01

    Dedykacja byłaby za długa, gdybym wymieniała...
Dla wszystkich, którzy skomentowali prolog, a ja nie odpisałam im w większości, bo jestem bez serca i dopiero zauważyłam komentarze


   Jeśli coś w przeciągu ostatnich kilku, a może nawet kilkunastu dni, dawało jej siłę do wstania i wykonywania wszystkich czynności, jakie kazali jej wykonywać sanitariusze w błękitnych uniformach, to na pewno nie były to miejscowe posiłki. 

Raz jeszcze spojrzała na talerz owsianki - mętnej, szarawej brei, z powtykanymi gdzieniegdzie plasterkami banana, wyglądającymi, jak zalane gipsem - i wpakowała do ust kolejną łyżkę. 

— Wyśmienite — mruknęła. Ktoś, kogo do tej pory pewnie nie zauważyła, a może po prostu pojawił się nagle, wchodząc przez rozsuwane drzwi w przerażająco białej ścianie, roześmiał się serdecznie.

— Fury sam opracowywał recepturę — odezwał się. Uniosła głowę. Nowo przybyły z pewnością nie należał do grupy sanitariuszy, czuwających zawsze w pokoju obok, gotowych na spełnienie każdej jej prośby, zmianę kroplówki, czy chociażby upewnienie się, że aparatura przy łóżku nie wydaje z siebie przeciągłego pisku. Przede wszystkim, nie miał uniformu, ani białych rękawiczek. Nie nosił też białego kitla, zarezerwowanego jedynie dla lekarzy, których widziała tu może raz od wybuchu w Niemczech. 

   Był wysoki, na pewno wyższy od niej i Fury'ego. W dodatku irytująco szczupły, zupełnie jakby jechał na samym tlenie i energii odnawialnej. Na oko metr osiemdziesiąt osiem i sto pięćdziesiąt, może sto pięćdziesiąt cztery funty żywej wagi, jeśli można tak to nazwać. Krótko przystrzyżone włosy i jednolicie ciemny kombinezon, nasunęły jej jedną myśl - agent.

   No, to koniec — pomyślała. — Nadużyłam ich gościnności, teraz czas na właściwy punkt "show". Wielkie stracenie wielkiej zdrajczyni. 

— Hej, blondi! — Pstryknął jej przed nosem palcami. — Masz jakieś swoje wizje, czy coś? 

— Słucham? — otrząsnęła się.

— Richard Brooke z działu kontroli mówił mi wczoraj wieczorem, że  wszczepili ci jakiś lewy przekaźnik do mózgu, tam w H.Y.D.R.Z.E, ale po wybuchu on nawala, więc jesteś jakby lekko walnięta. Ale jestem pewien, że mnie wkręcał. Znaczy, byłem pewien, dopóki się nie zawiesiłaś, teraz już nie za bardzo — uśmiechnął się szeroko. — Nie, żeby mi to przeszkadzało, czy coś, takie ciche laski są nawet dużo lepsze od tych, co zaczęłyby się drzeć na widok każdego obcego, ale wiesz chyba, że jak nie będziesz kontaktować dwadzieścia cztey na siedem, to będą musieli faktycznie namieszać ci w głowie?

— Mój Boże — westchnęła, teatralnie łapiąc się za głowę. — Czy ty czasem milczysz?

— Jestem Jo. Właściwie Jonatan, ale nienawidzę tego imienia. Więc wszyscy, może oprócz Fury'ego i Philla, ale stara data tak ma, mówią mi po prostu Jo, Jo albo Jo-jo, chociaż tego akurat nie lubię. Muszę milczeć na treningach i zebraniach, a w kwaterach nie ma z kim gadać, większość rekrutów mojego stopnia, to banda sztywniaków. No, to wygadam sie tu, ty i tak co chwila się wyłączasz, co nie? To mówisz, że jak na ciebie wołają?

— Elizabeth Rose Stoner — mruknęła. Podparła się na łokciach, próbując odgonić sprzed oczu kolorowe plamki. — Czego ode mnie chcesz? Kto cię przysłał? Jeśli chcecie mnie zabić, proszę bardzo, nie wysyilajcie się tak z tym uroczym przyjęciem, bo jedzenie jest obrzydliwe i za nic nie umili mi ostatnich dni, więc szybko, dobra?

— Elizabeth Rose Stoner... Przydługa ta twoja ksywka — zaśmiał się cicho. — Skarbie, gdybyśmy chcieli cię zabić, już dawno wąchałabyś kwiatki od spodu. — Mrugnął do niej rozbawiony.

— To, co tu robię?

— Leżysz. Mówisz, że mamy na ciebie wołać Elizabeth Rose? Cholernie długie, muszę powiedzieć reszcie jeszcze dzisiaj, żeby wkuli na blachę póki tu siedzisz. Raczej bałbym się z tobą zadzierać.

— Lizzie —wymamrotała. 

— Jeszcze Lizzie? Kurczę, przerąbane będzie z tobą pracować. A już miałem nadzieję, że jesteś ładna i miła, a nie tylko ładna.

— Tylko Lizzie... — Przewróciła oczami.

Jonatatn uśmiechnął się serdecznie, zanim wyciągnął ku niej dłoń w skórzanej rękawicy.

— Okay, Tylko Lizzie. Wybaczysz mi mój niezbyt elegancki strój i marnowanie tojego cennego czasu, jeśli ci powiem, że wychodzisz?

— Słucham? — Wyprostowała się sztywno.

— Tylko na chwilę, wciąż jesteś pod obserwacją lekarzy, muszą sprawdzić, ile procent mózgu ci wyprano — roześmiał się agent. — Ale Fury chce cię widzieć już teraz.

Uśmiechnęła się słabo, gdy pomagał jej wstać. Ze zdziwieniem zauważyła, że dotychczas silne nogi, teraz trzęsły się dziwnie, jakby wypełniałą je galaretka.

Zamrugała kilkakrotnie, żeby odgonić pojawiające się przed oczami ciemne plamki.

No ładnie — pomyślała — Za długo tu leżę. W końcu całkiem stracę kondycję...

Długa koszula szpitalna, wydawała się jej się wyjątkowo ciasno zapięta pod szyją, podsunięte przez Jonatana kapcie człapały irytujaco na śliskiej posadzce. Pozwoliła agentowi iść trochę bardziej z przodu. Włosy Jonatana, w świetle jarzeniówek, a może po prostu przez ogarniające ją uczucie dziwnej słabości, mieniły się wszystkimi odcieniami brązu po kolei.



><><><

    Dziwnie się czuła, idąc zupełnie innym korytarzem, niż ten szpitalny, otulona niewygodną koszulą i bluzą wyjetą naprędce z szafki Jo'ego. Czujne spojrzenia rekrutów, wychodzących z rozmaitych sal treningowych, prześlizgiwały sie po niej raz po raz. Ktoś serdecznie klepnął Jonatana w ramię, ktoś inny rzucił wesołe "cześć" i odszedł w pośpiechu, ściskając w dłoni parujący styropianowy kubek z kawą. 

Mimo wszystko, coś tu się jednak dzieje — przemknęło jej przez głowę — W Bazie nigdy tak nie było... A z resztą, co mnie to wszystko obchodzi?

Gdyby spojrzenia potrafiły zabijać, grupa mijających ich rekrutów padłaby trupem w trybie natychmiastowym. Chłodny błękit oczu Elizabeth piorunował już każdego, kto lustrował ją uważnie. 

Mają mnie za dziwny egzemplarz, wypuszczony z klatkimyślała, szurając wściekle stopami Myślą, że zabiłabym ich bez zastanowienia. Ale teraz jestem tu na ich zasadach, więc teoretycznie mogę im skoczyć... 

   — Fury nie mógł pofatygować się do szpitala — syknęła na tyle głosno, żeby Jo ją usłyszał. — "Ratowanie" kawki z mlekiem przed uwięzieniem w automacie było zbyt ważną misją do wykonania?

— Jesteśmy w jednej z ostatnich ocalałych baz T.A.R.C.Z.Y, Fury nieźle się nakombinował, żeby utrzymać to w tajemnicy, a i tak wciąż ma masę roboty, dlatego za niedługo przeniosą cię do...— Twarz Jonatana spłonęła rumieńcem. — Aleeż ja mam długi język...

— Dokąd mnie przeniosą? — Uniosła brwi. Drzwi po prawej otworzyły się nagle.

    Nick Fury był tak samo wielki, ponury i straszny, jakim zapamiętała go z czasów dzieciństwa, kiedy wyciągał cukierki z kieszeni czarnego płaszcza i starał się brzmieć łagodnie. 

Uścisnęła niepewnie wyciągniętą ku niej dłoń. Patrzyła beznamiętnie, jak Jo odchodzi, mamrocząc pod nosem przeprosiny. Korytarz zawirował jej na moment przed oczami, żeby potem zatrzymać się niespodziewanie i stać bez ruchu, w absolutnej, złowrogiej ciszy.

— Wejdźmy do środka. — Fury przepuścił ją w drzwiach. — Może kawy? Herbaty? Wody?

Mimowolnie pokręciła głową, myśląc jednocześnie, że oddałaby życie za odrobinę kofeiny.

— Siadaj, Stoner — mruknął, podsuwając jej krzesło — jedno z tych twardych, o sztywnym oparciu, zdecydownie nie krzesło biurowe. Sam usadowił się za dużym biurkiem, otoczony przez sterty papierów.

><><><

  — Nie zgadzam się. — Drewniane nogi zaszurały głośno, zostawiając rysy na zielonym linoleum.

Elizabeth stała wyprostowana z naelektryzowanymi wokół głowy włosami, dzierżąc w dłoni długopis - nie wiedzieć czemu - porwany z biurka. Dół białej szpitalnej koszuli falował, omiatając jej nogi nieprzyjemnym chłodnym powiewem, oczy miotały błyskawice, kiedy Fury siedział wciąż spokojnie i przyglądał się jej z uprzejmym zainteresowaniem. 

— Nie zgadzam się — powtórzyła. — Nigdzie się nie wybieram.

— Owszem, wybierasz się. Nie róbmy z tego powodu niepotrzebnej szopki — Nick uśmiechnął się szeroko. — Sama widzisz, jak dużo mam tu pracy. — Wskazał dłonią na walając się dokumenty.

 Popełniłaś błąd, Lizzie Stoner — kotłowało się w jej głowie — Największy błąd swojego życia. Trzeba było siedzieć na werandzie i haftować. Teraz trzeba uciekać, jak najszybciej, jak najdalej, zanim Fury zabawi się w naprawianie świata, a jego pogięci zwolennicy mu zawtórują... 

Powoli zbliżała się do wyjścia,  gdy mężczyzna ze stoickim spokojem wpisywał coś w komputer. Coś cicho kliknęło i drzwi nie otworzyły się nawet kiedy mocno je popchnęła.

— Nie masz prawa mnie zmuszać — zaczęła, ale przerwał jej cichym parsknięciem.

— Owszem, mam. Myślisz, że przyjmą cię z powrotem? Że Cień* zapomniał już, kto zdradził w najbardziej przełomowym momencie? Że rodziny tych wszystkich, których zostawiłaś w Kioto* nie skorzystają z okazji, kiedy sama wytkniesz się im pod nos? Że wtedy, w Berlinie, zapłaciłaś kaucję i teraz możesz zrobić, co zechcesz?

Milczała, wsłuchujac się w szum klimatyzacji.  Kalkulowała wszystkie możliwe opcje, za i przeciw, zastanawiała sie nad intencjami Fury'ego. Nad prawdziwością jego słów.

— Po co? — spytała w końcu cicho.

— Chcemy cię chronić. 

— Po co? — Wydało jej się oczywistym,  że raczej chcieliby sie jej pozbyć.

— Obowiązuje mnie pewna umowa. — Uniósł się nieco, opierając dłońmi o biurko. — I będzie obowiązywać, dopóki będę widział twój bezczelny, sztucznie zaskoczony wyraz twarzy, a przynajmniej wiedział, że inni muszą go widzieć. Sama wiesz, że nikt nie lubi mieć długów...

Przeczesała włosy dłońmi.

Co zrobiłaby Agentka Stoner? A Obiekt Szesnasty? Co T Y zrobisz, Liz? 

Fury odchrząknął, więc skupiła wzrok z powrotem na nim.

— Nie namierzą mnie — odezwała się w końcu. — Będę robiła, co powiesz, a wzamian za to, wszystko inne zostanie jak było. Nie zmienię tożsamości, a kiedy wreszcie skończy się cała ta farsa, napluję ci na biurko i zniknę, a wy nie będziecie mnie szukać.

— Skoro tak to widzisz. — Wzruszył ramionami.

   Drzwi w końcu otworzyły się. Elizabeth z ulgą przyznała, że nogi przestały odmawiać jej posłuszeństwa, a światło płynące z sufitu nie ma żadnego podejrzanego koloru.

— Jest tam z innymi — zawołał za nią Nick. 

— Kto? — Odwróciła się powoli.
— Chcę ci tylko powiedzieć, że nie wszystko jest stracone, Elizabeth.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — skłamała gładko. — Miłego dnia.

-------------------------------------------

* Nie ma takowej organizacji w uniwersum Marvela, wymyśliłam ją. Bo mogę ^^

* Miasto w Japonii, a potem się wszystkiego dowiecie.

-------------------------------------

Skandaliczne długiego czasu mojej nieobecności tu, ani skandalicznie krótkiego rozdziału pierwszego, nie usprawiedliwi chyba nawet fakt, że znalazłam na telefonie właściwe myślniki i umieszczam je sukcesywnie w każdym opowiadaniu...

Jestem w miarę zadowolona z tego rozdziału, jednak wciąż jakby nie.
Chyba obiecam poprawę, a jutro usiądę do poprawek i pisania

Good night (perfekt inglisz sól macz kul)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top