwnego milionera.

- Właśnie jest jedna rzecz, która mnie tu trzyma. – wzdycham. – Odnalezienie winnego śmierci tej kobiety.

- Tym zajmuje się policja.

- A ja zamierzam z nią współpracować. 

_______
Dzień dobry o poranku 😊
Jak się macie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top