Rozdział 34.


Żołnierze Viatorów nie zamierzali się cackać. Wpadli do pomieszczenia tylko po to, by napotkać...

... grupę ludzi z Sektora grających na podłodze w karty. Lena siedziała obok nich i słuchała, jakie są zasady.

— Coś się stało? — spytał zaskoczony Castle.

— Wszyscy wstać! — huknął dowódca.

Wykonali polecenie. Warner wysunął się na przód.

— Możecie wyjaśnić, w jakim celu prawie rozwaliliście drzwi i przeszkadzacie w grze? — zapytał hardo.

— Mamy informacje, że planujecie spisek. Wszyscy z nami!

Lena podeszła do dowódcy.

— Co to za bzdury? Andy, serio w takie coś wierzycie? —   Uśmiechnęła się rozbawiona.

Dowódca obrzucił ją gniewnym spojrzeniem.

— Uważaj, ciebie też możemy zamknąć.

— Zamknąć? Nas? — Kenji oparł dłonie na biodrach. — Niby czemu?

— Marsz z nami. Już — warknął dowódca, a pozostali żołnierze wycelowali w nich broń.

Obdarzeni z niechęcią ruszyli z nimi. Przez prawie każdą głowę przemknęła myśl "Kolejny raz".

Liderzy Viatorów siedzieli przy niedużym stole i patrzyli chłodno na nowych więźniów.

— Kto jest prowokatorem? — spytał Temple.

Bezgłośnie wybrano Warnera jako negocjatora. Nie, żeby mieli większe szanse.

— Czego? 

— Spisku. Wiemy, że coś kombinujecie.

— Niby co mamy kombinować? —   Blondyn patrzył na nich bez strachu.

Grayson nachylił się do niego.

— Nie kłam mi tu w żywe oczy, chłopcze. Kentowie wszystko powiedzieli.

Między obdarzonymi zapanowało poruszenie. Nikt z nich nie pomyślał, że ich plany mógł zdradzić ktoś z nich. A więc dlatego zniknęli. Nie chcieli się pokazać. Ale czemu? I Adam, i mały James byli przeciwni planom Viatorów. Dlaczego teraz? Po trzech miesiącach przygotowań?

— Gdzie oni są? —   No cóż, wiedzieli. A zatem Warner już nie musiał kłamać. — Stchórzyli i uciekli?

— W bezpiecznym miejscu. Tam ich nie dosięgnie wasza zemsta. Zrobili to dla was.

Część obdarzonych parsknęła pogardliwym śmiechem, a reszta siedziała, nadal oniemiała. I zdradzona. Warner patrzył uważnie na liderów. Wykryli spisek, który miał zapobiec ich misjom... a nie wyglądają na przejętych. Dlaczego? Byli gniewni, lecz nie rozwścieczeni. Nie pałali chęcią zemsty za to, że ich sojusznicy chcieli ich zdradzić.

— Dla nas? Kent zrobił to, bo chciał chronić Jamesa, tak? — warknął Kenji.

On wyglądał najgorzej z nich. Może od pewnego czasu — a dokładniej od momentu, kiedy Julia jasno postawiła sprawę — kłócili się, to byli przyjaciółmi. Nadal. Już od wspólnej pracy w bazie Warnera, gdzie obaj byli żołnierzami. A teraz... coś takiego.

— Co im daliście w zamian? — spytał obojętnie Warner. — Nie zrobiliby tego za darmo. Starszy Kent może tak, ale nie maluch.

Nikt jeszcze nigdy nie słyszał, by Warner mówił o kimś niemal... pieszczotliwie. Wiedzieli jedynie o tym, jak nazywa Julię "skarbem".

— Nie pana interes, panie Warner — syknął Temple. — Proszę uważać.

— Spokojnie, Kay — do rozmowy w końcu wtrącił się Charlie. — Nie ma po co być agresywnym.

— Właśnie — uśmiechnął się złośliwie Kenji. — Świetnie wam to idzie.

Grayson uderzył chłopaka w twarz. Jeżeli przedtem obdarzeni byli wściekli i poruszeni, to teraz byli pełni furii. Kłębiła się w nich.

Liderzy mieli na twarzach ten sam wyraz niepewności. Ale kto by go nie miał, gdyby zobaczył grupkę niebezpiecznych osób z oczami pełnymi żądzy mordu? Z dłońmi zaciśniętymi w pięści, gdzie u niektórych przeskakiwały impulsy Energii?

— Zabrać ich — polecił szorstko Grayson. — Sean zrobi iluzje wszystkich.


Obdarzeni wylądowali w ciemnym pokoju średniej wielkości. Kiedy tylko zamknięto za nimi drzwi, Kenji walnął w nie pięścią i wypuścił z siebie długą wiązankę przekleństw.

— Niesamowicie wysoki poziom kultury, nie ma co — usłyszeli z ciemności za sobą.

— Kto tam?

W mroku zapłonął mały płomyczek. Oświetlił twarze osób, które również tu były.

— Aileen! Jamie!

Czerwony uśmiechnął się krzywo i zgasił zapalniczkę.

— Musimy oszczędzać. Chcecie się włączyć do wielkiego planu "ucieczka"?

— A macie ciasteczka? — spytał wesoło Ian.

— Mamy śliwę.

— Serio? —   Chłopak był zaskoczony.

— Jasne — parsknęła sarkastycznie Aileen. — Chcesz ją pod okiem, na policzku czy na czole?

— Och.  

Cichy śmiech więźniów zagłuszył Iana.

Jamie zapalił na chwilę zapalniczkę i wszyscy szybko znaleźli sobie miejsce do siedzenia. Wtedy ją zgasił.

— Nie śmiejmy się — westchnął Winston. — To poważna sytuacja.

— Wolisz śmiać się czy płakać? —  W głosie Castle'a rozbawienie mieszało się z goryczą.

Siedzieli w milczeniu. Większość po chwili położyła się i zasnęła.

— Leny tu nie ma, prawda? — spytał cicho Warner.

— Nie, a dlaczego pytasz?

— Tak tylko.

Jeżeli nie było nadziei, po co miałby im mówić o tym, że mógłby pożyczyć dar Leny, który jest jak jego własny dzięki Julii? Że mógłby wyrwać ciężkie drzwi z zawiasów jednym szturchnięciem małego palca? A żołnierze jedynie marnowaliby kule na jego niezniszczalne ciało?

Ale go nie miał. Nie miał daru. Nie miał niezniszczalnego ciała. Nie miał Julii. Przynajmniej na razie. Ale była Lena - siostra bliźniaczka dziewczyny i osoba z takim samym darem. I to od niej mógł zabrać dar, by ich uratować. Tak. Każdego. Nie byli jego rodziną. Ale byli rodziną Julii. I dla niej to zrobi.

Zamknął oczy i użył swojego daru, by przeczesać przestrzeń. Wyczuwał każdą emocję kłębiącą się w obdarzonych. Wiedział, co czuje każdy z nich. Poznał także odczucia strażników za drzwiami. Byli znudzeni, a jednocześnie się bali. Ich. Bali się, że więźniom coś odwali i ich zaatakują. I... wyczuł moc. Obcą moc. Dziwną, tajemniczą, silną. Nie wyczuł jej między zwykłymi Viatorami.

Kogo nie sprawdził?

Słyszał szmery za drzwiami. Jego siostra także. Wyczuł to w niej. Skupił się bardziej na osobie za ciężką powłoką. Złość. Przebiegłość. To jedyne, co mógł odkryć. Reszta była zakryta.

— Wiesz, kto to? — usłyszał szept Aileen.

— Nie — odszepnął. — Ale ma dużą moc. Nikt z tych zwykłych Viatorów.

— Ciekawi mnie, czemu zamknięto nas razem z wami z sektora. A Viatorów gdzie indziej. Wyczuwasz ich?

— Z daleka coś było.

— Ktoś tam jest? — spytał półgłosem Kenji. Warner dzięki światłu dobiegającemu spod drzwi zobaczył zarysy ciała chłopaka, który siada obok Aileen.

— Tak — powiedziała dziewczyna.

— Już nie — mruknął Warner.

— Aileen, czemu się nie teleportujesz? — zwrócił się do Aileen Kenji.

Dziewczyna westchnęła.

— Nie mam siły. Nie wiem, dlaczego.

— Bierzesz jakieś lekarstwa?

— Tak, mam je dostać za godzinę.

— Nie bierz ich — rzucił ponuro Warner.

— Co? A jeżeli coś jej się stanie? — oburzył się Kenji.

— To może być efekt lekarstw.

— Cholera — szepnęła Aileen. — Zmienili mi je... miesiąc temu. To... wiedzieli.

— O planie. — Warner wyprostował się. — A zwodzili nas przez dwa miesiące.

— Musimy stąd iść. Oni chcą przegiąć na maksa — warknął Kenji.

— Wyjątkowo się z tobą zgodzę, Kishimoto. —   Blondyn zeskoczył z łóżka. — A do tego mamy pomoc.

Wyczuł ją. Lena była za drzwiami. Źródło jednej z najmocniejszych Energii stało na korytarzu, pełne oczekiwania i zagadywało strażników. Słyszał jej wesoły śmiech. Podszedł do drzwi. Zaczerpnął Energii, po czym jednym ruchem wyrwał drzwi z zawiasów, a następnie rzucił nimi z łatwością w strażników. Hałas obudził wszystkich więźniów. Kiedy zobaczyli Warnera stojącego w wejściu, które nie było zamknięte, a do tego część już się zrywała z posłań, błyskawicznie się pozbierali. Kenji, Aileen, Jamie, Warner, Lena i Castle zaczęli się naradzać.

— Nie ma kamer na podczerwień — rzucił Jamie.

— Niewidzialni? — uśmiechnął się szeroko Kenji. — Możemy ich lać, a oni nie będą wiedzieć?

— Żadnego lania — ofuknął go Castle. — Bez niepotrzebnej przemocy.

Aileen poklepała go po ramieniu z krzywym uśmieszkiem.

— Nie dziwię się, że to Julia szybciej sobie poradziła z walką.  

Castle w odpowiedzi przewrócił oczami.

— Naradźcie się sami — powiedział. — Poprowadzicie wszystko lepiej beze mnie. Ale...

— Zero przemocy — zaśmiał się blado Jamie.

Mężczyzna uśmiechnął się do nich i wrócił do reszty, którą zaczął układać w trójkach. Bliźniaczki były w samym środku, otoczone innymi dla ochrony. Ian i Alia stanęli z tyłu z Winstonem. Pozostali ułożyli się po bokach.

— A zatem... — zaczął Warner. — Idziemy do nich.

— Szybcy jesteśmy — mruknął Kenji. W odpowiedzi zarobił zirytowane spojrzenie.

— Niewidzialni. Cicho, bez bicia. Gdzie są alarmy?

— Nie w tej części — rzuciła Aileen. — Ale niedaleko ich pokoi są.

Kiwnęli jednocześnie głową.

—Brendan musi iść z nami na przodzie i je wyłączać.


Jak ustalili, tak zrobili. Nie atakowali nikogo. Chyba, że to było konieczne. Starali się nie hałasować i nie rzucać w oczy. Lena, która jako jedyna była widzialna, uśmiechała się wesoło do strażników, a oni otwierali jej szeroko drzwi. Ona wtedy z nimi rozmawiała, by niewidzialni mieli czas przejść, po czym szła za nimi.

— Dobrze nam idzie — mruknęła.

— Cii.

Dotarli do ostatnich drzwi. Nie było przed nimi strażników. To była dosłownie chwila. Brendan położył rękę na alarmie, a Warner i Lena stanęli przy podwójnych wrotach. Kiedy rozległo się ciche piknięcie oznaczające wyłączenie alarmu, jednocześnie kopnęli, wyłamując je z zawiasów.

Liderzy zerwali się na równe nogi.

— Co tu się dzieje? — warknął Temple.

— Otoczyć ich — polecił Warner. Wciąż niewidoczni, zebrali się wokół nich, a wtedy Kenji wyłączył swój dar. Liderzy zbledli.

— Przyszliśmy pozmieniać co nieco nasz plan.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top