Rozdział 3
"Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest."
William Wharton - „Tato"
- Na pewno to wygląda dobrze? - Cheryl kolejny raz przejrzała się w ogromnym lustrze wiszącym na ścianie. Miała na sobie czarną, bardzo obcisłą sukienkę, która idealnie podkreślała jej kobiecie kształty i w porównaniu ze mną, prezentowała się w tym momencie idealnie. Piękna i bestia przeniesieni z bajki do rzeczywistości. Ja siedziałam na łóżku w szarym dresie i miałam na głowie niesfornego koka, z którego co chwila wypadało pojedyncze pasmo, więc każde możliwe nasze porównanie wypadało na moją niekorzyść.
- Wyglądasz cudownie, Cheryl. Blase będzie tobą zachwycony. - posłałam jej pokrzepiający uśmiech. Jak to możliwe, że tak piękna dziewczyna jak ona była tak mało pewna siebie? Nie mogłam tego w ogóle zrozumieć. - I do tego włóż te srebrne trepki. W klubie będą wyglądać obłędnie, gdy padną na nie światła.
- Widzę, że twoja mama pracując w domu mody przekazała ci trochę dobrego stylu. - brunetka zachichotała radośnie i wsunęła na stopy szpilki, o których jej mówiłam. - W takich miejscach przecież jest milion osób ważniejszych niż modelki. Nie myślałaś, żeby zostać na przykład projektantką? Albo chociaż stylistką? Masz przecież do tego dryg.
- Nie wiem. Nie lubię myśleć o przyszłości. - powoli podeszłam do niej i odsunęłam krzesło, żeby mogła na nim usiąść. Przyszłość była dla mnie jedną wielką niewiadomą, więc nigdy nic nie planowałam, żyłam po prostu chwilą, bo prawda była taka, że mogłam nie dożyć choćby kolejnego dnia. Gdybym miała pewność, że uda mi się zrobić to raz, a dobrze, zdecydowałabym się nawet w tej chwili, z biegu, bez żadnego przygotowania. Byle się tylko uwolnić. - Chcesz, żebym cię uczesała?
- A potrafisz?
- Nie mam życia osobistego, więc godziny spędzam na Youtube i oglądam tutoriale. Na pewno coś mi wyjdzie. - zaśmiałam się i przeczesałam dłonią jej długie, lśniące od odżywek i specjalnych olejków włosy.
- W takim razie zdaję się całkowicie na ciebie. Jesteś na pewno kompetentną osobą w takich sprawach. - powiedziała to bardzo poważnym głosem, ale oczywiście po chwili obydwie parsknęłyśmy śmiechem. Filmy na Youtube przecież od razu zrobiły ze mnie zawodową fryzjerkę. Skoro się jednak sama do tego zgłosiłam, musiałam naprawdę się postarać i już po kilkunastu minutach na głowie Cheryl widniał piękny, równiutko zrobiony wodospad. Podkręciłam jeszcze lekko końcówki jej włosów i wszystko było gotowe.
- I jak ci się podoba? - przesunęłam ją z fotelem mocniej w stronę lustra, aby mogła się lepiej widzieć.
- Jest cudownie. - pisnęła zadowolona, po czym błyskawicznie poderwała się ze swojego dotychczasowego miejsca, żeby móc mnie przytulić. Widząc jednak szok na mojej twarzy wywołany jej entyuzjazmem, momentalnie się zatrzymała, nawet zanim zdążyłam się uchylić. - Przepraszam Yve, nie chciałam cię przestraszyć.
- Spokojnie. Nic się nie stało. - wysiliłam się na uśmiech i w miarę spokojnym krokiem wróciłam na łóżko, choć moje serce przez ten jej nagły ruch zaczęło fikać koziołki w mojej klatce piersiowej. Dotyk innych ludzi mi przeszkadzał i nic nie mogłam na to poradzić. Tak było już od wielu lat i lekarze twierdzili, że może to być nawet Hafefobia, choć ja wolałam mówić, że jest to obrzydzenie do własnego ciała i strach, że obcy człowiek ucieknie z krzykiem, gdy tylko mnie dotknie. - O której masz wyjść?
- Mój mężczyzna... - wyraźnie podkreśliła ten zwrot. - ... ma być za dziesięć minut, więc powoli powinnyśmy schodzić na dół, bo zaraz będzie się czepiał. Jest strasznie punktualny i tego samego oczekuje od innych. Poznasz Blese'a, prawda? - popatrzyła na mnie z taką nadzieją w oczach, że wbrew sobie skinęłam głową, żeby jej czasem nie zrobić przykrości. No super, była dla mnie zdecydowanie zbyt miła i właśnie dlatego nie potrafiłam jej niczego odmówić. Tylko jeszcze tego mi brakowało, żebym musiała poznawać jej chłopaka. A jeżeli będzie się ze mnie śmiać? Co jeśli zrobię z siebie idiotkę? Jak za każdym razem, gdy zbliżała się podobna sytuacja, w mojej głowie zaczęły się kłębić miliony nieprzyjemnych myśli i obrazów jak potykam się i wpadam głową w kretowisko.
- Myślę, że nie powinnam mieć z tym problemu. - powiedziałam niepewnie, a brunetka znów pisnęła radośnie i klasnęła w dłonie jak mała dziewczynka.
- Na pewno się polubicie. On jest taki cudowny i kochany, że to aż boli. Jeszcze mu o tobie nic nie mówiłam, więc na pewno będzie bardzo zaskoczony jak cię zobaczy.
- Na pewno. - mruknęłam pod nosem, po czym ruszyłam niechętnie za nią na dół. Nie miałam najmniejszej ochoty poznawać kogokolwiek, ale widocznie Cheryl miała to gdzieś, a może po prostu tego nie zauważyła i uwierzyła w moje słabej jakości zapewnia. Bardzo chciała usłyszeć moją opinię na temat jej wybranka, więc nie miałam wyjścia i musiałam się przemóc. W sumie zwykłe "cześć" i może ostatecznie jakiś uścisk dłoni, nie zaszkodzi. Skrzywiłam się automatycznie na myśl o kontakcie fizycznym z obcym facetem. Chyba jednak ten uścisk pominę.
Cher pożegnała się jeszcze na szybko ze swoją mamą i wysłuchała kilku jej przykazań, że ma się kulturalnie zachowywać i za dużo nie pić, bo kobiety w dzisiejszych czasach w większości zapomniały czym jest szacunek do samej siebie i dopiero po tym kazaniu mogłyśmy wyjść przed dom.
- Nie stresuj się, Yve. Blase jest bardzo miły. - Cher pogładziła moje ramię, żeby dodać mi otuchy, ale szybko zabrała dłoń, przypominając sobie chyba, że tego nie lubię. Nadal nie mogła się przyzwyczaić do mojej dziwnej fobii, co było trudne zarówno dla mnie jak i dla niej. Dla mnie, bo zdarzało się jej mnie dotknąć, a dla niej, bo na każdym kroku musiała się pilnować, żeby tego jednak nie robić.
Jak się okazało, na ulicy obok domu Cheryl stał już zaparkowany czarny Volkswagen Arteon i gdy tylko mężczyzna za kierownicą nas zobaczył, od razu wysiadł i przebiegł przez ulicę, nie rozglądając się nawet czy coś czasem nie nadjeżdża z którejś strony. Ten moment gdy biegł, dał mi możliwość dokładnego zmierzenia wzrokiem jego postury. Był pewnie o głowę wyższy ode mnie i dość dobrze zbudowany. Jego długie, szczupłe nogi opinały czarne spodnie, a przez ramiona niedbale zarzuconą miał skórzaną kurtkę. Nawet z odległości czterdziestu metrów widziałam złoty łańcuch połyskujący na jego szyi. Gdy tylko podbiegł do nas, zsunął z nosa przyciemniane okulary i założył je na jasne włosy, swoją drogą jak dla mnie troszeczkę przydługie. Wyglądał jak seksowny rockman, a nie pracownik firmy budowlanej i nie ukrywam, że mógł się podobać kobietom.
- Witaj, Cherry. - uśmiechnął się do mojej kuzynki i od razu porwał ją w ramiona, składając na jej ustach namiętny pocałunek. Miałam wrażenie, że ugięły się pod nią kolana, bo mocno musiała objąć go za szyję, żeby czasem nie upaść na trawę. Dopiero po dobrych trzydziestu sekundach, które ciągnęły mi się niemiłosiernie długo, niechętnie oderwała się od jego ust i wskazała palcem na mnie.
- Słonko, to jest Yvette. Moja kuzynka.
- Kuzynka? - dopiero teraz zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu i byłam pewna, że się skrzywił, ale szybko doprowadził twarz do porządku. I my mamy się polubić? Nie sądzę. Samym tym grymasem skazał się w moich oczach na porażkę, bo był dokładnie taki sam jak cała reszta. Czy już mówiłam, że faceci patrzą tylko na wygląd? On właśnie to dosadnie potwierdził. Praktycznie mogłam usłyszeć jak sobie pomyślał: "ona naprawdę jest kuzynką mojej pięknej dziewczyny?".
- Tak. Zamieszka u nas przez jakiś czas. - brunetka uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco, co dało mi do myślenia. Chyba nie wyglądałam na zadowoloną, ale w sumie nie było to nic dziwnego.
- Miło cię poznać, Iwetta. - wydawało mi się, że celowo wypowiedział moje imię w zły sposób, ale wolałam tego nie komentować. - Jestem Blase. - wyciągnął w moim kierunku dłoń, na którą tylko popatrzyłam, nie wykonując przy tym żadnego przyjaznego ruchu w jego stronę, po czym znów uniosłam wzrok na jego przystojną twarz. Jednak myśl o uściśnięciu mu dłoni trochę mnie przerosła, albo po prostu jak zwykle nie chciałam tego robić. Zaskoczony popatrzył na Cheryl, a ona tylko machnęła dłonią, co miało oznaczać, że później mu wszystko wyjaśni, więc powoli zabrał dłoń, nie bardzo chyba to wszystko rozumiejąc.
- Mi również miło, Blaize. - specjalnie podkreśliłam źle wymówione imię chłopaka, a on tylko uniósł brew. Cheryl zakryła z rozbawieniem usta, żeby nie zachichotać. To na pewno będzie piękna przyjaźń. Już widzę jak pijemy z jednego kubka i jemy razem kanapki na pikniku w parku. Czujecie ten sarkazm?
- Może lepiej już chodźmy, Cherrie, bo się spóźnimy. - dopiero, gdy to powiedział, oderwał ode mnie nieprzeniknione spojrzenie. - W końcu to moje urodziny.
- Słyszałam. Wszystkiego najlepszego.
- Dzięki.
- Ludzie! Długo jeszcze? - usłyszałam krzyk ze strony ulicy, więc niepewnie wyjrzałam zza Cheryl i zerknęłam w kierunku samochodu, z którego właśnie wysiadał najpiękniejszy mężczyzna jakiego w swoim życiu widziałam. O. Słodki. Jezu.
- Chodź Alec. Musisz poznać kuzynkę Cherrie. - głos blondyna zabrzmiał niesamowicie szyderczo i miałam wrażenie, że chciał sobie ze mnie żartować, jednak większym problem okazał się fakt, że Alec, chłopak o cudownym głosie, z którym rozmawiałam przez telefon, właśnie patrzył w naszym kierunku. Trzasnął drzwiami od auta i w przeciwieństwie do swojego brata, rozejrzał się powoli w prawo i w lewo, czy aby na pewno nic nie nadjeżdża i czy bezpiecznie mógł przejść przez ulicę. Z trudem utrzymywałam moją szczękę na normalnym poziomie, bo miałam wrażenie, że jak tak dalej pójdzie to zacznę wyglądać jak postać z kreskówki, której szczęka na widok ładnej osoby opada do ziemi, a z oczu wyskakują wielkie czerwone serca.
Zachwycałam się jego głosem, ale musiałam przyznać, że była to chyba najmniej piękna rzecz, bo Alec okazał się niesamowicie przystojnym facetem i praktycznie w niczym nie przypominał mi swojego mało sympatycznego brata. Był od niego sporo wyższy i dużo lepiej zbudowany, jakby ciągle ćwiczył na siłowni, ale jednak jego mięśnie nie były zbyt przesadzone. Dopasowana biała koszulka idealnie opinała jego cudownie wyrzeźbione ramiona, a czarne spodnie podkreślały mięśnie nóg w bardzo dyskretny, ale przy tym cholernie seksowny sposób. Byłam pewna, że większość kobiet dostawała na jego widok ślinotoku i ja nie byłam jakimś wyjątkiem w tym temacie. Mężczyzna idący w naszą stronę był po prostu zachwycający, a ja wszystko widziałam jakby w zwolnionym tempie. Dużymi krokami przemierzył ulicę i był już naprawdę blisko nas. Przeczesał dużą dłonią swoje kruczoczarne włosy, które były idealnie równo postawione do góry, a na jego nadgarstku błysnął duży, srebrny zegarek. Musiałam cicho zamlaskać, bo w ustach po prostu wyschło mi na wiór. I ja miałam go poznać? W tej chwili? Straciłam możliwość oddychania, a co dopiero mówić o wypowiedzeniu choćby jednego słowa. Nerwowo popatrzyłam na Cheryl, a później na rozbawionego nie wiadomo czym Blase'a i wysiliłam się na stuknięcie brunetki w ramię. Popatrzyła na mnie lekko zaskoczona, a uśmiech momentalnie znikł z jej twarzy, bo w tym momencie prawdopodobnie wyglądałam jakbym zobaczyła ducha.
- Dobrze się czujesz? Jesteś blada jak ściana. - stanęła przede mną, całkowicie zasłaniając mi tym samym tego cudownego mężczyznę, który wchodził właśnie na trawnik. Dosłownie kilka sekund i będzie przy nas.
- To dla mnie za dużo, Cheryl. - szepnęłam drżącym głosem. Jej facet zaczął mi się z zaciekawieniem przyglądać, przez co czułam się jeszcze bardziej niekomfortowo i miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Byłam cholernie świadoma swojego ciała i tego jak w tym momencie wyglądałam. Jak idiotka. Grubaska, która nie zasługuje na życie i już dawno powinna się z nim pożegnać. Nie mogłam wziąć głębszego oddechu i doskonale czułam, że jak się zaraz nie uspokoję to czeka mnie porządny napad astmy.
- Spokojnie słonko. Biegnij do domu jak nie chcesz go poznać. - patrzyła na mnie z taką troską, że aż zrobiło mi się głupio, że zachowuję się przy jej bliskich jak skończona wariatka i robię sceny, ale nie musiała mi jednak tego powtarzać dwa razy, bo błyskawicznie odwróciłam się na pięcie i chwyciłam klamkę, po czym popchnęłam drzwi. Zatrzasnęłam je za sobą z taką siłą, że aż po całym domu rozniósł się głośny huk.
Oparłam głowę o drewno i ze wszystkich sił walczyłam o oddech, co było cholernie trudne, a swój inhalator zostawiłam na górze, bo głupio uznałam, że nie będzie mi przy tym spotkaniu potrzebny. Miał być przecież tylko uścisk dłoni i zwykle "cześć". Na moje szczęście do korytarza wyszła ciotka Carrie, zaciekawiona źródłem hałasu i widząc mój stan, pomknęła bez słowa na górę. Mama na pewno ostrzegała ją jak działać w przypadku moich napadów, więc mogłam akurat o to być spokojna. Wróciła na dół dosłownie po kilku sekundach i podała mi mały, biały inhalator, starając się przy tym nie dotknąć mojej ręki, żeby nie pogorszyć stanu, w jakim się znalazłam. Zaciągnęłam się lekarstwem jak najmocniej potrafiłam, co oczywiście sprawiło mi nie lada trudność i powoli osunęłam się na podłogę, próbując dojść do siebie. W płucach mnie paliło, a napełnienie ich odpowiednią ilością powietrza wydawało mi się być niewykonalne. Nienawidziłam tego uczucia najbardziej na świecie. Ciotka Carrie przykucnęła obok mnie i uważnie obserwowała to, co się ze mną działo, analizując czy mój stan zaczyna się poprawiać czy może wręcz przeciwnie. Praktycznie mogłam zobaczyć jak w jej głowie obracają się trybiki, jednak za wszelką cenę starała się przede mną ukryć panikę i chciała wyglądać na oazę spokoju.
- Dziękuję. - szepnęłam cicho, gdy w końcu odzyskałam mój normalny oddech, a powietrze dostało się do moich płuc w wystarczającej do normalnego funkcjonowania ilości.
- Już lepiej, kochanie? Potrzebujesz czegoś jeszcze? - położyła dłoń na moim kolanie, ale od razu ją zabrała, pewnie gdy przypomniała sobie jak bardzo tego nie lubię.
- Już dobrze, nie martw się ciociu. - wysiliłam się na uśmiech, który pewnie bardziej przypominał grymas.
- Zamorduję Cheryl jak tylko wróci. Jaka ona jednak jest nierozsądna. - podniosła się gwałtownie, jakby miała zamiar zaraz zacząć gonić swoją córkę.
- Daj spokój. To nie była jej wina. Często mi się zdarzają takie napady z różnych błahych powodów i tak naprawdę nie można ich przewidzieć. - powoli podniosłam się z podłogi. - Pójdę się położyć, a ty ciociu wracaj do tego, co robiłaś. Nie przejmuj się, dam sobie radę.
- Jesteś pewna? - czułam, że mi się przyglądała, jednak nie miałam odwagi odwrócić się w jej stronę, więc po prostu ruszyłam schodami na piętro.
- Tak, tak. Już jest dobrze.
Nie miałam ochoty na dalsze rozmowy czy próby wyjaśnienia mojego dziwnego zachowania, więc po prostu wróciłam na górę, do swojego pokoju i położyłam się na dużym, miękkim łóżku, przykrytym czerwoną, satynową kołdrą. Wzięłam do ręki swój pamiętnik i zaczęłam pisać to, co w danej chwili chodziło mi po głowie, żeby uwolnić się od natrętnych, dołujących mnie coraz mocniej myśli. Zawsze robiłam to, gdy emocje i uczucia przestawały mieścić się w moim ciele i szukały ujścia.
Alec naprawdę wyglądał na niesamowitego faceta i nawet nie dziwiłam się, że był kobieciarzem, bo przecież z takim wyglądem mógłby mieć dosłownie każdą dziewczynę na tym świecie, więc czemu miałby się ograniczać do jednej. Na pewno byłyby nim zainteresowane nawet najlepsze modelki występujące u znanych projektantów. Nie był tak sztuczny jak niektórzy popularni celebryci, ale za to cudownie męski i seksowny i otaczała go aura pewności siebie, która sprawiała, że miałam ochotę mu się kłaniać i wielbić każdy jego krok. Przy takim facecie kobieta mogła stracić głowę, a co więcej, byłam pewna, że niejedna już ją straciła, a ja mogłam być następna w kolejce.
Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że ja nawet nie potrafiłam się do niego odezwać, tylko po prostu uciekłam. Niewiele to zmieniało, bo byłam święcie przekonana, że z nim także się nie zaprzyjaźnię, ale jednak fajnie by było móc chociaż na niego popatrzeć. Przyjrzeć się dokładnie jakie miał oczy, jaki kształt ust. Na wolnej stronie zaczęłam nieświadomie rysować zarys jego idealnie proporcjonalnej sylwetki. Może w innym świecie, w którym wyglądałabym lepiej, mogłabym zasłużyć chociaż na jedno jego spojrzenie. Niestety, realia były jakie były i w tym miejscu, w którym znajdowałam się obecnie, Alec Renson był osobą z poza mojej ligi. Gdyby porównać nas do NBA to pewnie Alec byłby Houston Rockets lub Cleveland Cavaliers a ja co najwyżej Brooklyn Nets, albo i nie.
Westchnęłam cicho i odłożyłam pamiętnik po szafkę nocną. Nie ma co użalać się na razie nad sobą. Jak dobrze pójdzie to nigdy nie będę musiała poznawać Aleca, więc w spokoju mogłam sobie wyobrażać nasze pierwsze spotkanie w jakimś innym świecie, w którym uśmiecha się do mnie miło i z zadowoleniem uściskamy sobie dłonie, a później się zaprzyjaźniamy ze sobą. Niestety, takie rzeczy działy się tylko w mojej wyobraźni. W prawdziwym świecie ten niesamowicie przystojny mężczyzna, szukał równie pięknej modelki, z którą jego życie byłoby jeszcze lepsze. W prawdziwym świecie książę nigdy nie spojrzałby na brzydkie kaczątko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top