1: nagietek i kolorowy ptak


•••

Biała jak mleko, kolorowa jak ptak."

Tak o niej pomyślał Zhuocheng, kiedy pierwszy raz ją ujrzał. Twarz na której tak wiele razy wcześniej mógł podziwiać urocze rumieńce, zastąpiła śnieżna biel. Wywoływała dreszcze i gęsią skórkę za każdym razem, kiedy spoglądał w stronę otwartej trumny. Przywodziła na myśl zimę - porę roku w której wszystko układało się do snu... umierało, by wiosną się przebudzić, odrodzić kolejny raz...

Choć bardzo chciał to jednak nie miał odwagi podejść bliżej, by się pożegnać, by ostatni raz wypalić jej obraz pod powiekami. Chciał ją zapamiętać jako pełną energii i barwną postać. Mimo, że był dorosłym mężczyzną to jednak bał się. Bał się, że jeśli zrobiłby choć jeden krok bliżej trumny, która była niczym więcej niż drewnianą skrzynią ze zbędnymi zdobieniami na wieku, to i tak później mógłby mieć koszmary nocne.

To było zabawne, bo przecież wiele razy oglądał horrory i nie odczuwał strachu, a teraz? Teraz wręcz go paraliżował, nie pozwalając się ruszyć choćby o milimetr i zmuszał go do patrzenia w jeden, konkretny punkt, gdzie spoczywała młoda kobieta.

Nawet kiedy ruszyli w stronę wyjścia z kaplicy, zmierzając na cmentarz, nie był w stanie odwrócić wzroku, jakby to ona chciała mu powiedzieć patrz tylko na mnie.
Gdy wreszcie oderwał spojrzenie ciemnych oczu od niej i powiódł nim po ludziach, którzy zebrali się na cmentarzu, zauważył, że było ich całkiem dużo. Wtedy uświadomił sobie, że nie tylko dla niego była kimś ważnym. Dla każdej obecnej tutaj osoby była kimś wyjątkowym, oddaną przyjaciółką, sumienną pracownicą, kochającą córką, kuzynką... Mógłby wymieniać w nieskończoność, lecz nie widział w tym większego sensu. Wystarczyło, że ci ludzie nosili ją w swych sercach.

Wciąż pamiętał jak kiedyś złożyła mu pewną obietnicę...

•••

- Znowu robisz te straszydła? - zapytał brunet, wchodząc do pokoju z dwoma kubkami parującej, świeżo zrobionej zielonej herbaty z kawałkami mango.

Jej ulubionej.

- Zhuocheng! - oburzyła się, nadymając policzki jak mała, rozzłoszczona dziewczynka.

I prawie tak wyglądała. Przez te dwa, zaplecione warkocze, które spokojnie spływały po bokach jej smukłej szyi, by spocząć na piersiach kobiety, prezentowała się jak nastolatka.
A pomyśleć, że była od niego starsza o kilka lat, czego w ogóle nie było widać.

- Jak możesz tak mówić?! - zapytała patrząc na niego tymi ciemnymi oczami, które miały magiczną moc. Hipnotyzowały każdego kto w nie spojrzał, przyciągały niczym magnes. - Wiesz co? Zrobię dla ciebie kilka - dodała z uśmiechem przyjmując naczynie z gorącym napojem.

- I co ja niby mam z nimi robić? - zdziwił się mężczyzna.

- Zrobię ich tysiąc. Tak, tysiąc! - krzyknęła podekscytowana, omal nie oblewając się herbatą.

Brwi Chenga powędrowały wysoko w zdziwieniu, że ktoś chce dla niego zrobić coś tak... hmm... Niecodziennego, a jednocześnie oryginalnego.

- Dlaczego aż tyle? Wystarczy mi jeden. Naprawdę.

- Nie znasz tej historii? - jej tęczówki rozszerzyły się w szoku, kiedy popatrzyła na niego. Upiła łyk herbaty, po czym podeszła do biurka, by odstawić biały kubek z ręcznie malowanym małym ptakiem z obu stron. Artysta zadbał o to, by niemożliwym stało się zidentyfikowanie go. Niekiedy wyglądał jak jaskółka, a pod innym kątem z innym światłem kojarzył się z zupełnie nowym gatunkiem. Dotąd nieznanym i nie odkrytym.

Chińczyk spojrzał na kubek, który samotnie stał na blacie drewnianego biurka, po czym przeniósł wzrok na ten trzymany w swoich dłoniach. Na białym tle widniał nagietek, a jego pomarańczowe płatki wyglądały jak żywe. Delikatnie unosząc kącik ust i spoglądając na przeciwległą ścianę, gdzie widniały różne plakaty popularnych zespołów lub z filmów, które przykleiły dziewczyny, na oślep pociągnął łyk owocowej herbaty z dodatkiem imbiru. Chciał w ten sposób dać sobie czas, a raczej swemu sercu, by te uspokoiło swój niebezpiecznie szybki rytm. Przy okazji jedna z kropelek opuściła jego usta, wędrując w dół po brodzie, całując jabłko Adama, a następnie niknąc za kołnierzykiem czarnego polo i ginąc w ciemnościach, pieszcząc tors mężczyzny. Mokra ścieżka błyszczała w świetle dnia, które wpuszczało odsłonięte okno nad biurkiem.

Dziewczyna zbliżyła się do Chińczyka i ponownie usiadła na łóżku, by zacząć opowiadać historię, jaką sama nie tak dawno poznała.

- Podobno wszystko zaczęło się od pewnej dziewczynki... - zaczęła, a Zhuocheng zafascynowany oraz zaciekawiony słuchał uważnie jej historii.

Obserwował jej twarz, chłonął każdy gest, zmarszczkę mimiczną, po prostu wszystko. Nie chciał stracić ani jednego, nawet najdrobniejszego, szczegółu...

- Dlaczego tak na mnie patrzysz?

Nawet się nie zorientował, kiedy przestał słuchać jej głosu, który w słodkiej pieszczocie muskał jego uszy. Czuł się jak w transie, kiedy ledwo zauważalnie, o kilka milimetrów przybliżył swoją twarz do jej. Chciał udzielić odpowiedzi na zadane pytanie, lecz bał się, że może ona wcale nie chce usłyszeć tych słów, że może ona wcale nie czuje tego co on...

Ich twarze znajdowały się tak bliziutko, że mógł dokładnie prześledzić kolor jej tęczówek, dostrzec drobne plamki, podziwiać blask światła tańczący pośród czerni. A jej usta cicho nawoływały go do złożenia czułego pocałunku na nich, by mógł zatonąć w ich miękkości, by mógł delektować się słodkim smakiem bananowego błyszczyka, który je pokrywał.

- Nie możemy.

Te dwa słowa były niczym nóż prosto w serce, roztrzaskały wszelkie jego pragnienia dotyczące tej dziewczyny w ciągu kilku sekund.

Szkoda, że nie wiedziała, że nawet gdyby zrobiła dwa tysiące papierowych żurawii, to jego życzenie i tak by się nie spełniło. Jednak Zhuocheng nie miał zamiaru jej tego mówić, wolał zachować ten sekret dla siebie, ponieważ uważał, że już wystarczająco się wygłupił przez samą próbę pocałunku, która i tak nie doszła do skutku.

•••

Powróciwszy ze strefy wspomnień przypomniał sobie o prezencie, który miał jej podarować, by nie była samotna w swej podróży do raju, miejsca idealnego pod każdym względem.

Z kieszeni czarnego płaszcza wyjął małą, czarną kopertę przewiązaną szkarłatną wstążką w której znajdował się żuraw dumnie prezentujący kolor nocy. Po chwili rzucił niewielkie zawiniątko w ciemną otchłań gdzie została spuszczona drewniana skrzynia. Kilka minut później pojawiły się na jej wieku, pierwsze z wielu, grudki ziemi.

Choć ludzie już dawno się rozeszli to on nie umiał stąd odejść. Nie potrafił tak po prostu jej zostawić. W dodatku samej. Nawet, kiedy trumna została już całkowicie zasypana on nadal tam stał. Oparty o dąb, który w tej chwili gubił swe liście ze względu na porę roku. Jeden z liści, o żółtej barwie wylądował na jego ramieniu. Widząc to zdjął go i zaczął obracać między palcami, spoglądając w zadumie na świeży grób. Dopóki nie przerwały tego pierwsze krople jesiennego deszczu. Te z kolei przypomniały mu noc w której umarła. Wtedy również padało...

•••

===

Pragnę was ostrzec, że książka jest trochę dziwna i może być nie do końca zrozumiała momentami. Dlatego też długo zwlekałam z jej publikacją. Ponieważ cały czas zastanawiałam się nad tym co ludzie powiedzą, ale w końcu to zrobiłam. Także miłego czytania :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top