⦅VII⦆

Następnego dnia obudziły ją krzyki delty. Wykrzykiwała ona rozkazy trenującym wilkołakom. Leniwie podniosła się z łóżka, świadoma tego jak bardzo ma przejebane. W końcu powinna teraz trenować, a zamiast tego leży w łóżku. To oznaczało tylko jedno. Ojciec szykował dla niej opieprz stulecia i nawet nie zamierzał jej budzić. Byle tylko była jak najbardziej świadoma tego, co się dzieje.

Przeszła do łazienki, ale w lustrze dostrzegła obraz nędzy i rozpaczy. Jej włosy pozostawały w kompletnym nieładzie, oczy miała podkrążone i zaczerwienione, a co gorsza miała odbite na twarzy jakieś ślady nieznanego jej pochodzenia. Stwierdziła jednak, że nie ma czasu doprowadzać się do ładu. Jej ojciec zapewne pije dziesiątą kawę, zastanawiając się jak najlepiej ją ukarać.

Weszła do kabiny prysznicowej i puściła zimną wodę. Miała nadzieję, że to chociaż trochę ją otrzeźwi. Mimo długiego snu, czuła się jakby była odcięta od rzeczywistości. Zimna woda przynajmniej w niewielkim stopniu pomogła jej wrócić do realnego świata. Gdy wyszła spod prysznica, przyjrzała się swojemu odbiciu. Nie wyglądała o wiele lepiej, jednak czuła minimalną poprawę.

Mokre włosy niechlujnie upięła. Nie miała czasu, ani chęci nawet ich uczesać. Na siebie zarzuciła luźną koszulkę i czarne dresy. Kompletnie nie zawracała sobie głosy czymś takim jak stanik, był on jej w ogóle niepotrzebny. Pewnie dzisiaj i tak nie wyjdzie z domu.

Nareszcie zeszła na dół, ale ku jej zdziwieniu, alfy tam nie było. Nawet teraz wolał siedzieć w domu watahy, jak we własnych czterech ścianach. Nie chciało mu się nawet zostać, by ją pouczyć. Zniknął jak zawsze. Jakby w jego życiu kompletnie nie było na nią miejsca. Bo może nie było?

Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Podeszła do nich i je otworzyła. Jej oczom ukazała się jedna z omeg. Spojrzała na mężczyznę, który równał jej wzrostem.

- Twój ojciec cię wzywa - omega uciekała od niej wzrokiem, pokazując, że nie miała odwagi spojrzeć jej w oczy.

- Rozumiem - patrzyła, jak jeden z najsłabszych członków stada oddala się od jej domu. Dopiero teraz odważył się podnieść wzrok.

Dziewczyna wzięła głęboki wdech i złapała pierwsze buty, które leżały jak najbliżej niej. Okazały się nimi czarne trampki nad kostkę. Ubrała je i ruszyła w stronę domu watahy. Na jej szczęście większość była zbyt zajęta treningiem, by zwrócić na nią uwagę. Kiedy przekroczyła próg domu watahy, ten zdał się jej wyjątkowo pusty. Nie wyróżniał się mocno od reszty budynków. Niewykończony budynek z minimalną ilością mebli. Od razu skierowała swe kroki w kierunku potężnych betonowych schodów. Pokonała je i w ten sposób znalazła się na drugim piętrze, gdzie znajdował się gabinet jej ojca. Podeszła do potężnych dębowych drzwi, obok których stał Denzo.

- I jak? - spytała niechętnie, przenosząc na niego spojrzenie.

- Ojciec jest wściekły, ale chyba mnie nie zabije - chłopak zdobył się na słaby uśmiech. - Teraz siedzi z twoim ojcem od rana w gabinecie i chuj wie, co tam robią.

- Oj, kochanie - głos jej ojca wprowadził ją w osłupienie.

Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. To nie mogła być prawda. A może jednak? Wszystkie fakty wskazywały na prawdopodobieństwo tego związku. Jednak ona nie chciała w to wierzyć. Wbrew zdrowemu rozsądkowi wolała wyprzeć ten fakt.

- Słyszałaś to? - równie zdziwiony Denzo, spojrzał na nią, odsuwając się od drzwi.

- To na pewno nie tak - ponownie zbliżyła się do drzwi i zapukała. Kiedy usłyszała zaproszenie, otworzyła je i weszła do gabinetu.

Ku jej uldze, pierwszym co zauważyła była młoda kobieta, którą jej ojciec raczej przesłuchiwał. Zapewne nazwał ją tak ironicznie. Podniosła wzrok z kobiety na swojego ojca, który stał oparty o wielkie dębowe biurko.

- Nando, zabierz stąd te kobietę. Muszę porozmawiać z Edith.

Beta bez słowa zebrał kobietę z ziemi i opuścił gabinet alfy. Mimo że dziewczyna znała to miejsce na pamięć, zaczęła się rozglądać. Byle tylko uciec od wzroku ojca. Cały gabinet idealnie wpasowywał się w klimat budowli na całym terenie. Ściany pokryte jedynie tynkiem i betonowe podłogi. Jedynym meblem w całym pomieszczeniu, było potężne dębowe biurko i jedno krzesło. Za plecami alfy znajdowało się gigantyczne okno, przez które mógł podziwiać swoje tereny.

- Edith, spójrz na mnie - zażądał, obchodząc biurko. Zajął miejsce na swoim fotelu.

Wilczyca, nie mając większej możliwości do uniku, zatrzymała spojrzenie na swoim ojcu.

- Kiedy wyjeżdżałem, byłem pewien, że mam dojrzałą córkę, którą mogę zostawić bez opieki na dwa dni. Jednak, jak widać, pomyliłem się. - Wbijał w nią to surowe spojrzenie, a ona kuliła się w środku. - Podczas wyjazdu podbiłem watahę Mortona. To uparte wilki, które nie zamierzają mnie słuchać. Dokładnie tak jak ty. - Zauważył, na co ta się skrzywiła. - Jesteś już za stara na szlabany, a dodatkowe treningi nie zrobią Ci różnicy, więc wpadłem na inny pomysł. Być może bycie alfą nauczy cię pokory i poszanowania dla zasad.

- Czy to znaczy, że...

- Zostaniesz alfą watahy Mortona, puki ja nie postanowię inaczej. - oświadczył, podnosząc się z miejsca. - Być może uparte i nieposłuszne stado czegoś cię nauczy, jeśli ja nie zdołałem.

Edith nie była w stanie nic powiedzieć. Ojciec jeszcze w życiu tak jej nie zaskoczył. Nie była gotowa na coś takiego. Zresztą kto by był.

- Pojedziesz tam sama. Żadnego Denza ani Zumeji. Wyjedziesz wieczorem. - wilkołak podszedł do córki, patrząc na nią z góry. - Musisz się nauczyć, jak to jest kiedy nikt nie respektuje twojego prawa i jak bunt jednostki wpływa na ogół.

- Rozumiem - tylko tyle była w stanie z siebie wydusić.

- Idź, się spakuj - odwrócił się do niej tyłem, wracając na swoje miejsce.

Wilczyca bez słowa opuściła gabinet alfy. Od razu postanowiła wrócić do domu. Musiała to wszystko przetrawić i się spakować. Jak bardzo by tego nie chciała, musiała to zrobić. Wataha Holta nie była najcudowniejszym miejscem na ziemi, ale była jej domek. Od dnia narodzin. A teraz musiała wyjechać. Wyrzucona przez własnego ojca. Wyrzucona - tak właśnie się poczuła. Nie chciana i zbędna jak jeszcze nigdy wcześniej. Tak jakby chciał ją wyrzucić, ale nie mógł. I poniekąd taka była prawda. W końcu była jego córką i jedyną następczynią. Jednak zawiodła. Tak bardzo, że postanowił się jej pozbyć.

Weszła do domu, nawet nie zawracając sobie głowy ściąganiem butów. Po prostu wbiegła na górę po schodach. Z szafy wyjęła czarną walizkę i zaczęła się pakować. Starała się pozostawić swój umysł czysty. Nie chciała o tym myśleć. Brakowało jej sił, by to znieść. Dopiero wibracje jej telefonu wyrwały ją z tego dziwnego stanu. Mnóstwo wiadomości od jej znajomych. I jak niby ma im wyznać prawdę?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top