Powiedz jej, że jest piękna
PROLOG
10 LAT WCZEŚNIEJ
Razem z innymi dziećmi wybiegłam z klasy znajdującej się na samym końcu długiego, pomalowanego na beżowy kolor korytarza i uśmiechnęłam się szeroko na widok mojej najlepszej przyjaciółki Victorii, która gdy tylko mnie zauważyła, od razu mocno chwyciła moją pulchną dłoń i pociągnęła za sobą, żebym jak zwykle nie została z tyłu grupy uczniów kończących zajęcia. Przez nadmiar kilogramów bieganie sprawiało mi sporą trudność, jednak nie przejmowałam się tym aż tak, bo uważałam, że na tym świecie są gorsze nieszczęścia niż moja tusza. Większy problem z moją nadwagą miała moja własna mama, która od zawsze pragnęła mieć córkę szczupłą jak modelki z wybiegów i nie dopuszczała do siebie myśli, że przez moją chorobę raczej nigdy nie schudnę.
Skręciłam w wąski korytarz prowadzący do szatni i zatrzymałam się błyskawicznie, widząc po drugiej jego stronie Aarona, wraz z kolegami, którzy uważnie nas obserwowali, bawiąc się przy tym na zmianę piłką do koszykówki. Już od pierwszej klasy nie dawali mi spokoju, tylko wiecznie się ze mnie naśmiewali. Na szczęście miałam swojego osobistego obrońcę w osobie Victorii, a ona była wygadana, pewna siebie i wiecznie uśmiechnięta, czym zjednywała sobie ludzi. Jeżeli natomiast chodziło o mnie to, no cóż, wręcz przeciwnie. Gdy musiałam się odezwać, choćby pytana przez nauczycielkę na lekcji, od razu zaczynałam się jąkać i pocić, a w głowie pojawiała się istna czarna dziura, przez co jeszcze więcej dzieci się ze mnie śmiało, uważając mnie za kompletną niedojdę.
- Chodź Yve, nawet na nich nie patrz. - Vicky uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i mocniej ścisnęła moją dłoń, żeby choć trochę dodać mi otuchy. Jej zachowanie widocznie podziałało, bo od razu zrobiło mi się lepiej i poczułam się pewniej. Dziękowałam Bogu, że zesłał na moją drogę taką dobrą duszę, osobę, której mogłam bezgranicznie zaufać. Nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić, jakbym poradziła sobie ze wszystkimi problemami bez niej.
Ruszyłam za dziewczyną do szatni po nasze rzeczy, ale Aaron nie chciał odpuścić i zastawił nam wejście chudą jak patyk nogą. Pewnie mogłabym go złamać jak zapałkę, ale to nie zmieniało faktu, że i tak strasznie się go bałam. To przecież nie nasza postura decydowała o naszej sile, tylko to, co mieliśmy w głowie. A w mojej głowie na widok tego chłopaka pojawiał się tylko i wyłącznie strach.
- Gdzie się tak śpieszysz świnko? Tam nie ma koryta z jedzeniem. - zaśmiał się wrednie, a koledzy mu od razu zawtórowali, jakby powiedział najśmieszniejszy dowcip na świecie. Schowałam się za Victorią, bo nie miałam jak zwykle odwagi, żeby mu coś odpowiedzieć. Może właśnie to był mój największy problem i gdybym choć raz się mu postawiła, dałby sobie spokój z tymi krzywdzącymi docinkami.
- Odczep się, Aaron. - jasnowłosa odepchnęła pewnym ruchem jego nogę, żebyśmy mogły przejść, ale on znów ją przesunął, blokując nam drogę.
- Oj, jakie to urocze, że tak jej bronisz. - zakpił. - Ale chyba pamiętasz o naszej umowie, co Vicky?
- Nie teraz. - znów go chciała wyminąć, ale chłopiec wyprostował się i stanął z nią twarzą w twarz. Był od nas trochę wyższy, przez co obydwie musiałyśmy unieść głowy.
- A ja myślę, że teraz jest najlepszy moment. - popatrzył raz na mnie, raz na moją przyjaciółkę i znów jego twarz przyozdobił podły uśmieszek, sprawiający, że wyglądał jeszcze groźniej. - Chcesz być w drużynie czy nie?
- Przecież wiesz, że chcę.
No tak. Zapomniałam wspomnieć, że Victoria grała w koszykówkę lepiej niż niejeden chłopak. Gdy biegała po boisku wyglądała na najszczęśliwszą osobę pod słońcem. Miałam wtedy wrażenie, że to jest właśnie jej miejsce na ziemi. Miejsce, którego ja od dawna szukałam dla siebie, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć.
- No więc pożegnaj świnkę i chodź do nas. - wyciągnął rękę do blondynki i uważnie obserwował moją reakcję, jakby tylko czekał aż się rozpłaczę. W oczach faktycznie stanęły mi łzy, ale szybko je odgoniłam, żeby nie zobaczył mojej słabości. Przez obelgi Aarona nigdy nie miałam wielu przyjaciół. Została mi tylko Victoria, a teraz i ją chciał mi odebrać. Nie wiedziałam dlaczego aż tak mnie nienawidził, ale nie miałam też odwagi go o to zapytać. I co by mi wtedy powiedział? Zapewne znów by mnie obraził i błędne koło po raz kolejny by się zatoczyło. Najbardziej na świecie czekałam na zakończenie mojej edukacji w tej szkole, bo to by znaczyło, że nigdy więcej go nie zobaczę i może w końcu mogłabym znaleźć sobie prawdziwych przyjaciół.
Popatrzyłam teraz na twarz dziewczynki i ze smutkiem stwierdziłam, że jednak dołączenie do drużyny chłopaków jest dla niej ważniejsze niż przyjaźń ze mną. Mogłam się w sumie tego spodziewać, bo przecież kochała ten sport. Powoli puściła moją dłoń i niepewnym krokiem podeszła do bruneta, który zaniósł się gromkim śmiechem i objął ją zaborczo ramieniem, jakby był święcie przekonany, że blondynka tak właśnie postąpi.
- Cieszę się, że mądrze wybrałaś, Vicky. Będzie nam się świetnie grało. - puścił do mnie bezczelnie oczko i pociągnął moją, chyba byłą już przyjaciółkę, w stronę wyjścia.
- Vicky... - szepnęłam cicho, ale ona nawet na mnie nie spojrzała, tylko uśmiechnęła się do kolegów Aarona, którzy ochoczo zaczęli ją widać w swojej grupie. Najbardziej zabolało mnie to, że przyszło jej to z taką łatwością. Bez zastanowienia zrezygnowała z naszej przyjaźni. Zrezygnowała ze mnie. Nie powinnam jej właściwie za to winić, bo dostanie się do drużyny koszykówki chłopaków zawsze było jej największym marzeniem, jednak nic nie mogłam poradzić na to, że bardzo mnie to zraniło. Zacisnęłam powieki, a dolna warga zaczęła mi niebezpiecznie drżeć, informując mnie o tym, że prawdopodobnie za chwilę wybuchnę płaczem. Dziesięciolatka jednak nie najlepiej potrafi panować nad emocjami.
- Będziesz płakać? - usłyszałam za sobą głos mojej matki, więc powoli przeniosłam na nią zaszklone od słonych łez spojrzenie. Opierała się o parapet przy drzwiach wejściowych i widocznie dobrze widziała całe to okropne zajście, bo na jej ustach widniał triumfujący uśmiech, jakby w końcu stało się coś, na co od bardzo dawna liczyła. Sama nie wiedziałam, dlaczego ona cieszy się z mojej klęski, ale prawda była taka, że i to mnie zraniło. Powinna podejść do nas i mnie bronić, tak jak zrobiłaby to kochająca mama większości dzieci w moim wieku. Niestety, moja rodzicielka była dość specyficzna.
- Nie. Nie będę płakać. - szepnęłam cicho i spuściłam głowę, żeby nie widziała samotnej łzy płynącej po moim zaróżowionym policzku.
- Nie masz co się dziwić, że cię zostawiła. Nikt nie lubi grubych osób, a ty chyba jesteś najgrubsza w swojej klasie. Mówiłam ci, żebyś nie jadła tyle słodyczy i tłustych rzeczy, ale mnie nie słuchałaś. Teraz będziesz za to płacić, bo nikt już się z tobą nie zaprzyjaźni. - powiedziała to tak spokojnym i wypranym z emocji głosem, że aż zrobiło mi się niedobrze. Jak własna mama, która powinna bezwarunkowo kochać swoje dziecko, może mówić takie rzeczy? Przecież ona powinna mnie wspierać i pomagać, a nie mieszać z błotem przy pierwszej lepszej okazji. Przecież próbowałam schudnąć. Starałam się. Ćwiczyłam. Nie jadłam batonów ze szkolnego automatu.
- Nie mów tak. - nie mogłam już powstrzymać szlochu, który zawładnął moim ciałem.
- Prawda boli? Pogódź się z tym, Yvette. Na tym świecie nie ma miejsca dla grubych, brzydkich ludzi.
Może to dziwne, ale właśnie jest ostatnie zdanie trafiło najmocniej do mojej świadomości. Na tym świecie nie ma dla mnie miejsca... I nigdy nie będzie. Odejście Vicky to była pierwsza kreska.
~~*~~
OBECNIE
- Mamo, możesz mi powiedzieć, co ty właściwie robisz? - usiadłam zaspana na łóżku w swoim pokoju i popatrzyłam na kobietę, która jak szalona biegała po mojej sypialni i wrzucała do sporych rozmiarów walizki różne moje rzeczy, nie tracąc nawet czasu na ich układanie, aby się nie pogniotły. Jeszcze nie do końca doszłam do siebie po kolejnej wizycie w szpitalu, więc nie miałam ochoty na kłótnie i jedyne o czym marzyłam to dokończenie serialu na Netflixie, ale ona wyraźnie się prosiła o awanturę na całą okolicę. Jak zwykle zresztą. Nie obchodziło jej to, co miałam do powiedzenia, tylko sama w swojej głowie podjęła już jakieś decyzje, których nie zamierzała za nic w świecie zmieniać.
- Jak to co? Pakuję cię. - nawet na mnie nie spojrzała, tylko dalej wrzucała co popadnie do niebieskiej walizki na kółkach, o której istnieniu nawet nie wiedziałam. Nie pamiętałam, żebyśmy gdziekolwiek wyjeżdżały, więc pakowanie się nie było konieczne, a gdy byłam w szpitalu, rzeczy przywoziła mi w małej, czarnej torbie, bo tak naprawdę nie potrzebowałam wiele. Wystarczyła mi koszulka, szczoteczka do zębów i pasta.
- Po pierwsze. - uniosłam palec, zakończony paznokciem pomalowanym na czarny kolor, który w moim mniemaniu miał oddawać kolor duszy. - Lepiej będzie jak sama się spakuję, bo ty mi tylko demolujesz pokój. A po drugie. - uniosłam kolejny palec. - Dlaczego mnie "pakujesz"? - celowo pokazałam cudzysłów nad ostatnim wyrazem, aby dać jej do zrozumienia, że źle się za to wszystko zabiera.
- Bo jedziesz do ciotki Carrie do San Diego. - zatrzymała się i posłała mi zdenerwowane spojrzenie. Nie powiem, żebym się przejęła jej słowami, bo po każdej mojej próbie samobójczej gdzieś mnie chciała wywieźć, jak nie do dziadków, to do jakiejś dalszej rodziny, ale nikt nie miał odwagi się mną zająć, więc ostatecznie nawet nie przekraczałam progu naszego domu. Cóż się im dziwić? Ja sama nie mogłam ze sobą wytrzymać, a co dopiero mieli powiedzieć inni ludzie? - Nie mam już naprawdę siły Yvette. Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że musisz w końcu wziąć odpowiedzialność za swoje życie?
- Skoro nie masz siły, to po co mnie cały czas ratujesz? Daj mi w spokoju umrzeć i będziemy obydwie szczęśliwe. - wstałam spokojnie z łóżka, po czym poprawiłam luźne spodnie od piżamy, które zjechały mi nisko na biodra. Widocznie te kilka dni głodówki na coś się w końcu przydały. Musiałam jak najszybciej się zważyć.
- Czy ty siebie słyszysz? Jak możesz w ogóle tak mówić? Jesteś moją córką i nie pozwolę ci się zabić. - widziałam, że w jej oczach pojawiają się łzy, więc odwróciłam wzrok, żeby nie musieć tego oglądać. Nie chciałam jej ranić, ale ja już dawno temu podjęłam decyzję, że odejdę z tego świata i nic nie mogło mi wybić tego z głowy. Na tym świecie nie było dla mnie miejsca i sama mi to uświadomiła wiele lat temu, a cała reszta podłych ludzi, którzy stanęli w swoim czasie na mojej drodze, mnie tylko utwierdziła w tym przekonaniu.
- Dobrze wiesz, że prędzej czy później mi się to uda, więc skończ opowiadać bajki.
- Nie pozwolę ci na to.
- Idź już. Sama się spakuję. - westchnęłam ciężko i bez dalszych, zbędnych komentarzy, udałam się do łazienki.
Wizyta u ciotki Carrie mogła być całkiem ciekawym doświadczeniem, o ile za chwilę do nas nie zadzwoni, twierdząc, że w jej domu pojawiły się karaluchy, albo jakieś inne robactwo i niestety nie mogę do niej przyjechać. To by było typowe zagranie mojej rodziny. Prawda była jednak taka, że naprawdę chciałam się wyrwać z tego okropnego miejsca i choć chwilę móc odpocząć od ciągłych pretensji, a poza tym, dzięki temu mogłam poznać kolejne osoby, które mnie znienawidzą bez wyraźnego powodu.
______________________________________
Witajcie Książkoholicy!
Dawno mnie tu nie było, więc co powiecie na wielki powrót? Odpoczywamy od gangsterów i zabieramy się za bohaterów po przejściach! Całość już napisana, więc rozdziały kilka razy w tygodniu, w zależności od liczby chętnych do czytania.
Pozdrawiam serdecznie,
CrystallineGirl
Ps. Zachęcam do komentowania, lajkowania i podsyłania znajomym ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top