Rozdział 5

"A wie pan co jest najlepszego w złamanym sercu? (...) Tak naprawdę można je złamać tylko raz. Reszta to ledwie zadrapania. "

Carlos Ruiz Zafón - „Gra anioła"


            Alec Renson naprawdę stał właśnie przede mną. Zaspany, z roztrzepanymi, trochę zbyt długimi jak na mój gust czarnymi włosami, z nagim, umięśnionym torsem i bosymi stopami, miękko uderzającymi o jasne płytki z wzorem marmuru. Ubrany jedynie w szare, luźne dresy, które ledwo trzymały mu się na wąskich biodrach i spod których wystawał zarys jakiegoś tatuażu, którego jednak ze swojego miejsca nie mogłam w żaden sposób rozpoznać. To jakiś dziwny smok? A może wąż? Gdy był tak blisko mnie, mogłam uważnie przyjrzeć się jego niesamowicie przystojnej twarzy, lecz bałam się uciekać wzrokiem w dół, żeby nie pomyślał o mnie jakichś niestosownych rzeczy. Nie byłam przecież napaloną nastolatką, która mdlała, gdy tylko zobaczyła przystojnego faceta, chociaż wspominając nasze ostatnie "spotkanie" mogłam się w tej sprawie jednak mylić, bo z wrażenia prawie zeszłam z tego świata. Prawda była jednak taka, że mężczyzna stojący przede mną, wyglądał dosłownie jak dzieło stworzone przez wybitnego rzeźbiarza. Istny ideał zesłany z nieba, aby można było go podziwiać i wielbić.

Pełne, duże usta w jasno różowym kolorze aż prosiły się o pocałunki. Wyraźne kości policzkowe dodawały mu męskości, a ciemne, grube brwi, podkreślały jego władczy pierwiastek, przez który jeszcze bardziej mi się podobał. Broń Boże, nie wyglądał wrednie, ale dzięki nim prezentował się bardzo męsko. Widziałam wyraźnie jak jedna jego brew podjeżdża do góry, w momencie, gdy jego wzrok zatrzymał się na mnie. Te oczy... Nigdy wcześniej nie widziałam tak cudownych oczu jak u niego. Nawet nie potrafiłam określić ich koloru, bo były teoretycznie brązowe, ale miały w sobie cynamonowe drobinki, które dodawały im tajemniczości i głębi. Dodatkowo, otulały je długie, gęste rzęsy, których mogła mu pozazdrościć niejedna dziewczyna, w tym zdecydowanie ja. Jego oczy były po prostu cudownie wyraziste, przez co nie mogłam oderwać od nich wzroku i gapiłam się na niego jak kompletna idiotka.

- Cześć? - moje chłonięcie jego wyglądu przerwał niski, hipnotyzujący głos, który doskonale pamiętałam od czasu naszej rozmowy przez telefon Cher. Rozmawiałam z nim tylko raz i to przez krótką chwilę, ale wtedy nie brzmiał on nawet w połowie tak cudownie jak w tym momencie, a przecież i tak na mnie wcześniej zrobił ogromne wrażenie. Popatrzyłam na niego i przysięgam, że naprawdę chciałam mu odpowiedzieć, ale przez moje gardło nie mogło przejść żadne sensowne słowo, nawet coś tak banalnego jak zwykłe "cześć". Otworzyłam więc tylko usta i je momentalnie zamknęłam. Przy nim niestety nie wychodziło mi ani trochę udawanie normalnej dziewczyny i miałam ochotę porządnie rąbnąć się za swoją głupotę w czoło. Po mojej ostatniej reakcji na jego cudowną osobę, wiedziałam, że nasze pierwsze, oficjalne spotkanie nie będzie najlepsze, ale to przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Gorzej już chyba być nie mogło.

- No wiem, że do domu wróciłem lekko wstawiony, ale nie przypominam sobie, żebym kogoś ze sobą przyprowadzał. - w jego oczach błysnęły rozbawione iskierki, a gdy na jego usta wkradł się uśmiech, myślałam, że zaraz się rozpłynę, a moje serce wyskoczy z piersi i zacznie skakać po całej kuchni w napadzie ekscytacji. On. Miał. Dołeczki. Cholerne dołeczki w policzkach! Chyba każda kobieta traciła dla takich dołeczków głowę, bo była to najcudowniejsza rzecz jaka jest na tym świecie. Nie ma nic piękniejszego i nawet jak osoba wygląda przeciętnie, ale ma te dołeczki, to dostaje plus pięćdziesiąt do atrakcyjności, choć to podobno wada genetyczna.

- Ja...

- Ty co? Zobaczyłaś mnie w klubie i mnie śledziłaś? - znów uniósł swoją szeroką brew i nonszalancko oparł się nagim ramieniem o futrynę drzwi. Cały czas mnie uważnie obserwował, przez co nie czułam się ani trochę komfortowo. Moja pewność siebie z poziomu plus trzy, spadła na minus dziesięć i chciałam schować się pod stołem i zaczekać aż sobie pójdzie. Byłoby to jednak zachowaniem skrajnie dziwacznym, więc wzięłam głęboki oddech, żeby uspokoić drżenie głosu i zacisnęłam nerwowo palce na stole. Dam radę. Tylko musiałam pamiętać o oddechu. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Potrafię przecież mówić, nie jestem półrocznym dzieckiem.

- Nie. - szepnęłam cicho i wlepiłam wzrok w swoje kolana, jakbym czuła się z jakiegoś powodu winna. - Nie śledziłam cię.

- Więc kim jesteś?

- Jestem...

- Nie umiesz złożyć normalnego, pełnego zdania? - podszedł do stołu, a jego głos już wcale nie był rozbawiony, tylko raczej zirytowany. Nie dziwiłam się mu, bo na chwilę, mentalnie wyszłam z siebie i przyjrzałam się tej sytuacji, po czym sama stwierdziłam, że jednak to logiczna sprawa, że ludzie mają mnie za wariatkę. Wolałabym mimo wszystko, żeby cały czas był miły i zadowolony tak jak do tej pory.

- Potrafię złożyć zdanie.

- Brawo! - prychnął. - Więc? Wydusisz w końcu z siebie kim jesteś czy może powinienem zadzwonić po policję, żeby oni to z ciebie wyciągnęli?

- Jestem Yvette Magana. - zacisnęłam mocniej palce na stole, przez co aż zbielały mi kostki. Jego ton ani trochę mi się nie podobał, bo jednak wyobrażałam go sobie jako milutkiego faceta, a on po kilku minutach "rozmowy" już zaczął robić się opryskliwy. Cierpliwości to on nie miał za grosz.

- Yvette Magana? - spytał, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie nic mu to nie mówiło, bo osobiście nigdy się nie poznaliśmy, no chyba, że opowiadała mu coś o mnie Cheryl. W takim wypadku moje imię powinno mu się mimo wszystko obić o uszy. Jednak, nie oszukujmy się. Ten przystojny mężczyzna prawdopodobnie tygodniowo poznawał tuzin kobiet, więc imiona miały prawo wypadać mu z głowy.

- Kuzynka Cheryl. - powstrzymałam się jednak, żeby nie wywrócić oczami.

Podniosłam się powoli ze swojego miejsca, ale po chwili uznałam to za głupi pomysł, bo chłopak bez żadnego skrępowania zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, więc z powrotem usiadłam na wysokim taborecie. Szybko także skrzyżowałam ramiona na piersi, żeby się jakoś zasłonić przed jego przenikliwym spojrzeniem. Praktycznie mogłam usłyszeć jego krytyczne myśli na mój temat. "Twarz ma brzydką, ale chociaż myślałem, że ciało ma niezłe." albo "I ja ją podrywałem przez telefon? Zapamiętać: Nigdy więcej nie robić takich głupot." Moje krążące wokół tego tematu myśli tylko jeszcze bardziej mnie zdołowały, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Wiedziałam przecież od początku, że w życiu bym się mu nie spodobała, więc czemu tak to przeżywałam? Powinnam po prostu go olać jak innych i nie interesować się tym, jakie mają o mnie zdanie, a dopiero później, gdy emocje nie będą mieścić się już w moim ciele, wypłakać się w poduszkę.

- Aaa, no tak. - uśmiechnął się, co lekko zbiło mnie z tropu. - Rozmawialiśmy przez telefon, nie?

- Um... Tak. Chyba tak.

- Jestem Alec. - wyciągnął w moim kierunku dłoń, ale ja oczywiście tylko na nią spojrzałam i nawet nie drgnęłam. Byłam pewna, że jeżeli bym go dotknęła, zaatakowałaby mnie astma i żadne tabletki by mnie przed nią nie uchroniły. - Nie podasz mi ręki? - zaśmiał się dźwięcznie, ale momentalnie spoważniał, widząc, że nadal się nie poruszyłam. - Serio?

- Nie podaję dłoni na przywitanie.

- Dlaczego?

- Po prostu. - wzruszyłam ramionami. - Taki zwyczaj, a poza tym to niehigieniczne. Wiesz ile różnych bakterii znajduje się na twoich dłoniach?

- Okej, niech ci będzie. Każdy ma podobno jakieś swoje dziwactwa. - usiadł naprzeciw mnie, więc ja automatycznie odsunęłam swoje krzesło, żeby się od niego odrobinę oddalić. Wąski stolik jednak nie dawał mi wystarczającego poczucia bezpieczeństwa. - Siedzieć za blisko też nie możesz? O, patrz! Moje bakterie przeskakują na ciebie. - zaśmiał się, pokazując palcem niewidzialne bakterie pomiędzy nami.

- Jak już mówiłeś, każdy ma swoje dziwactwa, nie jest to powód do żartów.

- Ja na przykład... Nie, chyba jednak nie mam żadnych dziwactw. - jego słowa nawet mnie rozbawiły, ale to, że nadal uważnie mnie obserwował nie bardzo mi odpowiadało, więc udało mi się powstrzymać uśmiech.

- Jakbyś mógł...

- Patrzeć też nie mogę? To bakterie z moich oczu też mogą na ciebie przejść? O tym nie wiedziałem szczerze mówiąc.

- Po prostu wolałabym, żebyś tego nie robił i tyle. - mruknęłam cicho, bo irytowało mnie to, że zachowuje się, jakby czytał mi w myślach. Za kogo on się uważał? Za Kaszpirowskiego? Rozumiałam to, że przez swój doskonały wygląd miał zawyżone poczucie własnej wartości, no ale jednak nawet z tym nie można było za bardzo przesadzać.

- A może masz w sobie jakąś zakaźną chorobę, która nie pozwala cię dotknąć, ani na ciebie patrzeć? - był wyraźnie rozbawiony moim zachowaniem, ale nawet nie miał pojęcia jak blisko prawdy był. Widziałam doskonale, że sobie tylko z tego żartuje, jednak prawda była taka, że moja choroba nosiła nazwę "nienawiść do samej siebie" i zdecydowanie ograniczała ona moje kontakty z innymi ludźmi do minimum.

- Nie zakaźną, ale można powiedzieć, że to choroba.

- Jesteś bardzo tajemnicza, hm? - nalał do dwóch szklanek wodę i przesunął jedną w moją stronę, po czym błyskawicznie zabrał rękę. - Nie przeszło na mnie? - obejrzał dłonie z udawanym przerażeniem.

- Bardzo śmieszne. - mruknęłam.

- Oj, nie obrażaj się. - upił łyk swojej wody, wyraźnie poruszając przy tym jabłkiem Adama. - Chciałem trochę rozluźnić atmosferę, bo wydajesz się być trochę spięta. Niby się do tego przyzwyczaiłem, bo przecież wyglądam jak bóg seksu i dziewczyny często tak na mnie reagują, ale za tym szczerze mówiąc nie przepadam. - nie mogłam rozgryźć czy mówił to na serio, czy robił sobie ze mnie żarty, bo jego mina dosłownie nic nie wyrażała. Jeśli mówił na serio, to chyba jednak nie byłabym w stanie go polubić, nawet przy takim wyglądzie. Skrycie miałam jednak nadzieję, że tylko się zgrywał, choć ciężko było mi czytać emocje innych ludzi, więc nie mogłam mieć w tym temacie stuprocentowej pewności. 

- Ty tak serio? - przyjrzałam mu się uważnie.

- Nie uważasz, że jestem przystojny? 

- Raczej uważam, ale chyba nie aż tak, żeby kobiety mdlały na twój widok. - poprawiłam bluzę, bo lekko podsunęła mi się w górę ramienia, przez co osoby niepożądane, czytaj Alec, mogły dostrzec pierwszą bliznę, tę najbliżej nadgarstka.

- Ranisz. - zaśmiał się cicho. - A tak serio to chciałem cię rozbawić, ale widocznie to bardzo trudne zadanie. Spokojnie, popracujemy nad tym.

- Nie musisz nawet próbować. Mam dosyć specyficzne poczucie humoru.

- Lubisz czarny humor? No to słuchaj tego. Seryjny morderca ciągnie kobietę do lasu. Kobieta krzyczy ze strachu "Ale ponuro i ciemno w tym lesie. Bardzo się boję", a na to morderca "No, a ja co mam powiedzieć? Będę wracał sam". - popatrzył na mnie, czekając na jakąś reakcję, ale ja tylko uniosłam do góry brew.

- Cha, cha. Śmieszne. - zerknęłam nerwowo w stronę drzwi.

- Trudna publiczność mi się trafiła. - westchnął teatralnie. - Czekasz na Cheryl? Jak poszła z Blase'm to jeszcze trochę się zejdzie, bo pewnie się pieprzą. - powiedział to z taką łatwością, że aż zakrztusiłam się wodą, którą właśnie popijałam. - Gdzie ty się uchowałaś Yves? - pokręcił z rozbawieniem głową, nadal mi się przyglądając, jakby rozmawiał właśnie z kosmitą z planety Fru Fru. Byłam tak zawstydzona, że nawet nie zareagowałam na sposób, w jaki skrócił moje imię, choć musiałam przyznać, że był on naprawdę uroczy.

- O czym ty mówisz? - odchrząknęłam.

- Jesteś obojętna na moją nagą klatę, nie chcesz mnie dotknąć i wstydzisz się na myśl o seksie. Jesteś niesamowita. - pokręcił głową. - Ile ty masz lat? Dziesięć?

- Dwadzieścia. - podniosłam się powoli ze swojego miejsca. "Jesteś niesamowita"? To miała być jakaś podpucha? Co to właściwie miało znaczyć? W jego ustach wszystko brzmiało niesamowicie niegrzecznie i perwersyjnie, więc nie miałam pojęcia jak powinnam to zinterpretować. - Lepiej już pójdę. Zaczekam na Cheryl w aucie.

- Nie uciekaj. Miło mi się z tobą rozmawia.

- A mi nie za bardzo. - westchnęłam ciężko, choć to nie była prawda. Nie mogłam mu jednak tego powiedzieć, więc podeszłam po prostu do drzwi. Nie chciałam być dla niego niemiła, ale bardzo mnie intrygowała jego osoba i pewnie gdybym sobie na to pozwoliła, przegadałabym z nim cały dzień, a później pewnie jeszcze i noc, ale nie skończyłoby się to dobrze, ani dla mnie, ani dla niego. Byłaby powtórka nieszczęsnej sytuacji z Colinem. Chciałam dosłownie wszystko o nim wiedzieć, tam samo jak wcześniej o mojej pierwszej wielkiej miłości, co niestety nie wróżyło nic dobrego.

- Szczerość to podstawa. - chłopak wstał ze swojego miejsca. - Ale zaczekaj... Mam do ciebie jeszcze kilka pytań i dam ci spokój. - nie dawał za wygraną i jak tylko popchnęłam drzwi, od razu położył mi dużą, ciepłą dłoń na przedramieniu, przez co momentalnie zbladłam, a moje serce na moment przestało bić, po czym ruszyło jak szalone, całkowicie tracąc przy tym naturalny rytm. Nie miałam pojęcia w jaki sposób powinnam zareagować na jego bliskość.

- Uraziłem cię jakoś? To wszystko to były żarty, nie bierz ich do siebie. - powiedział to bardzo przyjaznym głosem, jednak ledwo jego słowa do mnie dotarły, bo cały czas myślałam tylko o jego dłoni zaciśniętej na mojej ręce, akurat w miejscu, gdzie była czwarta i piąta blizna. Całe szczęście, że nasze skóry dzielił materiał bluzy, ale nie było to wielkie pocieszenie, bo i tak miałam wrażenie, że za chwilę zasłabnę na środku korytarza i nikt już nie będzie w stanie mnie uratować, gdyż moje serce tego nie zniesie.

Powoli odkręciłam się w jego stronę i przerażonym spojrzeniem popatrzyłam na jego duże, silne palce, zaciśnięte wokół mojej ręki.

- Coś się stało? - zapytał niespokojnie. W tym momencie byłam jednak jak tykająca bomba, która mogła zniszczyć wszystko, co znajdowało się w zasięgu jej wzroku, byleby tylko uwolnić się od niekomfortowej sytuacji. 

- Puść. - szepnęłam drżącym z narastających emocji głosem. Byłam pewna, że jeżeli zaraz nie zabierze dłoni i nie odejdzie, to się rozpłaczę, albo w gorszym wypadku, dostanę kolejnego ataku astmy. Sama nie wiedziałam do końca skąd brał się ten irracjonalny strach. Dotyk jakiejkolwiek obcej osoby wywoływał u mnie dosłownie paraliż całego ciała i nie potrafiłam tego w żaden sposób zwalczyć. Odczuwałam wstręt zarówno do osoby, która mnie dotykała, jak i do samej siebie, że nie potrafiłam tego przezwyciężyć. Alec nie robił przecież nic złego. Po prostu chciał mnie zatrzymać, żeby ze mną porozmawiać, ale dla mojej podświadomości nie było to żadne usprawiedliwienie. Ważne było tylko to, że trzymał dłoń na mojej ręce, której pod żadnym pozorem nie wolno było dotykać.

- Co?

- Puszczaj mnie! - wydarłam się tak głośno, że aż poczułam mocny ból w gardle, jakbym tym krzykiem zdarła sobie struny głosowe. Miałam to jednak gdzieś, ani trochę się to nie liczyło. Brunet zszokowany zabrał dłoń z mojej ręki, a ja błyskawicznie przyciągnęłam ją do siebie, żeby jakoś ukoić mocne pulsowanie w miejscu, gdzie mnie dotykał, a przecież trzymał mnie bardzo delikatnie. Czemu wywoływało to we mnie tyle skrajnych emocji, które nie potrafiły zmieścić się w moim ciele i nad którymi nie potrafiłam zapanować?

- Yvette...

Wiedziałam, że chciał coś powiedzieć, ale ja nie mogłam tego słuchać. Nie teraz, gdy robiłam z siebie na jego oczach idiotkę. Szybko pchnęłam magnetyczne drzwi i wybiegłam z kuchni, akurat w momencie, gdy spanikowana moim krzykiem Cheryl zbiegała razem z Blase'm po schodach i w pośpiechu zakładała przez głowę swój czerwony crop top. Gdyby ktoś popatrzył na to z boku, pewnie ta sytuacja wydawałaby mu się być całkiem komiczna, jednak ja byłam nią kompletnie przerażona. Z ledwością mogłam złapać normalny oddech.

- Yvette, coś się stało? - podbiegła do mnie, po czym zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu jakby chciała upewnić się, że jestem cała i zdrowa. Zatrzymała wzrok centralnie na mojej ręce, którą mocno do siebie przytulałam, dosłownie jakby Alec próbował mi ją odciąć tasakiem.

- Chcę do domu. - szepnęłam.

- Pewnie, ale co jest? Powiedz mi. - odwróciła się, bo drzwi skrzypnęły i do korytarza wyszedł nadal oszołomiony moim zachowaniem Alec. - Co ty jej zrobiłeś padalcu?! - pisnęła jak rozwścieczona kocica, która chce bronić swoje kociaki przed psem sąsiadów.

- Nic! Tylko rozmawialiśmy i ona nagle... - wskazał z roztargnieniem najpierw na mnie, a później na drzwi od kuchni, chyba nie do końca rozumiejąc to, co się przed chwilą wydarzyło. Do mnie zresztą też jeszcze to wszystko nie bardzo docierało. Czemu ja musiałam być tak popieprzona? Czemu to było aż tak trudne? Czemu nie mogłam być normalna? Niestety, nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań.

- Cheryl, chodź.

- Jeszcze sobie porozmawiamy, Alec. - pogroziła mu palcem i przybiegła do mnie, całkowicie zapominając o swoim chłopaku, który stał na schodach jak kłoda i przyglądał się po kilka sekund każdemu z nas po kolei.

- Ale ja naprawdę nic nie zrobiłem! - brunet ruszył w naszą stronę, przez co automatycznie pisnęłam z przerażenia i schowałam się za Cheryl jak skończona idiotka. Czy mówiłam już, że to jakaś chora komedia?

- Stój! - moja kuzynka wytknęła przed siebie obydwie dłonie, przez co chłopak zatrzymał się w pół kroku, jeszcze bardziej zdziwiony niż dotychczas, choć nawet nie sądziłam, że to było możliwe.

- Co tu się odpieprza?

- Yvette nie wolno dotykać. - do rozmowy włączył się wszechwiedzący Blase, któremu miałam ochotę przyłożyć. Najlepiej krzesłem. 

- Mówiłaś serio? - próbował wychwycić moje spojrzenie zza postaci Cheryl, ale skutecznie mu to uniemożliwiałam, odwracając się w stronę drzwi. - Myślałem, że z tymi bakteriami to był taki żart. Naprawdę przepraszam, że cię przestraszyłem. Wcale tego nie chciałem.

Kiwnęłam lekko głową, na znak, że nic się nie stało, ale nie miałam już odwagi spojrzeć na jego twarz. Byłam zbyt zawstydzona swoim żenującym zachowaniem i chciało mi się płakać przez swoją własną głupotę, bo nawet nie potrafiłam się przed nim racjonalnie wytłumaczyć. Przecież to był naprawdę sympatyczny chłopak, no może z dość specyficznym poczuciem humoru, ale jednak. Nie chciałam, żeby już przy pierwszym spotkaniu wiedział, że jestem chora i od razu mnie skreślił na starcie, ale niestety tak wyszło i musiałam się z tym pogodzić. O przyjaźń od zawsze było mi bardzo trudno, bo wszyscy uciekali, gdy poznawali moje fobie, a większa część nie zbliżała się do mnie przez mój wygląd.

- Dobrze, porozmawiamy później. - Cheryl odwróciła się w moją stronę i sprawdziła czy wszystko jest ze mną w porządku, a gdy się już upewniła, że raczej będę żyć, przeniosła spojrzenie na Blase'a. - Zadzwonię.

- Dobrze. - westchnął i słyszałam, że klepie brata po ramieniu, bo widocznie brunet przejął się bardzo tą sytuacją.

- Przepraszam, że tak zareagowałam. - powiedziałam cicho, jednak nadal nie patrzyłam na niego. Byłam okropnym tchórzem.

- Ty nie masz za co przepraszać. Ostrzegałaś mnie.

- Pójdę już. - jak najszybciej się dało dotarłam do drzwi i wyszłam na mały taras, nie czekając na odpowiedź żadnego z mężczyzn. Odetchnęłam z ulgą dopiero w momencie, gdy byłam daleko od nich, opierając się o srebrny samochód ciotki Carrie. To chyba było jedno z najgorszych pierwszych spotkań jakie przeżyłam w całym swoim życiu, a było ich już naprawdę wiele. Najgorsze wydawało mi się jednak to, że Alec Renson był naprawdę niesamowitym chłopakiem, który niestety nie należał do mojej ligi.

Na całe szczęście nie musiałam czekać na Cheryl zbyt długo. Porozmawiała z chłopakami dosłownie chwilę, jednak byłam pewna, że zdążyła już napomknąć Alec'owi to i owo o mojej chorobie, a nawet jeśli ona tego nie zrobiła, to zaraz po jej wyjściu, nadrobi to Blase, bo przecież kilka szczegółów z mojego pokręconego życia zdążył już poznać dzięki mojej kuzynce.

Brunetka podbiegła do samochodu i szybko go odblokowała, gdyż od kilku dobrych minut stałam przy nim jak skończona idiotka, trzęsąc się przy tym nadal z emocji, które nie opuściły jeszcze mojego ciała i głowy. Od razu otworzyłam drzwi od strony pasażera i błyskawicznie wsiadłam do środka, zatrzaskując je za sobą, jakbym bała się, że zaraz ktoś do mnie podbiegnie i znów będzie coś ode mnie chciał.

Cały czas miałam w głowie to, co się wydarzyło przed kilkoma minutami w domu braci Renson. Było mi cholernie wstyd, że zareagowałam tak gwałtownie akurat przy jednym z nich i to w dodatku przy tym, który wydawał mi się być ideałem mężczyzny. Nigdy nie lubiłam dotyku innych, ale zawsze jakoś spokojniej do tego podchodziłam i potrafiłam odpowiedzieć, że tego nie lubię i poprosić daną osobę, żeby więcej mnie nie dotykała, nawet jeśli wychodziłam wtedy na skończoną zołzę. W tym wypadku chodziło jednak o Aleca, przy którym wszystko działało na mnie ze zdwojoną siłą. Było w nim coś takiego, co po prostu uderzało mi do głowy i robiło w niej kompletną sieczkę. Już zdążyłam zauważyć, że miał w sobie mnóstwo cech uwielbianych przeze mnie u innych ludzi, a przecież tak naprawdę nawet go nie znałam. Czy można zauroczyć się kimś tylko ze względu na jego wygląd? Pewnie można, bo większość młodzieńczych miłostek wyglądała w ten sposób, ale to raczej czysto platoniczne uczucie, nic poza tym. Jednak, musiałam sama przed sobą przyznać, że rozmawiało mi się z nim bardzo miło, bez względu na to, co mu tak naprawdę powiedziałam. Zaczynałam mieć wrażenie, że w jego przypadku nie chodzi tylko o ładną buzię, bo reprezentował sobą znacznie więcej. Był zabawny, pewny siebie, nonszalancki, w pewnym sensie delikatny. W ciągu dosłownie chwili udało mi się go polubić, ale oczywiście wszystko musiałam jak zwykle zepsuć.

- I jak się czujesz? Uspokoiłaś się trochę? - głos Cheryl zabrzmiał tak delikatnie, że aż zrobiło mi się głupio, że tak zareagowałam przy jej bliskich. Ona przecież niczemu nie była winna, a musiała mnie niańczyć jakbym była dwuletnim dzieckiem, którego nie można było spuścić z oka nawet na minutę, bo wpadało w poważne tarapaty, albo mogło sobie zrobić jakąś krzywdę. Przecież zostawiła mnie dosłownie na piętnaście minut, a ja prawie dostałam ataku przy bracie jej chłopaka, z którym miała dobry kontakt, co wynikało z jej opowieści.

- Tak, już lepiej. - westchnęłam cicho. - Przepraszam, że robię ci taki wstyd. Nie potrafię tego w żaden sposób kontrolować.

- Yvette! - uniosła głos i popatrzyła na mnie srogo, jakbym powiedziała naprawdę coś głupiego. - Przecież to nie jest dla mnie żaden wstyd. Jesteś tutaj, żebym ci pomogła się zaaklimatyzować w nowym otoczeniu i poznać nowych ludzi. Doskonale wiedziałam na co się piszę, gdy zadzwoniła do nas twoja mama. Chłopakom też wszystko wyjaśnię, żeby nie było żadnych nieporozumień, a Alec nigdy więcej nie zrobi czegoś podobnego.

- Wolałabym, żebyś nikomu nie opowiadała o moich problemach. - przeniosłam spojrzenie na domy, które akurat mijałyśmy, gdyż nie miałam odwagi na nią patrzeć po tym wszystkim, co zrobiłam.

Okolica prezentowała się naprawdę przyjaźnie, więc nawet nie musiałam udawać zainteresowania nią, bo szczerze mówiąc i tak nie mogłam oderwać wzroku od piętrowych, kolorowych domów, stojących jeden obok drugiego. Nie oddzielały ich żadne płoty, a granice były chyba czysto teoretyczne, co w moim rodzinnym mieście wydawało się być nie do pomyślenia. Wszystkie utrzymane były w tym samym klimacie i wyglądały dosłownie jak wymyślone przez jakiegoś malarza estetę z poprzedniego wieku. Każdy z budynków miał inny kolor, od bieli, przez czerwień, a na zieleniach i niebieskościach kończąc, jednak wszystkie były jednopiętrowe, bez zbędnych udziwnień i każdy z nich miał przed sobą małą altankę. Po przyjrzeniu się domom na całej tej ulicy, posesja Rensonów przestała wydawać mi się w jakikolwiek sposób dziwna, bo wyglądała identycznie jak każda inna posesja w tym miejscu.  

- Nie sądzisz, że będzie łatwiej, gdy będą znać całą prawdę?

- To nigdy nie będzie łatwe, a tylko inaczej będą mnie traktować. Nienawidzę tego cackania się ze mną jak z jajkiem, Cheryl. Ja wiem jaka jestem i wiem do czego jestem zdolna, ale nie chcę być w oczach wszystkich ludzi uznawana za wariatkę. Tak było w moim rodzinnym mieście, więc tutaj niech będzie choć trochę inaczej. Przez te dwa miesiące chcę uchodzić za w miarę normalną osobę, choć może to być naprawdę trudne, bo sama widziałaś jak zareagowałam na Aleca, a przecież on mnie tylko złapał za rękę, nic więcej. Chcę chociaż spróbować być normalna.

- Dobrze, więc nic im nie powiem. Zrobisz to, jeśli sama będziesz chciała, ale wiedz, że dla mnie to jest nierozsądne. Blase jest bardziej zdystansowany, więc powinien trzymać się z daleka, ale Alec to prawdziwa przylepa. On uwielbia się przytulać, całować, trzymać za rękę i tak dalej, nawet jeśli z daną dziewczyną nie spotyka się na poważnie. To strasznie kochliwy facet i odkąd pamiętam, ciężko mu trzymać ręce przy sobie, nawet jeżeli chodzi o mnie.  

- Akurat tym się przejmować nie powinnaś, bo po tym jak go potraktowałam, na pewno będzie trzymał się z daleka do końca mojego pobytu w twoim domu. - uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie, choć w duchu poczułam lekki zawód przez swoje własne słowa. Wróciłam do patrzenia w szybę na mijane budynki. Sama nie wiedziałam czy mogę zaufać swojej kuzynce, ale chyba nie miałam w tej sytuacji innego wyjścia. Musiałam dać jej szansę, bo nic innego zrobić nie mogłam. Chłopaki już i tak znali część prawdy, bo przecież po mojej reakcji na pierwszy rzut oka było widać, że coś jest ze mną nie tak. Byłam również pewna, że będą wypytywać o wszystko Cheryl, gdyż ciekawość była przecież w takich wypadkach ogromna i znałam to z autopsji. Ludzie uwielbiają słuchać o szaleńcach, bo ten temat ich fascynuje. Nie mają jednak pojęcia o tym, co dzieje się w z psychiką takiej osoby i jak wiele bolesnych myśli ma ona w głowie każdego dnia. Nie wiedzą, z czym ona się zmaga. Przyklejają człowiekowi łatkę "wariat", choć tak naprawdę to tylko bardzo wrażliwa postać, która nie potrafi radzić sobie ze swoimi własnmi emocjami.

Na miejsce dotarłyśmy po kilku minutach i od razu opuściłam auto ciotki Carrie, po czym weszłam do domu, nie odwracając się przy tym za siebie. Musiałam wziąć prysznic i położyć się do łóżka ze słuchawkami na uszach, słuchając relaksującej muzyki, bo czułam, że inaczej chyba przez to wszystko oszaleję. A może na poprawę humoru powinnam puścić sobie śmiech Denvera w pętli? Tak, to była fajna opcja, bo miałam zdecydowanie za dużo wydarzeń jak na jeden dzień. Samo to, że przemogłam się, aby jechać z brunetką do centrum handlowego kosztowało mnie wiele energii i nerwów, a rozmowa z Alec'em pozbawiła mnie resztek siły do życia, które miałam przypisane przez mój organizm na dzisiejszy dzień, a może nawet i tydzień. Ciężko było mi rozmawiać z Cheryl, albo z moją ciotką, a co dopiero z obcym mężczyzną. Nie miałam pojęcia dlaczego tak mocno na mnie wpływał, ale na razie nic jeszcze nie potrafiłam z tym zrobić. Gdybym tylko miała szansę u takiego chłopaka jak on... Moje życie może w końcu nabrałoby jakiegokolwiek sensu. Chyba jednak sama miłość nie wystarczy, żeby człowiekowi chciało się żyć. Potrzeba też wielu innych czynników, których akurat ja nigdy nie będę miała. Wariatki mają dwa wyjścia. Albo żyć w samotności, albo... Umrzeć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top