Rozdział 8

„To w porządku kochać kogoś bez wzajemności, dopóki ten ktoś jest wart miłości. Dopóki na nią zasługuje."

Cassandra Clare - „Mechaniczny anioł"


          Stałam oparta plecami o naprężone liny ringu i cierpliwie czekałam, aż Alec wreszcie skończy zaciętą dyskusję, nie wiadomo o czym, z piękną, rudowłosą kobietą. Niestety, chyba się na to nie zanosiło, bo był w nią wpatrzony jak w jakiś wybitnie dobry obrazek, namalowany przez artystę wszech czasów i dosłownie pożerał spojrzeniem każdy, nawet najmniejszy jej ruch. Szczerze mówiąc, wcale się mu nie dziwiłam, gdyż dziewczyna była naprawdę olśniewająca. Wysoka, szczupła, z płaskim, umięśnionym brzuchem, który otwarcie eksponowała, bo miała na sobie akurat tylko sportowy, czarny stanik i obcisłe spodenki w tym samym kolorze. Nie miałam jej za co winić. Gdybym miała takie ciało jak ona, to chyba chodziłabym nago. Z tej odległości nie mogłam dokładnie zobaczyć jej twarzy, ale na pierwszy rzut oka było widać, że ma duże, praktycznie czerwone usta, prawdopodobnie po prostu umalowane, ale nie miałam zamiaru w to wnikać. Mimowolnie podniosłam dłoń w górę i przesunęłam opuszkami palców po swoich wąskich, nie pomalowanych nawet pomadką ochroną wargach. Ona była typowym dziesięć na dziesięć, więc nawet nie powinnam się z nią porównywać. Alec widocznie dobrze to wiedział, skoro tak po prostu zostawił mnie dla niej. Nie powinnam odczuwać tej irracjonalnej zazdrości, ale tak jednak było i przez to miałam tylko wyrzuty sumienia.

Uważnie patrzyłam jak nieznajoma dziewczyna przesuwała dłonią po umięśnionym ramieniu bruneta, a ten się szeroko uśmiechał, jakby spełniały się jego największe marzenia. Starałam się stłumić to nieprzyjemne uczucie w żołądku, jednak słabo mi to wychodziło. Nie miałam najmniejszego prawa do bycia o niego zazdrosną, bo przecież nas dosłownie nic nie łączyło i byłam świadoma tego, że nigdy nas nie połączy, a poza tym znaliśmy się bardzo krótko. Czemu więc gdzieś tam głęboko nadal o nim marzyłam? Powinnam być realistką i stawiać go tylko i wyłącznie w roli potencjalnego znajomego, którego szybko zapomnę, gdy wrócę w końcu do domu. Problem był jednak taki, że faceta pokroju Aleca bardzo trudno było zapomnieć. On potrafił uderzyć do głowy i kompletnie zająć wszystkie myśli jak najlepszy szampan. To przecież chodzący ideał. Przynajmniej dla mnie tak było.

Zerknęłam na zegarek i cicho westchnęłam, zdając sobie sprawę z tego, że rozmawia z nią już od dobrych piętnastu minut. Zastanawiałam się w duchu czy powinnam do nich podejść, bo chciałam w końcu wrócić do domu, jednak miałam potworne obawy przed stanięciem twarzą w twarz z tą kobietą. Bałam się jak zareagują na to, że im przeszkadzałam. Alec widocznie był zachwycony rozmową z nią, bo ciągle się uśmiechał i coś jej opowiadał, a ona go słuchała z wyraźnym zainteresowaniem, kiwając przy tym głową. Niby przy mnie też często się uśmiechał, bo takie już miał podejście do życia i ludzi, ale to nie było to samo. Dziewczyna musiała być naprawdę miła dla niego. Miałam wrażenie, że wiele ich łączy i niestety musiałam przyznać, że tworzyli całkiem ładną parę.

Wzięłam głęboki wdech. Nie mogłam przecież zachowywać się jak sierotka i musiałam w końcu wziąć się w garść. Po prostu podejdę do niego i powiem mu, że wracam do domu i tyle. To przecież banalnie łatwe! Żaden problem! Powolnym krokiem ruszyłam w kierunku rozmawiającej pary, choć każdy ruch dosłownie sprawiał mi ból, jakbym stąpała co najmniej po rozgrzanych węglach. Stanęłam niepewnie koło bruneta i cicho odchrząknęłam, żeby zwrócić na siebie ich uwagę, co było głupim posunięciem, bo rudowłosa posłała mi takie spojrzenie, że prawie zamieniłam się w kamień jak za sprawą Bazyliszka. Jej zielone, kocie oczy przyprawiały mnie o zimne dreszcze przechodzące po plecach., a z bliska wydawała mi się jeszcze ładniejsza niż wcześniej i dodatkowo była niesamowicie podobna do Clary Fairchild z "Shadowhunters".

- Alec, ja się już będę zbierać. - powiedziałam cicho i przeniosłam wzrok na bruneta, który nawet jeżeli był niezadowolony z mojej obecności, to nie dał tego po sobie poznać. Wcale nie miałam zamiaru psuć mu spotkania czy co to tam było, ale nie chciałam po prostu, żeby się martwił jak już skończyłby rozmawiać i nie zastałby mnie koło ringu. To logiczne, że brunet wolał dyskutować z rudowłosą pięknością, niż odwozić mnie do domu.

- No tak, zapomniałem.

- Ale spokojnie, wrócę sama. - wysiliłam się na uśmiech. Uspokój się, Yvette. Przecież on jest ci kompletnie obojętny, jak każdy inny facet na tym świecie. Powtarzałam sobie w myślach. To wszystko było kompletnie irracjonalne. To przecież nie ja się prosiłam o to, żeby mnie tu zabrał. To Alec przyszedł do mojego domu, wyciągnął mnie groźbą, a później poszedł do swojej znajomej, w którą wpatrzony był jak w obrazek. To nie ja popełniłam błąd, to nie ja się źle zachowałam, więc czemu czułam takie dziwne wyrzuty sumienia, że im przerwałam? Nie powinnam ich odczuwać, bo przecież nie byłam niczemu winna, a mimo to, miałam ochotę ich przepraszać. Skończona sierota życiowa.

- Skoro cię tu przywiozłem to i cię odwiozę. - posłał swojej towarzyszce przepraszające spojrzenie. – Widzimy się więc w sobotę?

- Pewnie. Z niecierpliwością będę czekać na twój telefon. – powiedziała dźwięcznym tonem, którego aż chciało się słuchać.

- Świetnie. – tym razem popatrzył na mnie. - Zaczekaj tylko chwilę Yves, a ja ustalę coś z trenerem. - nie czekając na moją odpowiedź, ruszył w stronę pomieszczenia, w którym kilkanaście minut temu zniknął starszy, sympatyczny pan, który naśmiewał się z przegranej Aleca. Naprawdę zostawił mnie tak po prostu samą z obcą osobą, choć obiecał, że będzie się mną opiekował i będziemy tylko we dwoje? Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że facetom nie wolno było ani trochę ufać. Oni nie byli tego po prostu warci. 

- Kim ty jesteś? - z zamyślenia wyrwał mnie głos rudowłosej, więc niechętnie na nią spojrzałam, starając się chociaż udawać pewną siebie, dorosłą kobietę, której jednak miałam w sobie naprawdę niewiele.

- Jestem Yvette.

- Nie obchodzi mnie twoje imię. - mruknęła, po czym pochyliła się nade mną, uważnie mi się przyglądając. Doskonale widziała jak wykorzystać swoją przewagę wzrostu nade mną. - Pytałam, kim jesteś?

- Znajomą Alec'a. - szepnęłam niepewnie, bo jej gwałtowne, wręcz agresywne zachowanie, ani trochę mi się nie podobało. Nie miałam pojęcia jaki miała ze mną problem, bo przecież nawet mnie nie znała.

- No raczej, że nie dziewczyną. - prychnęła. - Jesteś dla niego za brzydka. - znów zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu, po czym cicho się zaśmiała, jakby zobaczyła jakąś dobrą komedię, a nie obcą dziewczynę. Jej słowa były prawdziwe, co jednak nie zmieniało faktu, że bardzo mnie taka szczera opinia zabolała.

- Jesteś bardzo miła. - westchnęłam cicho. Wiedziałam, że powinnam od niej odejść i zignorować jej wywód, ale bałam się, że wtedy Alec by mnie pytał dlaczego to zrobiłam, a ja nie miałabym bladego pojęcia, co mu wtedy odpowiedzieć. Był wyraźnie zauroczony tą dziewczyną, więc mimo wszystko nie chciałam mu psuć tej relacji swoim niemiłym zachowaniem. Czułam nawet, że by mi nie uwierzył, gdybym opowiedziała prawdę, bo zakochani ludzie nie myślą trzeźwo i zawsze idealizują swoich wybranków.

- Jestem po prostu szczera. Widziałaś ty się w lustrze? Dresy tego typu masakrują figurę, a w dodatku nie masz makijażu na twarzy, a przyszłaś do miejsca, gdzie jest normalnie pełno przystojniaków.

Wiedziałam jak wyglądałam i jej słowa nie powinny mnie zranić, ale jednak tak właśnie się stało. Trochę to zabolało i choć myślałam, że ten etap miałam już za sobą, wcale to nie była prawda. Każde obraźliwe opinie mnie raniły, ale zazwyczaj potrafiłam to dobrze ukryć i szybko o nich zapomnieć. Ta jednak mnie naprawdę ukuła w serce, bo usłyszałam ją od wybranki faceta, który z jakiegoś powodu zawrócił mi w głowie. Skoro ona tak myślała, to Alec pewnie miał podobnie.

- Nie przyszłam tu na podryw. - westchnęłam cicho. - Pójdę już, żeby ci nie psuć widoków swoim dresem. - miałam wrażenie, że zaraz się rozpłaczę, a takiego upokorzenia bym chyba nie zniosła. Starałam się nie dać jej się zmieszać z błotem, ale nie potrafiłam wypowiedzieć nawet jednego słowa więcej, bo w moim gardle znajdowała się wielka gula, która nie chciała drgnąć ani w jedną, ani w drugą stronę. Musiałam chyba pogodzić się z porażką.

- Nie będziesz chyba płakać, co? Ktoś po prostu powinien cię uświadomić. - zrobiła smutny, niesamowicie fałszywy dzióbek.

- Nie martw się, nie będę. - nic więcej nie chciało mi przejść przez gardło. Odetchnęłam z ulgą dopiero w momencie, gdy zauważyłam, że z pomieszczenia wychodzi brunet. Zadowolony podszedł do nas i pochylił się lekko nad dziewczyną, po czym złożył na jej policzku delikatnego całusa.

- Jesteśmy w kontakcie.

- No pewnie, Alec. - wyszczerzyła się i zanim chłopak się odsunął, objęła go mocno za szyję, po czym sama musnęła, niby przypadkiem, kącik jego warg. Popatrzyła mi bezczelnie w oczy, bo dobrze wiedziała, że im się przyglądałam. Wredna suka. Inaczej nazwać jej nie mogłam. Nie chciałam dać jej i tym razem satysfakcji, więc wysiliłam się na równie fałszywy uśmiech jaki ona posłała mnie. - Miło było cię poznać, Yvette. - zaszczebiotała, a mnie oczy prawie wyszły z orbit. A więc to tak... Nie dość, że wredna to jeszcze i fałszywa. Cudowna osóbka, nie ma co. W głębi duszy liczyłam na to, że Alec zobaczy jej prawdziwe oblicze zanim całkowicie straci dla niej głowę. Ja nie mogłam mu tego pokazać, bo wyszłoby, że jestem o niego zazdrosna, ale takie rzeczy prędzej czy później wychodzą na jaw.

- Mi ciebie również. - jej fałsz mnie odrobinę przerażał, ale postanowiłam na ten temat milczeć i zachować się w podobny sposób, choć to nie było zgodne z moją naturą. Wolałam, żeby cała ta rozmowa została tylko między nami dwiema, bo skoro była taką dobrą aktorką to i tak nikt by mi nie uwierzył, gdybym opowiedziała jaka była naprawdę. Ja nie potrafiłam grać tak dobrze jak ona.

Odwróciłam się na pięcie i nie chcąc psuć im tego uroczego pożegnania, wyszłam przed klub. Musiałam się po prostu ogarnąć i postarać się zapomnieć, że ją w ogóle poznałam. Pewnie nawet więcej jej nie zobaczę, więc problem z głowy. Dam sobie z tym wszystkim radę, jak zawsze z resztą.

Brunet po chwili dołączył do mnie. Odblokował drzwi od samochodu, jednak nie otworzył mi tak jak na początku, tylko obszedł auto i usiadł na miejsce kierowcy. Wsiadłam do auta i od razu zapięłam pas. Bałam się nawet odezwać, bo czułam, że z jakiegoś powodu Alec był na mnie zły. Nie wiedziałam tylko dlaczego... Przecież nie zrobiłam tego z żadnego głupiego powodu. Po prostu nie chciałam wyjść bez pożegnania, żeby czasem nie miał do mnie pretensji. Oparłam głowę o szybę. Na szczęście zimna powierzchnia trochę ukoiła moje rozdygotane nerwy.

- I jak ci się podobał boks? - jego głos był spokojny, ale nie rozbawiony tak jak wcześniej, czego odrobinę mi brakowało.

- Było całkiem fajnie. - powiedziałam cicho, nawet nie odrywając wzroku od widoku za szybą. Było fajnie, o ile oczywiście pominiemy żałosne zakończenie.

- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to powtórzymy.

- Pewnie.

I na tym skończyła się nasza rozmowa w aucie. On więcej o nic nie pytał, więc ja też nie chciałam zaczynać żadnego tematu. Dojechaliśmy na miejsce po kilku minutach i od razu wysiadłam, bo widziałam, że on też odpina pas, więc nie było sensu na razie mu dziękować za wspólny, dość ciekawy wypad z nieprzyjemną końcówką. Na trawniku przed domem był zaparkowany samochód Blase'a, więc pewnie chciał się z nim po prostu zobaczyć.

Weszłam do domu i od progu powitała nas ciotka Carrie, która zawzięcie zaczęła wypytywać jak się czuję, czy nie było żadnego problemu, czy czasem nie miałam ataku i czy Alec się dobrze zachowywał. Słysząc ten zbiór pytań, uśmiechnęłam się trochę sztucznie, starając się nie dać po sobie poznać, że coś było nie w porządku.

- Było naprawdę miło, Alec o mnie dbał, czuję się dobrze. - powiedziałam spokojnie i uśmiechnęłam się do chłopaka, który akurat stanął obok mnie.

- Cieszę się, Alec. - ciotka podała mu z uśmiechem dłoń. - Szczerze mówiąc trochę się obawiałam tego waszego wypadu.

- Przyjemność po mojej stronie. Yves jest naprawdę świetna i nie chciałbym jej nigdy skrzywdzić. - wyszczerzył się, choć nie miałam pojęcia czy był to szczery uśmiech czy może wymuszony tak jak mój. Widocznie był naprawdę dobrym aktorem. Tak jak ta cała ruda małpa.

- Idźcie dzieciaki na taras. Cheryl i Blase tam cały czas siedzą. Podobno chcą nacieszyć się ładną pogodą.

Brunet ruszył pierwszy, więc ja nie miałam wielkiego wyboru i podążyłam w ślad za nim. Jedyne o czym marzyłam to zakopanie się w pachnącej pościeli, ale wtedy Cheryl i ciotka zadawałyby zbyt wiele pytań, na które nie mogłabym im udzielić odpowiedzi. Musiałam po prostu jeszcze przemęczyć się kilka minut, dopóki Alecowi nie znudzi się siedzenie z moja kuzynką i jej facetem, a później mogłam w końcu zaszyć się w zaciszu swojego pokoju i odpalić „Dynastię".

Tak jak Carrie mówiła, brunetka wylegiwała się na leżaku, a Blase siedział na schodach i bawił się swoją komórką. Widocznie było w niej coś bardzo interesującego, bo nawet nie zauważył, że weszliśmy na taras.

- Ooo, już jesteście! - Cher zsunęła z nosa przeciwsłoneczne okulary i posłała mi szeroki uśmiech, po czym radośnie machnęła dłonią, prezentując mi złotą, delikatną bransoletkę, którą zapewne dostała od blondyna z okazji ich rocznicy, o której poinformowała mnie rano. A więc to ta niespodzianka. Powiedziałam tylko bezgłośnie "śliczna" i wsunęłam się znów do domu.

- Gdzie idziesz? - Alec odwrócił się w moją stronę, więc plan dyskretnej ucieczki nie mógł zostać zrealizowany.

- Chciałam zrobić mrożoną herbatę. - skłamałam na poczekaniu, bo tylko to przyszło mi do głowy.

- Super! Pomogę ci. - brunetka zerwała się z leżaka, po czym popędziła w kierunku kuchni, a ja niechętnie za nią. Bombardowanie pytaniami za... Trzy... Dwa... Jeden...

- I gdzie cię zabrał? Co robiliście? Dobrze się zachowywał? Jeżeli coś było nie tak, to powiem Blase'owi i on go opieprzy.

- Daj spokój. - wyjęłam z szafki szklanki.

- Było aż tak źle?

- Było... W porządku. Po prostu twoja mama już mnie zarzuciła tymi wszystkimi pytaniami.

- Nie podoba mi się ta odpowiedź. Co to ma znaczyć "w porządku"? - podeszła blisko mnie i lekko się pochyliła, żeby jej matka, która siedziała w salonie nie słyszała o czym rozmawiamy. - Próbował czegoś?

- O Boże! Nie!

- To w czym rzecz?

- Na serio sądzisz, że na mnie mógłby czegoś próbować? - prychnęłam.

- Jesteś śliczna i tylko ty tego nie widzisz. Zrozum to wreszcie. A poza tym... To Alec. On pieprzy wszystko. Bez obrazy oczywiście, bo to nie zmienia początku mojej wypowiedzi.

- Nie rozumiem i nie zrozumiem takiego myślenia. - nalałam wody do szklanek. - Niczego nie próbował, był miły, pojechaliśmy do klubu sportowego, pokazał mi kilka pozycji z boksu i tyle.

- Myślałam, że stać go na więcej. - mruknęła pod nosem i nasypała herbaty do szklanek, które przygotowałam.

- Mi się podobało.

- Dobra, powiedzmy, że ci wierzę. Idź im to zanieś, a ja nałożę ciastek na talerz. - nalała do szklanek filtrowanej wody i posłała mi szeroki uśmiech. Pokręciłam z rozbawieniem głową, po czym wzięłam dwie z czterech szklanek i ruszyłam z nimi w stronę tarasu. Uśmiechnęłam się po drodze do ciotki Carrie, która leżała na kanapie i czytała jakąś książkę o zdrowym odżywianiu. Stanęłam w progu okna balkonowego, które prowadziło na taras i chwilę mi zajęło, zanim odgarnęłam na bok białą, wzorzystą firanę, chroniącą dom przed owadami. 

- Po co ty ją właściwie tam zabrałeś? - przyciszony głos Blase'a sprawił, że już sama nie wiedziałam czy powinnam wyjść w tym momencie na taras czy może jednak zaczekać i posłuchać. Widocznie rozmawiali o czymś ważnym i nie chciałam im przeszkadzać tak jak wcześniej Alec'owi i jego pięknej wybrance. Dodatkowo miałam dziwne wrażenie, że rozmawiają właśnie o mnie.

- Chciałem, żeby się trochę rozerwała. Przecież widzisz jak ona się zachowuje.

- Alec, to wariatka. Czego ty się po niej spodziewałeś? Radzę ci się trzymać od niej z daleka, bo jeszcze cię zadźga nożem czy coś w tym stylu.

- Przestań!

- A wiadomo co jej wpadnie do głowy? Ona może być nieobliczalna.

- To był jednorazowy wypad, Blase i więcej się do niej nie będę zbliżał. Chciałem po prostu, żeby było jej miło i żeby się trochę rozluźniła, bo ostatnio ją zdenerwowałem.

Doskonale czułam jak w moich oczach pojawiają się słone łzy i nie mogłam ich w żaden sposób zatrzymać. To wszystko bolało dużo bardziej niż powinno i nie mogłam sobie poradzić z nadmiarem uczuć, które zaczęły się we mnie gromadzić. Nawet za Blase'm nie przepadałam, ale to, że powiedział to co powiedział i to z takim przekonaniem, złamało mi serce. I jeszcze ten Alec... Myślałam, że naprawdę mnie polubił, ale on tylko sam ze sobą chciał poczuć się lepiej. Ze wszystkich sił starłam się nie pokazać jak bardzo mnie to wszystko zabolało. Szybko zamrugałam powiekami, aby odgonić łzy, zanim zdążyłyby spłynąć po moich policzkach i pewnym siebie krokiem, choć pewna siebie wcale się nie czułam, wyszłam na taras. Tak naprawdę miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a mężczyźni, gdy tylko mnie zobaczyli, momentalnie zamilkli, zastanawiając się pewnie czy ich słyszałam, ale żeby ich uspokoić, uśmiechnęłam się szeroko. Nie był to może zbyt mądry ruch, bo normalnie nie zachowywałam się w ten sposób, nie uśmiechałam do praktycznie obcych ludzi, więc bałam się, że zaczną coś podejrzewać, ale oni również się do mnie uśmiechnęli chyba kupując moją marną grę aktorską. Najbardziej spokojnym ruchem na jaki było mnie stać, postawiłam przed nimi dwie szklanki wypełnione po brzegi mrożoną herbatą. Gdzieś tam głęboko w sobie miałam cholernie mocną potrzebę dać im do zrozumienia, że wszystko słyszałam i choć naprawdę się starałam, nie mogłam tego powstrzymać.

- Mam nadzieję, że wam będzie smakowało. - popatrzyłam raz na jednego, raz na drugiego, a oni tylko kiwnęli niepewnie głowami, nie bardzo wiedząc jak mają się zachować.

- Coś nie tak? - zapytałam, żeby jeszcze bardziej uśpić ich czujność, bo w mojej głowie już pojawił się zalążek piekielnego planu.

- Nie, wszystko okej. - Alec uśmiechnął się do mnie i wziął swoją szklankę. Upił spory łyk i zamlaskał zadowolony. - Pyszne.

Ich fałszywość jeszcze bardziej mnie denerwowała, ale przecież ludzie właśnie tacy byli, prawda?  Wszyscy ludzie! Nie ważne czy to rodzina, przyjaciele czy tylko znajomi. Wszyscy byli tacy sami. Ranili innych często nie zdając sobie nawet z tego sprawy, albo w gorszym przypadku, dla rozrywki. Ludzie zawsze troszczyli się tylko o siebie i nie przejmowali się tym, że mogą kogoś zranić. Udawali twojego przyjaciela, a gdy tylko spuściłeś wzrok, wbijali ci nóż prosto w serce, które i tak pewnie się sporo już nacierpiało. Każdy z nas powinien uważać na to, komu zaczyna ufać, a komu niekoniecznie, bo ten świat pełen był hipokrytów i kłamców.

- Super. Rozbolała mnie głowa, więc pójdę się na chwilę położyć. - popatrzyłam poważnie na Blase'a, który ciągle mi się uważnie przyglądał, jakby widząc, że coś nie gra. Zacisnęłam zęby, po czym uśmiechnęłam się w tak wredny sposób, że momentalnie spoważniał jeszcze bardziej i lekko się spiął. Miałam coraz większą ochotę użyć noża tak jak tego chciał, a w mojej głowie zaczęły się pojawiać wizje jak w "The end of the fucking world" i na krótki moment stałam się Jamesem, który myślał, że jest psychopatą. Doskonale widziałam jak chłopak powoli zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że wszystko słyszałam i nawet otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale ja tylko lekko pokręciłam głową, żeby lepiej się nawet nie odzywał, bo to mogłoby się źle dla niego skończyć. Już ja mu pokażę... Nóż! No też coś!

Czułam, że Alec się nam przygląda, więc przekręciłam głowę w jego stronę i uśmiechnęłam się z miną niewiniątka.

- Może chcesz jakąś tabletkę? - Cheryl wychyliła się z domu i uważnie mi się przyjrzała, jakby doskonale wiedziała, że coś jest na rzeczy. Może nadal miałam zaczerwienione oczy od łez? Miałam jednak nadzieję, że tak nie było.

- Nie. Wystarczy, że się prześpię i wszystko będzie dobrze. To był dzień pełen wrażeń. - znów popatrzyłam na Blase'a. - I powiedz swojej mamie, żeby naostrzyła noże, bo będą mi potrzebne w najbliższym czasie. Mam pewne plany. - powiedziałam z premedytacją, a blondyn aż zakrztusił się mrożoną herbatą, którą właśnie popijał. Nawet na nich nie zerknęłam, tylko od razu poszłam po schodach na górę, słysząc jeszcze za sobą zdziwione pytanie Cheryl, że niby po co ma to robić i co ja znów wymyśliłam.

Dopiero, gdy zamknęłam za sobą drzwi od pokoju, pozwoliłam sobie na chwilę, dosłownie krótki moment słabości. Momentalnie w moich oczach znów stanęły łzy i zaczęły spływać gorzkimi strumykami po bladych przez brak wystarczającej ilości składników odżywczych policzkach. Usiadłam na łóżku, po czym wyjęłam spod poduszki pamiętnik. Otworzyłam go na pierwszej pustej stronie, miej więcej w połowie czerwonego notesu i zaczęłam notować, to co mi właśnie siedziało w głowie. Tak odkąd pamiętam radziła mi robić pani psycholog, więc zawsze, gdy było mi naprawdę źle, spisywałam wszystko, co w danym momencie czułam i w sumie nawet mi to pomagało. Uwalniało mnie od emocji, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić sama, a które za wszelką cenę próbowały opuścić moje biedne, wymęczone ciało.

Nadal nie docierało do mnie to, jak Blase mógł opowiadać o mnie takie rzeczy. Przecież nawet mnie nie znał. Nic tak naprawdę o mnie nie wiedział. Nie siedział w mojej głowie i nie miał bladego pojęcia co czuję i z czym miałam problem, z czym musiałam żyć, więc czemu do cholery tak łatwo było mu o mnie mówić i mnie oceniać? Całą wiedzę jaką na mój temat posiadł miał od Cheryl, która równie dobrze mogła mu opowiadać kompletne bzdury. Nie byłam mordercą, nie byłam też psychopatką. Nigdy nie zrobiłabym krzywdy żadnemu człowiekowi, a już szczególnie komuś kto jest bliski mojej kuzynce. Ja raniłam przecież tylko samasiebie, więc dlaczego powiedział coś takiego? Czy on i Alec naprawdę obawiali się, że mogłabym zrobić coś im, albo Cher i ciotce Carrie? 

Ludzie właśnie mają taki głupi zwyczaj wtrącania się w nie swoje życie. Dużo łatwiej im zajmować się sprawami innych ludzi, bo wtedy nie myślą o swoich problemach i czują się w jakimś stopniu lepsi od obmawianych osób. W tym świecie plotki gonią plotki, nie ważne czy chodzi o celebrytów, mieszkańców jednego osiedla, czy uczniów jednej szkoły. Dla ludzi zawsze jest najważniejsze to, co usłyszą od innych. Żywią się tymi plotkami i czerpią z nich jakąś dziwną radość, nie myśląc nawet o tym, jak one mogą ranić osoby zainteresowane i jak niesprawiedliwe one potrafią być. Na podstawie jednego zasłyszanego zdania na temat danego człowieka, wyrabiamy sobie o nim opinię, nawet go tak naprawdę nie poznając. Nie dając mu szansy na to poznanie.

Blase'owi wystarczyło to, że Cheryl opowiedziała mu kilka rzeczy i sam już sobie dopowiedział bardzo ciekawą historyjkę, która tak naprawdę była wyssana z palca i to tego małego u stopy. Nigdy nie zrobiłam nikomu. Raniłam siebie, ale tylko po to, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że jestem niewystarczająca. Gdy bolało, nie myślałam o tym, że tak naprawdę jestem nikim.

Podciągnęłam rękawy bluzy do góry i uważnie przyjrzałam się bliznom. Colin... Victoria... Aaron... I cała ta gówniana reszta. Żadna z tych osób nie przejmowała się tym, co czuję ja. Liczyła się tylko ich rozrywka, zabawa, umilenie sobie nudnego czasu, a może i dowartościowanie w oczach kolegów. Czerpali satysfakcję z tego, że mogli się nade mną poznęcać. Gdybym tylko miała w sobie dość siły, żeby się im postawić wtedy, gdy wszystko się zaczęło... Może teraz nikt nie miałby mnie za wariatkę. Nikt by nie uważał, że w napadzie szału, mogłabym kogoś skrzywdzić.

Westchnęłam ciężko i przesunęłam opuszkami palców po lekko pomarszczonych od wylanych łez kartkach.  Ile ja już w tym notesie miałam wspomnień? Najśmieszniejsze i zarazem najbardziej żałosne z tego wszystkiego było to, że nie pamiętałam ani jednego z nich, które byłoby dobre. Wszystkie od zawsze były strasznie bolesne. Albo ktoś mnie obrażał, albo usłyszałam czyjąś rozmowę na swój temat, albo dowiadywałam się prawdy o kimś, kto był mi bliski, a tak naprawdę tylko udawał mojego przyjaciela.

Myślałam, że gdy już tutaj przyjadę, to wszystko będzie inaczej. Że ludzie tu będą mnie traktować jak normalną osobę, że może w końcu ktoś mnie polubi, ale tutaj także wszyscy traktowali mnie jak dziwadło. Cheryl, później rudowłosa piękność, a teraz jeszcze Blase i Alec. Myślałam, że już dawno uporałam się ze swoimi uczuciami i przestały mnie one obchodzić, ale to była gówno prawda. Prawdopodobnie nie uporam się z nimi aż do końca, do momentu, gdy będę mogła stąd w spokoju odejść i w końcu odpocząć. Zawsze się znajdzie ktoś, kto wbije mi nóż w plecy, albo w serce, gdy tylko odwrócę na chwilę wzrok i opuszczę gardę, więc po prostu powinnam od wszystkich tych ludzi trzymać się z daleka i na nic wokół siebie nie zwracać kompletnej uwagi. Było to jednak cholernie trudne. Za bardzo podświadomie pragnęłam kogoś, kto mnie pokocha bez względu na to, co działo się każdego dnia w mojej głowie.

Zatrzasnęłam szybko pamiętnik i wrzuciłam go pod poduszkę. Koniec użalania się nad sobą, przynajmniej na chwilę, bo dobrze wiedziałam, że wrócę do tego wieczorem, gdy będę kładła się spać. Teraz musiałam iść do łazienki, żeby wziąć długą, gorącą kąpiel, a że u mnie był tylko prysznic, postanowiłam skorzystać z łazienki dla gości, która znajdowała się po drugiej stronie korytarza. Wybrałam z szafki świeżą bieliznę i jak zwykle swój niewyjściowy dres, po czym podeszłam do drzwi i gwałtownie je popchnęłam, aby się otworzyły, bo miały skłonności do zacinania się, co naprawdę mnie irytowało. Przecież w moim życiu nic nie mogło iść gładko! Nawet drzwi w moim pokoju były przeciwko mnie.

Zdziwiłam się lekko, gdy drzwi natrafiły na przeszkodę, a do moich uszu dobiegł cichy jęk. Przełknęłam ślinę i jeszcze raz uchyliłam drzwi, jednak tym razem bardzo powoli, żeby czasem nie ponowić uderzenia. Wyjrzałam delikatnie zza drewnianej, brązowej płyty i zakryłam usta dłonią, widząc Alec'a trzymającego się za głowę. Widocznie szedł korytarzem i nawet nie pomyślał, że mogłabym otworzyć drzwi i to jeszcze z taką siłą, że prawie powaliło go na podłogę. Ten dzień był po prostu cudowny! Czy mogło być jeszcze gorzej?

- Ja pierdole. – jęknął, a ja skrzywiłam się jeszcze bardziej, widząc że z rany na jego czole zaczęła się sączyć krew. Widocznie rozcięłam mu skórę jakimś ostrym fragmentem drzwi.

- Jezu, Alec. Przepraszam. - cała jego rozmowa z bratem momentalnie poszła w niepamięć i już po chwili przy nim kucałam, próbując mu jakoś ulżyć w cierpieniu. Prawie go zabiłam, więc moim obowiązkiem było się nim zająć, bo jeszcze wyjdzie, że Blase miał jednak rację.

- Chciałaś mnie zabić? - jęknął.

- Nie miałam pojęcia, że tu będziesz.

- Szedłem do ciebie, ale bałem się, że śpisz, więc...

- Podsłuchiwałeś? - uniosłam brew, po czym się wyprostowałam. Miałam tylko nadzieję, że nie słyszał jak płakałam. Przez to, że wszystko się działo tak szybko, nie wiedziałam nawet czy to po mnie było widać. Modliłam się jednak, żeby nie, co było z mojej strony dość naiwne.

- Nie to, żebym podsłuchiwał. Po prostu... Słuchałem czy śpisz.

- Przyciskając głowę do moich drzwi?

- Nie mogłem wymyślić nic mądrzejszego, okej? Nie oceniaj mnie. - wyglądał na lekko zawstydzonego swoim zachowaniem, a może raczej tym, że go przyłapałam, co mimo wszystko odrobinę mnie bawiło. Powoli się wyprostował, ale doskonale widziałam, że kręciło mu się w głowie. Jednak nieźle musiałam mu przyłożyć. Brawo ja! Powinnam być jakąś pieprzoną zapaśniczką. Byłam na niego nadal odrobinę zła, jednak to musiało zejść na boczny tor, bo teraz liczyło się tylko to, że był ranny.

- Mam wezwać pomoc?

- Nic mi nie jest.

- Trzeba to opatrzyć. W łazience mam apteczkę. - westchnęłam cicho. Wzięłam głęboko powietrza do płuc i zebrałam całą odwagę jaką miałam w sobie, po czym wyciągnęłam w jego kierunku swoją dłoń, aby zaprowadzić go do łazienki, ale on tylko na nią popatrzył, uśmiechnął się lekko i sam powoli ruszył w kierunku łazienki.

- Nie chcę, żebyś się do tego zmuszała przez taką głupotę, ale dziękuję za chęci. 

- To nie jest żadna głupota, bo mogłam zrobić ci krzywdę. Naprawdę trzeba coś z tym zrobić, żeby czasem nie została jakaś paskudna blizna. - powiedziałam niepewnie. Może to i dobrze, że nie chciał mnie dotknąć, bo czułabym się wtedy prawdopodobnie naprawdę nieswojo. Weszłam do małego pomieszczenia i od razu zaczęłam szukać w szafce nad umywalką jakiejś apteczki, w której znalazłabym rzeczy potrzebne do opatrzenia jego rany na czole. Słyszałam za sobą, że brunet również wszedł do łazienki i usiadł na brzegu wanny, ale nawet nie miałam odwagi na niego spojrzeć. Przecież przed chwilą rozbiłam mu głowę!

- Masz siłę. Dwa nokauty jednego dnia. - mruknął cicho, nawiązując do sytuacji, która miała miejsce w klubie sportowym. Odwróciłam się więc w jego stronę i lekko się skrzywiłam, widząc, że krew płynie mu już po policzku.

- Może powinniśmy pojechać z tym do szpitala?

- To nie jest głęboka rana. Przecięłaś mi tylko skórę.

- Ale nie wygląda to dobrze. - podeszłam do niego z dużą, zieloną apteczką, którą znalazłam w szafce nad umywalką. Położyłam mu ją na kolanach i szybko przejrzałam jej zawartość. Na szczęście znajdowały się w niej wszystkie potrzebne rzeczy i ktoś musiał odpowiednio dbać o jej zaopatrywanie.

- Po prostu to przemyj, przyklej plaster i po sprawie.

- Dobrze, niech będzie. Chociaż bardzo prawdopodobne jest, że spora część dziewczyn przestanie po tym na ciebie lecieć.  - wysiliłam się na żart, żeby rozładować napięcie, które powstało pomiędzy nami.

- O to się nie martw. Blizna na czole tylko doda mi seksapilu.

- Tak myslisz?

- Pewnie.

- Chyba jesteś zbyt pewny siebie. - wywróciłam z rozbawieniem oczami.

- Jestem po prostu świadom tego jak wyglądam.

Delikatnie przysunęłam się do chłopaka, modląc się w duchu o spokój. No przecież dam radę... Jestem przyzwyczajona do widoku krwi, bo już kilka razy praktycznie się w niej kąpałam. Wyjęłam wacik z pudełka i szybko spryskałam go odpowiednim sprayem do przemywania ran. Najdelikatniej jak tylko potrafiłam, przysunęłam go do twarzy bruneta, starając się, żeby swoimi palcami nie dotknąć jego opalonej skóry. Zaczęłam powoli ścierać zasychającą już krew. Chłopak uważnie mi się przyglądał, jednak nie miałam odwagi spojrzeć w jego piękne, brązowe oczy, bo chyba bym się w nich całkowicie zatraciła, więc cały czas gapiłam się tylko na krwisty strumień na jego twarzy. Po kilku sekundach, które miałam wrażenie, że trwały w nieskończoność, starłam w końcu niechcianą czerwoną ciecz i zaczęłam oczyszczać jego rankę. 

- O kurwa. - jęknął, gdy dotknęłam najbardziej obolałego fragmentu. Na szczęście miejsce było bardziej zbite niż rozcięte, więc o żadnym szyciu nie było mowy.

- Przepraszam, naprawdę staram się robić wszystko delikatnie.

- Wiem, ale i tak boli. - chyba nieświadomie zacisnął dłoń na boku mojej bluzy, więc starałam się na to w żaden sposób nie reagować. Przecież teoretycznie mnie nie dotykał. To byłam w stanie znieść, musiałam tylko pamiętać o odpowiednim, spokojnym oddychaniu.

- Zaraz będzie po wszystkim. - wyjęłam plasterek i oderwałam zębami odpowiednią część, po czym delikatnie przycisnęłam go do czoła bruneta. Czułam pod palcami ciepło jego skóry i nic nie mogłam poradzić na to, że było to naprawdę miłe uczucie. Bardzo powoli przesunęłam palcem po jego zaczerwienionej skórze. Ile moje życie byłoby łatwiejsze, gdyby nie było we mnie tego cholernego strachu. Paraliżowała mnie sama myśl, że mogłabym się do niego zbliżyć.

- Gotowe? - pytanie Aleca wyrwało mnie z lekkiego zamyślenia, więc momentalnie oderwałam rękę i cofnęłam się o krok.

- Tak. Jeszcze raz naprawdę przepraszam. Nie chciałam, żeby tak wyszło.

- Przecież wiem. Dałaś mi tylko nauczkę, że nie wolno podsłuchiwać. - zaśmiał się cicho i podniósł z brzegu wanny. Górował nade mną wzrostem, przez co poczułam się znów strasznie nieswojo. Lepiej było gdy siedział. - Karma to jednak suka.

- I tak uważam, że powinieneś jechać do szpitala. Może siniak to najmniejszy problem.

- Przeżyję, nie martw się, bo to teraz nie jest ważne, Yvette. - moje pełne imię dziwnie brzmiało w jego ustach. Przyzwyczaiłam się już do zdrobniałego "Yves", bo brzmiało ono całkiem uroczo i było tylko... Jego. Tylko on tak do mnie mówił. Gorsze jednak było to, że pewnie chciał nawiązać do podsłuchanej przeze mnie rozmowy, a ja ani trochę nie chciałam o tym teraz rozmawiać. Nie byłam jeszcze na to gotowa. Musiałam najpierw uporać się z tym upokorzeniem sama, a później dopiero mogłam z nim o tym porozmawiać i w miarę szczerze powiedzieć, że to nie było dla mnie jakoś bardzo ważne. Przygryzłam nerwowo dolną wargę i nie patrząc na niego, zaczęłam chować wszystkie rzeczy do szafki.

- A co jest ważne?

- Powiedz mi, dlaczego płakałaś? - czułam, że się do mnie zbliżył i już po chwili, stał centralnie za mną, tak blisko, że wystarczyłoby, żebym się lekko odchyliła i już mogłabym dotknąć plecami jego umięśnionego torsu. Niestety, jego bliskość nie ułatwiała mi sprawy, bo i tak było mi cholernie trudno o czymkolwiek myśleć.

- Ja... - czułam, że żadne słowo nie może mi przejść w tym momencie przez gardło. Ogromna gula odbierała mi umiejętność mówienia, która w moim przypadku zazwyczaj i tak słabo funkcjonowała. Sama nie wiedziałam jak powinnam się zachować. Wiedziałam, że najlepiej by było, gdybym powiedziała mu całą prawdę, ale jednocześnie wiedziałam, że to cholernie głupi pomysł. On czułby się niezręcznie, ja jeszcze bardziej i później obydwoje byśmy się unikali. To niczego nie rozwiązywało w korzystny sposób. Nie chciałam rezygnować całkowicie ze znajomości z brunetem i niewidywanie go uważałam za coś strasznego, choć wiedziałam, że między nami nie miało szans zrodzić się jakiekolwiek uczucie. Mogłam tylko podziwiać go z daleka jak jakiegoś celebrytę.

- No mów.

- Przecież ja wcale nie płakałam. - odchrząknęłam w końcu. Gra na zwłokę w tym momencie wydawała mi się być najlepszą opcją i szczerze mówiąc tylko to udało mi się wymyślić na poczekaniu.

- Yves, ja widzę. Może i jestem facetem, ale uwierz mi, takie rzeczy potrafię dostrzec gołym okiem.

- Niby jakie? - czułam, że nie mogę odwrócić się przodem do niego, bo chyba bym się znów rozpłakała jak mała, zagubiona dziewczynka, potrzebująca pomocy. Schowałam błyskawicznie apteczkę do szafki, chcąc jak najszybciej opuścić to pomieszczenie.

- Zaczerwienione oczy, rozmazany tusz, zaschnięte ślady po łzach na policzkach... Mam wymieniać dalej? - przysunął się jeszcze bliżej mnie, przez co praktycznie wcisnęłam brzuch w brzeg umywalki, aby się od niego oddalić i nie czuć na sobie ciepła jego męskiego ciała. Miał rację. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie miałam czasu, aby doprowadzić się do porządku i w odbiciu lustra dokładnie widziałam wszystkie ślady „zbrodni".

- Daj spokój. To naprawdę nic takiego i nie chcę o tym rozmawiać.

- Nie dam. To przeze mnie? - położył delikatnie dłoń na moim boku. Było to jednak tak delikatne, jak muśnięcie skrzydła motyla. Nawet nie czułam ciężaru, ani ciepła jego dłoni, tylko po prostu wiedziałam, że ona tam była, co zdecydowanie mi wystarczyło. Spięłam się jak struna i byłam pewna, że to poczuł, jednak się nie odsunął. Chciał sprawdzić na jak wiele mógł się posunąć, a mi ani trochę się to nie podobało. Byłam wręcz przekonana, że jeżeli zaraz się nie odsunie, atak przyjdzie szybciej niż obydwoje myśleliśmy.

- Nie, skąd.

- Powiedz prawdę. - jego dłoń teraz już mocniej dotykała mojego boku, a ja najbardziej na świecie pragnęłam się od niego odsunąć, ale moje nogi zachowywały się, jakby były przyklejone do niebieskich płytek ułożonych na podłodze.

- Mówię ci prawdę.

- Czemu więc ci nie wierzę?

- Nie wiem.

- Czemu jesteś taka skryta? - pochylił się bliżej mnie. - Nie sądzisz, że byłoby ci łatwiej, gdybyś powiedziała komuś o swoich problemach? O swoich uczuciach? - każde jego kolejne słowo wywoływało coraz mocniejsze drżenie mojego ciała. Był tak blisko... Wystarczyło delikatnie się przechylić w tył, a już by mógł mnie mocno objąć i przytulić do swojego umięśnionego ciała. Niestety, nie mogłam się na ten ruch zdobyć. Sama byłam ciekawa jak długo wytrzymam jego bliskość i do czego będzie on skłonny się posunąć. Bałam się tego najbardziej na świecie i jednocześnie pragnęłam jego bliskości. Tyle sprzeczności w jednym, małym ciele.

- Czasami lepiej zachować pewne rzeczy dla siebie, żeby niepotrzebnie nie komplikować spraw. - chciałam chwycić jego dłoń i odepchnąć od siebie, ale nie potrafiłam tego zrobić. Serce zaczęło mi walić jak szalone i musiałam skupić myśli wyłącznie na rozmowie z nim, bo byłam pewna, że jak tak dalej pójdzie, to za chwilę zacznę wariować.

- Mi możesz powiedzieć wszystko, Yves. - szepnął tak cicho, że z ledwością mogłam usłyszeć jego słowa, choć stał tuż za mną. - Nic ci nie zrobię. Chcę być twoim przyjacielem, chcę, żebyś poczuła się lepiej.

- Alec... - głos mi drżał, jakbym miała się za chwilę rozpłakać. To mimo wszystko było dosyć prawdopodobne, bo płacz miałam na zawołanie już od najmłodszych lat. Szkoda, że ze spadkiem wagi nie było u mnie tak łatwo, bo to zdecydowanie bardziej by mnie uszczęśliwiło.

- Też sądzę, że niektóre rzeczy warto zachować tylko dla siebie, ale ty nic nie mówisz nikomu. Cierpisz w samotności i to cię niedługo zniszczy.

- Tak jest najlepiej, zrozum to.

- Wcale, że nie jest.

- Gdyby ludzie wiedzieli, co dzieje się w mojej głowie... Baliby się do mnie odezwać. Nie masz pojęcia jak to jest, Alec. Nie wiesz, co czuje taka osoba jak ja.

- Więc mi powiedz.

- Po co? Ty już masz wyrobione zdanie na mój temat, tak samo jak twój brat. Widzicie we mnie tylko wariatkę, która może wam zrobić krzywdę. Żaden z was nie wytrzymałby nawet jednego dnia z moimi myślami. Zabiłyby was one, wykończyły... A ja muszę nadal z nimi żyć.

Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Chciałam uciekać, ale ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Sama nie miałam pojęcia, co się ze mną właściwie dzieje. Powinnam go bić i uciekać. Powinnam krzyczeć na całe gardło, że ma mnie nigdy więcej nie dotykać, nie zbliżać się do mnie, ale... Jego bliskość była tak uzależniająca. Tak bardzo jej pragnęłam, że to aż bolało. Pragnęłam tego i bałam się jednocześnie, co sprawiało, że zaczynałam odchodzić od zmysłów.

- Chcesz, żebym się dzieliła z tobą swoimi myślami? Po co? Żebyś uważał mnie za jeszcze większą wariatkę? Uciekaj, tak jak cię ostrzegał Blase. - zebrałam całą siłę jaką miałam w sobie i odepchnęłam go od siebie na bezpieczną odległość. Gwałtownie odwróciłam się przodem do niego. - Nie martw się, może was nie zabiję. Może przetrwam ten miesiąc bez żadnej krwawej zbrodni. - prychnęłam ironicznie. - Daj mi po prostu spokój Alec. Chcę przetrzymać ten czas bez zastanawiania się, co o mnie myślisz ty i twój trzepnięty braciszek. Nie zachowuj się jak mój przyjaciel, skoro nie chcesz nim być, albo po prostu nie potrafisz.

- Yvette. - ruszył za mną, gdy tylko udałam się w stronę drzwi. - Nie wiem ile słyszałaś z naszej rozmowy, ale to wszystko jest nie tak. Daj mi to wytłumaczyć.

- Ja dobrze wiem jak to jest, Alec. Nie żywię urazy, bo tak o mnie myślą wszyscy. Nie lubię jednak jak ktoś udaje mojego przyjaciela, a za plecami mówi coś zupełnie innego. Nie musisz się zmuszać do rozmów ze mną, naprawdę. Nie jestem ich aż tak spragniona.

- Przecież ja nie udaję twojego przyjaciela. Naprawdę chcę się z tobą zaprzyjaźnić. Chcę cię lepiej poznać i zrozumieć. - chwycił mocno mój nadgarstek, żebym nie odeszła, ale szybko go wyrwałam. Za dużo dotyku innego człowieka jak na jeden raz.

- Ale ja nie chcę się z tobą przyjaźnić. Jedyne czego chcę to, żebyś dał mi święty spokój. Mi najlepiej jest samej. Tylko wtedy czuję się dobrze. - popatrzyłam w jego smutne oczy, ale nie mogłam teraz ulec. Za daleko już zaszłam. Trzymanie się od niego z daleka było najlepszym rozwiązaniem, bo to żadnego z nas by nie zraniło zbyt mocno. Byłam pewna, że jakoś przeboleję to, że jesteśmy daleko od siebie. Gdybym się bardziej do niego zbliżyła, tylko bym niepotrzebnie cierpiała. Zdecydowanie wolałam ból fizyczny, od tego psychicznego, a Alec niestety fundował mi ten drugi bez przerwy, nawet o tym nie wiedząc. Przecież mnie nie znał, ja jego także nie, a jednak już w tym momencie miałam wrażenie, że byłam nim kompletnie zauroczona. Straciłam dla niego głowę. Przepadłam. Zachowywałam się jak dwunastolatka, która od pierwszego wejrzenia pokochała gwiazdę popu. Musiałam jak najszybciej doprowadzić się do porządku, bo wyglądało na to, że Alec stał się dla mnie drugim Justinem Bieberem. Mogłam go podziwiać z daleka, ale nigdy nie mógł być mój.

- Mała, daj sobie pomóc. Może jak z kimś porozmawiasz, to...

- Nie. Nie chcę rozmawiać. Nawet jeśli kiedykolwiek w swoim życiu zdecyduję się komuś o tym opowiedzieć, na pewno tą osobą nie będziesz ty.

Nie czekając na jego odpowiedź, szybko przebiegłam przez korytarz i wpadłam do swojego pokoju, po czym zatrzasnęłam drzwi. To co zrobiłam, było moją najmądrzejszą decyzją od bardzo długiego czasu. Nie pozwolę, żeby kolejny facet złamał mi serce. Na moich rękach i tak było zbyt dużo blizn, zresztą tak samo jak na sercu i nie potrzebowałam kolejnej kreski z nadanym imieniem.

Alec był cudownym facetem, ale nie był dla mnie. Byłam złamana. Czułam się dosłownie jak w piosence Pantera "That's how. Look at me now. I'm broken"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top