2: świetlik
Stał z boku i po prostu przyglądał się jak auto, jadące z nadmierną prędkością wpada w poślizg, a następnie dachuje. Czuł zapach śmierci unoszący się w powietrzu, przemieszany z wonią wieczornego deszczu oraz lekkiego wiatru, który tańczył w mroku.
Początkowa mżawka przybierała na sile, zamieniając się nagle w ulewę. Jeżeli o tej godzinie ktoś jeszcze się przechadzał ulicami, samotnie bądź w parach, to właśnie zostali zmuszeni przez naturę, by skryć się w domach. W pośpiechu rozkładali małe, mieszczące się w torebce, parasolki i biegli zaliczając po drodze większość kałuż, które powstały, ponieważ studzienki nie nadążały odprowadzać wody. Przy okazji rozchlapując stojącą wodę na boki, a znaczna część niej znajdowała się na obuwiu, czasami dostając się również do ich wnętrza.
Nie przejmując się grubymi kroplami, które zdążyły go przemoczyć do suchej nitki, spoglądał na budynki w których po chwili zapalały się światła, kiedy przemoczeni i zziębnięci ludzie wracali do swych mieszkań.
Szedł dostojnie niczym król, a każdy jego krok był pewny. Jakby nogi dokładnie wiedziały gdzie mają poprowadzić właściciela. Czarne, ciężkie obuwie rozbryzgiwało wodę za każdym razem gdy jego podeszwa spotykała się z asfaltem. Jednak jemu to nie przeszkadzało, by dumnie iść pośród tej niesprzyjającej scenerii.
Deszcz skutecznie zagłuszał wszelkie odgłosy nocy, stając się jej panem i władcą. Tłuczone szkło, dźwięk gniecionej blachy i pomarańczowo żółte iskry pojawiające się przy kontakcie auta z asfaltem, kiedy sunął na dachu w ciemną, ponurą noc. I łzy nieba.
Księżyc w pełni, przysłonięty teraz przez chmury, czasami wychylał się zza nich, by tańczyć na mokrych włosach w srebrzystym odcieniu. Pojedyńcze kosmyki, opadając na czoło mężczyzny, z których kropelki wody spływały na blade oblicze imitując łzy, sprawiały, że prezentował się o wiele groźniej niż zazwyczaj. Zwłaszcza z uśmiechem, jaki powoli formował się na męskich ustach.
Jeśli człowiek pragnie wolności, musi liczyć się z ceną jaką przyjdzie mu kiedyś za nią zapłacić. Czasami cena jest malutka. Ot zwykłe szaleństwo. Lecz w innym przypadku zapłata jest najwyższa z możliwych. Śmierć.
Nim mały świetlik poszybował w górę, w stronę granatowo czarnego nieba, Xiao wyciągnął dłoń przed siebie i jednym szybkim ruchem zamknął stworzonko w swojej dłoni. Odciął możliwość ucieczki, ograniczył dopływ tlenu i czekał aż jego światełko przygaśnie na tyle, by móc zamknąć go w szklanym naczyniu, gdzie kilka z nich już się znajdowało. Zamknięte korkiem zapewniało im powolną i okrutną śmierć, a jednocześnie pozwalało być im świadomym tego co się wydarzy. Choć to były ich ostatnie chwile, to wydawały się być pogodzone ze swym losem. W końcu przeznaczeniem każdego człowieka jest śmierć.
Ostatnie chwile, które przyszło im spędzić w niewoli do której żaden z nich nie przywykł. To właśnie wtedy, gdy szklane naczynie chował do prawej kieszeni czarnego płaszcza, dostrzegł go.
Stał po drugiej stronie ulicy. Otoczony blaskiem, który towarzyszył mu również, kiedy ujrzał go pierwszy raz.
Zhan odkąd sięgał pamięcią to właśnie w takich momentach się spotykali. Jakby tajemnicza siła postanowiła sobie z nich zakpić. Pozwalając im być tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Za każdym razem uczucie tęsknoty było silniejsze, a Xiao nie potrafił już dłużej go kontrolować. Co dziwniejsze ten dziwny mężczyzna zdawał się znać jej źródło oraz lekarstwo, które mogłoby uleczyć tę niecodzienną dolegliwość.
W ciszy obserwował jak Xiao Zhan zabiera kolejne dusze. Przez krótką chwilę miał ochotę zaprotestować. Wyrwać mu ten mały słoiczek i wypuścić więźniów na wolność, a naczynie stłuc w drobny mak. Dopiero po chwili przyszło opamiętanie, a pragnienie odeszło w niepamięć. Przecież to właśnie on zgotował im taki los. To również on zapisał w gwiazdach te okrutne zakończenie. I wtedy wszystko sobie przypomniał. Z ich dwójki to nie Zhan, lecz Wang Yibo był potworem.
Mimo iż doskonale zdawał sobie sprawę z tego co się dzieje we wnętrzu tego drugiego za każdym razem gdy się spotykają, to nie potrafił przestać. Po prostu musiał za każdym razem choć na chwilę go ujrzeć. Wystarczyło kilka sekund, by jego oczy były syte. I wtedy wszystko sobie przypomniał. Te okrutne zakończenia... Tworzył je w zatrważającej ilości, by móc każdego dnia widzieć go.
Choć było to złe, nie potrafił przestać.
Choć krzywdził innych, nie myślał o tym. Bo liczył się tylko on.
Choć wiedział, że spotka go wkrótce kara, o wiele dotkliwsza niż aktualna, to i tak kontynuował swe szaleństwo.
"Nie ma dotkliwszej kary niż obecna. Kiedy Xiao Zhan będąc tuż na wyciągnięcie ręki, był zarazem tak daleko ode mnie" - pomyślał.
Dopiero po kilku sekundach zrozumiał jak bardzo się mylił.
Albowiem gorsze byłoby gdyby Zhan pewnego dnia zniknął. Nawet nie umarł, bo wtedy byłaby szansa na odrodzenie. Lub... gdyby i jemu zostały odebrane ich wspólne wspomnienia? Co wtedy? Czy również zacząłby odczuwać tę dręczącą tęsknotę za czymś nieznanym? - to była ostatnia myśl Wang Yibo nim pochłonęła go nicość...
Nagle Xiao poczuł ulgę i jednocześnie dziwną lekkość. Jakby ktoś odciął od jego nogi kamień, który ciągnął go na dno rzeki. A on nie zdawał sobie z tego sprawy. Po raz pierwszy od dawna nie zastanawiał się gdzie zniknął ten dziwny nieznajomy, który za każdym razem pojawiał się w jego miejscu pracy i bacznie obserwował cały proces.
Ostatni raz sprawdził czy słoiczek nadal jest w kieszeni, a następnie zbliżył się do pasażerów dachującego auta.
Widząc przerażenie w oczach dziewczyny położył palec na swoich wargach, miękko przy tym wymawiając:
- Cśśś.
Co ciekawe to wcale nie kobieta po którą się tu zjawił odczuwała strach. Ta zdawała się być pogodzona ze swoim losem. Jakby od początku tej historii znała jej zakończenie. Mężczyzna zrozumiał wtedy, że z przeznaczeniem nikt jeszcze nie wygrał i jedynym wyjściem jest pójście na układ. Tak jak zrobiła to dziewczyna z warkoczem.
- Nie bój się.
Z tymi słowami zniknął. A ona zerkając na swą towarzyszkę na tyle, na ile pozwalał jej ból odczuwany w szyi, obróciła głowę i...
Zrozumiała, że została całkiem sama. Że już zawsze będzie tęsknić za zapachem truskawek i papierosów. A jej serce na tę myśl pękało z bólu. Mózg próbował jeszcze oszukać swą właścicielkę, że to tylko zły sen, lecz na próżno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top