15
Rogers ocknął się pod stertą gruzu. Z ogromną trudnością udało mu się wydostać, nadal trzymając w rękach swoją tarczę. Natasha pozbierała się chwilę później. Pomógł Romanoff wyjść z pułapki stwierdzając że większych obrażeń nie posiada.
-Wszystko w porządku? -zapytał podając jej rękę aby mogła wyjść z zatrzasku.
-Mamy dwie minuty na wydostanie się z tego miejsca. -odpowiedziała szybko. -Zaraz tu będą przeszukać teren.
Słysząc to, szybko wskoczył znów do dołu w ziemi w którym się skryli przed wybuchem, i wydostał z niego nieprzytomną Crystal. Ona miała więcej obrażeń niż ich dwójka. Miała poobijane całe ciało, a z niektórych miejsc nawet było widać wydostającą się krew. Na szczęście czerwonej cieczy nie było dużo, więc Steve odetchnął. Najgorsze było to że się nie budziła. Była zbyt mocno przygnieciona gruzem, o wiele bardziej niż oni schronieni bezpiecznie pod tarczą. Wziął ją szybko na ręce, podtrzymując tarczą jej plecy. Jej ramiona i nogi zwisały bezwładnie spod silnych ramion Steve'a. On widział ją tylko nieprzytomną, ale ona przeżywała kolejny koszmar...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Crystal obudziła się w kolejnym innym samochodzie na tylnym siedzeniu zaczynając głośno krzyczeć. Znów prowadzący pojazd Steve słysząc pisk z tyłu, nagle zjechał na pobocze i zatrzymał auto. Crystal byłą przerażona nie mogła złapać oddechu.
-Wszystko dobrze? -zapytała Natasha odwracając się w stronę przestraszonej dziewczyny.
-Nie... Nie... -wydukała już prawie płacząc. - On... On...
-W porządku, nic nie mów. Wiemy. -odparł Steve przerywając męczącej się dziewczynie. Ta tylko kiwnęła głową, teraz zauważając że jest cała brudna od pyłu z gruzu i lekko ranna. Tak jak zresztą oni.
-Za dwie minuty będziemy na miejscu. Uspokój się i dojdź do siebie. Będzie dobrze.- dodała Natasha miłym ale zmęczonym głosem.
Tak jak i powiedziała chwilę później znaleźli się na miejscu. Jak Kapitan wytłumaczył po krótkiej drodze to wierny przyjaciel i można mu ufać. Samochód porzucili jakieś trzy minuty drogi pieszo od domu tego nowego "przyjaciela". Wysiadając z samochodu Stark spostrzegła że na ramieniu nadal zwisa jej własna torebka. Odetchnęła z ulgą i z pomocą jak zwykle Steve'a wysiadła z auta. Pomógł jej przejść dany odcinek drogi, często pytając czy "wszystko w porządku?". Tony zawsze pytał czy "wszytko ok?", a nie "w porządku". Ale to tylko mała drobnostka za którą tęskniła. Dotarli na miejsce, i nie pukając do drzwi, obeszli mały budynek, i zapukali do drzwi tyle że tarasowych. Co chwili otworzył mężczyzna, dość wysoki o czarnej skórze. Jego wyraz twarzy okazywał zdziwienie widząc całą trójkę poobijaną i brudną.
-Cześć.- odezwał się pierwszy.
-Przepraszam za to, ale musimy się gdzieś podziać. -odparł Rogers, mówiąc w stronę przyjaciela.
-Wszyscy chcą nas zabić. -dodała Nat.
-Nie. Nie wszyscy.- odpowiedział facet wpuszczając ich do środka.
Po dwóch godzinach, wszyscy już byli po prysznicu i opatrzeni przez Sama, ponieważ tak miał na imię przyjaciel który przyjął ich do domu. Oczywiście opatrywanie krwawiących ran najdłużej zajęło na Crystal. Miała najwięcej ran i obrażeń, za co Steve brał za siebie winę. Myślał że to była jego wina. Teraz tylko ich trójka przebywała w łazience. Nat i Crystal suszyły włosy, a Rogers przemywał jeszcze raz twarz. Widząc zmartwioną minę Nat, podszedł do niej i zapytał jak zwykle.
-Wszystko w porządku?
-Tak...- odparła pewnie kłamiąc.
-Co się dzieje? -zapytał znów siadając obok niej na wannie.
Crystal widząc że szykuje się dłuższa rozmowa dorosłych, wyszła z łazienki z wilgotnymi włosami i ruszyła w stronę kuchni gdzie przy kuchence gazowej szykował śniadanie Sam. Dziewczyna usiadła na jednym z krzeseł przy stole w kuchni, i zaczęła się wpatrywać najpierw w plecy mężczyzny, potem w ramkę z zdjęciem na ścianie, a potem za okno przypatrując się okolicy.
-Czyli jesteś córką Anthonego Starka? -zapytał zaczynając rozmowę. Widział że się nudzi więc chciał jakoś zająć czas.
-Nazwisko mówi samo za siebie. -odparła sztucznie się uśmiechając.
-To w takim razie co tu robisz? -spytał.- No wiesz, z Kapitanem Ameryką i Czarną Wdową, skoro twój tata żyje sobie spokojnie w Nowym Jorku.
Nie wiedziała jak odpowiedzieć na to pytanie.
-Jakoś tak wyszło, i nic na to na razie poradzić nie mogę.
-Dawno z nim rozmawiałaś? -zapytał jeszcze przedłużając temat.
-Wcześniej niż myślisz, dawniej niż bym chciała. -powiedziała sprawdzając czy jej telefon jeszcze działa, ale niestety nie chciał się włączyć. Wszystkie kontakty jak zwykle stracone.
-Pewnie za nim tęsknisz.
-Nawet nie wiesz jak.
Nastała chwila długiej ciszy, przez którą Crystal na stół wykładała wszystkie przedmioty z torebki aby sprawdzić czy nic nie zgubiła. Na szczęście wszystko w środku nadal było, więc nie miała się czym przejmować. Z powrotem powkładała swoje przedmioty do środka uważając aby Sam nie zauważył jej broni, którą cały czas miała przy sobie. Kiedy Stark usiadła znów nic nie robiąc, Sam zapytał cicho.
-A oni tam co?
-Rozmowa dorosłych. -powiedziała szybko doskonale wiedząc o czym mówią. Nat pewnie nie wiedziała co teraz ma zrobić. Chciała wyjść na prostą a okazało się że tylko zamieniła swoją dawną złą organizację na kolejną, czyli Tarczę. Widząc że Sam wykłada na stół już gotową jajecznicę, dziewczyna wstała od stołu i ruszyła do łazienki mówiąc Rogersowi i Natashy o śniadaniu. Zanim jednak Steve zdążył wyjść z małego pomieszczenia, zatrzymała go chcąc pogadać w cztery oczy.
-Uratowałeś mi życie. -zaczęła stojąc dalej w przejściu.
-W porządku. -odparł uśmiechając się miło w jej stronę.
-Gdyby role się odwróciły, i twoje życie leżałoby w moim rękach powierzyłbyś mi je?
-Teraz już tak.- odpowiedział po chwili milczenia. -I wiesz że ja nie kłamię. -uśmiechnął się.
-Cieszysz się mimo tego że dowiedziałeś się o tym że twoje życie minęło na próżno? -zapytała również unosząc kąciki ust trochę wyżej.
Odetchnął nadal nie spuszczając uśmiechu z ust.
-Lubię wiedzieć z kim walczę.
Crystal zaśmiała się cicho.
-Wiesz, myślałam trochę o sytuacji w której się znaleźliśmy. -Rogers spojrzał na nią pytającym wzrokiem. -Przeszkadzam tobie i Nat. Jestem kulą u twojej nogi, nie powinno mnie tu teraz być.
-Nie możesz tak mówić.
-Znam numer taty na pamięć, zadzwonię do niego i powiem żeby mnie zabrał, albo sama się zabiorę autobusem lub autostopem... -mówiła szybciej niż zwykle, lecz Steve jej przerwał, łapiąc ją za ramiona, i patrząc jej w oczy tak żeby mu uwierzyła.
-Jesteś nam potrzebna.
-Jestem tylko problemem. Ciągle musisz mnie ratować, a ja i tak nic nie robię... -schyliła głowę w dół.
-Nie mów tak. Pomagasz nam cały czas, i jeszcze wiele razy będziesz. jesteś wielką pomocą i nie damy rady bez Ciebie. Musisz zostać dopóki sprawa się nie rozwiąże...
Crystal i Steve po chwili wyszli z łazienki i ruszyli w stronę kuchni gdzie Wszyscy usiedli przy stole, i zjadając śniadanie przy okazji rozmawiali.
-Kto z tarczy mógł wydać rozkaz ataku rakietowego? -spytała Romanoff.
-Pierce. -odparła szybko Crystal.
-Ukryty w najbezpieczniejszym budynku na świecie. -dokończył Steve.
-Musi mieć kogoś kto dostarczył algorytm na statek.
-Jasper Sitwell. -znów powiedziała najmłodsza przypominając sobie wszystkie wydarzenia wskazujące właśnie na niego.
-Prawdziwe pytanie to jak dwie ścigane osoby mają porwać oficera tarczy.
-Trzy osoby. -poprawiła szybko Natashę, Crystal dodając siebie.
-Nijak. -odezwał się pierwszy raz od jakiegoś czasu Sam. Wstał od krzesła podszedł do jednej z szafek przy wejściu do sypialni i wyciągnął z niej jakieś papiery i podał je Kapitanowi.
-Co to?- spytał biorąc do ręki dokumenty.
-Powiedźmy że moje CV.
Rogers przejrzał papiery, powymieniał parę zdań z Samem, i ostatnie co powiedział to.
-Mówiłeś że jesteś pilotem.
-Nigdy nic takiego nie mówiłem. -zaśmiał się Wilson.
-Nie mogę Cię o to prosić. Miałeś powód żeby odejść z wojska.
-Kapitan Ameryka potrzebuje mojej pomocy. To świetny powód by wrócić. -zakończył rozmowę uśmiechnięty Falcon.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po zdobyciu dla Sama jego sprzętu którym były latające skrzydła, z bardzo dobrze strzeżonego bunkra na obrzeżach miasta, ułożyli plan, to znaczy Crystal go ułożyła z małą pomocą przyjaciół. Wszystko było doskonale dopracowane. Kiedy znaleźli się na miejscu, pod jednym z najdroższych hoteli w mieście, byli gotowi. Sam Wilson którego Jasper Sitwell nie znał usiadł przy stoliku w pobliskiej kawiarni. Crystal zhakowała mu telefon co było istotne w całym przedsięwzięciu.
-Gotowi? -zapytał Steve przez słuchawkę w uchu, tak aby każdy mógł go usłyszeć.
Natasha miała za zadanie schować się w niewidocznym miejscu i trzymać broń którą mieli grozić Sitwellowi. Rogers był niedaleko Natashy i pilnował całego zajścia oraz obserwował okolicę pilnując aby nikt nieproszony nie dostał się oni do Sama ani do Nat. Sam był na swoim miejscu przy stoliku w kawiarni czekając na znak kiedy ma zaczynać. Za to Crystal siedziała w samochodzie za kierownicą, czekając na całe zajście. Na początku Natasha miała być na jej miejscu a ona na Natashy, ale razem stwierdziły że kiedy ktoś zobaczy 15-latkę z bronią w ręku zareaguje inaczej niż kiedy zobaczy dorosłą kobietę z bronią w ręku. Więc zamieniły się rolami.
-Gotowi. -odparł Sam za wszystkich.
Jasper Sitwell wraz z paroma innymi agentami Hydry wyszli z hotelu głównym wyjściem. Rozmawiał z innym mężczyzną uśmiechnięty a po chwili wymienili się uściskami, po czym paru ich odeszło. Jasper został z dwa innymi.
-Teraz.- oznajmił Steve, mówiąc do Sama.
Sam zadzwonił ze swojego telefonu do Sitwella. Ten miał zhakowany telefon więc widział że dzwoni do niego ktoś inny. Widząc że dzwoni do niego Alexander Pierce, pozbył się agentów stojących obok niego i odebrał szybko.
-Tak, szefie? -zapytał pierwszy.
-Smakował lunch Agencie Sitwell? Podobno mają dobre kraby. -zapytał Sam spokojnym głosem. Jasper zdziwiony że to nie Pierce się odezwał, Spojrzał przed siebie trochę zły, a trochę przejęty.
-Kto mówi? -zapytał szybko.
-Przystojniak na dziesiątej.
Sitwell nerwowo zaczął się rozglądać ale nie mógł uchwycić wzrokiem Sama, który po chwili dodał.
-Tej drugiej dziesiątej.
Ten znów zaczął się rozglądać, a kiedy tylko wymienił spojrzenie z uśmiechniętym Wilsonem, ten wzniósł kubek z kawą pokazując że jest zadowolony że ten go w końcu znalazł.
-Czego chcesz? - spytał teraz już bardziej zły.
-Pójdziemy za róg. Stoi tam szary samochód. Przejedziemy się nim. -oznajmił Sam stanowczym głosem.
-Dlaczego?
-Bo to drogi krawat i nie chcę go poplamić. -uśmiechnął się.
Na danym krawacie widniała czerwona kropka od lasera którą sterowała Natasha kierując na niego spust broni. Ten przerażony coraz bardziej zaczął się rozglądać w około szukając osoby która może go w każdej chwili zastrzelić, ale kryjówka Natashy była bardzo dobrze wybrana więc jej nie zauważył. Wykrzywił twarz w wściekłości, i ruszył z Samem w stronę samochodu w którym siedziała Crystal czekając na jej część planu.
Kiedy tylko Sitwell wsiadł razem z Nat, Steve'm, i Samem do auta, Stark ruszyła z piskiem opon w stronę jednego z wysokich bloków w mieście.
Dojechali na miejsce. Udali się na sam szczyt wieżowca, na dach. Steve rzucił Sitwellem tak że ten rozbił drzwi swoimi plecami. Upadł z hukiem na podłogę.
-Mów o algorytmie Zoli. -nakazał Steve podchodząc szybkim krokiem do Jaspera.
-Jakim algorytmie? -zaprzeczył pytaniem.
-Co robiłeś na statku? -zapytał Rogers
-Miałem chorobę morską. -odparł ciągle oddalając się od Kapitana. Tak daleko od niego uciekał, że obił się nogami o sam koniec dachu i o mało co nie spadł, ale Steve go przytrzymał. Jasper się uśmiechnął.
-Mam uwierzyć że zrzucisz mnie z dachu? To nie twój styl, i twój też nie.- wskazał na stojącą obok Crystal.
-Masz rację. To nie nasz styl. -oznajmiła spokojnym głosem Crystal. -Ale jej tak. -dodała po czym Natasha kopnęła Sitwella, a ten spadł z dachu krzycząc.
-Muszę znów kupić nowy telefon. -powiedziała Stark
-A co jest z tym co masz? -zapytał Steve nie przejętym głosem.
-Zepsuł się, jak zwykle w moim przypadku. -prychnęła po czym zobaczyła jak Sam trzyma w rękach przerażonego Sitwella wznosząc się w powietrzu.
-Nieźle.- skomentowała jeszcze.
Wilson rzucił Jaspera znów na ziemię, a ten jęknął z bólu. Steve, Nat i Crys podeszli do poturbowanego, tak samo jak Sam po chwili składając swoje skrzydła.
-Algorytm Zoli to program, pozwala wybrać cele.
-Jakie cele? -spytała Stark.
-Ciebie, Kapitana Amerykę, dziennikarza, podsekretarza, celującego ucznia, Bannera, Strange'a i każdego kto zagraża Hydrze. Lub zagrozi.
-Skąd możecie wiedzieć? -zapytał Steve po czym agent zaczął się śmiać.
-Nie kapujesz? XXI wiek jest jak cyfrowa księga, a Zola nauczył nas z niej czytać. -wstał z ziemi patrząc w twarz to na Nat to na Crys lub Steve'a. -Rachunki bankowe, choroby, wiadomości, rozmowy, wyniki w nauce. Algorytm Zoli szacuje przeszłość, żeby przewidzieć przyszłość. -mówił zezłoszczonym głosem.
-A co potem? -spytał Rogers.
-O bój boże, Pierce mnie zabije... -zaczął zestresowany.
-A co potem?! -powtórzył głośniej Steve. -Mów!
-Lotniskowce wyeliminują cele. Kilka milionów osób... -dokończył kończąc rozmowę.
Słysząc te słowa każdy myśląc o sobie się przejął. Jeśli czegoś nie zrobią, zginą. Tak jak ich rodziny i przyjaciele.
-Wsiadać do samochodu.- oznajmiła stanowczym głosem Crystal. -Jedziemy.
Jak im kazała tak też zrobili i chwilę później już byli w drodze żeby zapobiec strasznej przyszłości wykreowanej przez Zolę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top