20❤

Oddech wciągnięty przez nos, dotlenia moje ciało, dając pewien spokój. Schodzę po stopniach, patrząc na czarne niebo za oknem. Wchodzę do cichej kuchni pełnej szkła, które jest rozsypane niczym piasek. A na środku tego wszystkiego jest to. Uniesiony placek, który sprawia wrażenie, jakby swoim spojrzeniem wywiercał we mnie dziurę. Przybrał jasnoniebieski odcień ładny i jednocześnie chłodny kolor. Jestem pod wrażeniem tego co potrafi.

-Jak to jest możliwe ze zachowujesz się jak istota żywa?- pytam, przykucając. A on drży z każdym moim słowem.-Czym ty w ogóle jestes... Oddychasz?- pytam, przypatrując się temu jak rusza się, tak jakby nabierał powietrza.- Ale... Jeśli oddychasz, to... Czemu ty nadal żyjesz?- pytam, patrząc na porozbijane szkło. Jak udało mu się przeżyć tak długi czas bez powietrza? Słoik na pewno był szczelny, inaczej łatwo by się z niego wydostał.

Mrugam, rozglądając się po kuchni. Co się dzieje? Wątpie w to, że dostane na to wszystko odpowiedź. Może lepiej poszukam miotły. Muszę w końcu tu posprzątać.

-Zaraz wrócę, mam nadzieje, że nie zwiejesz.

Wchodzę i rozglądam się po schowku, może tu będzie miotła? Nie mylę się, jest sprytnie schowana za starym mopem. Biorę i odkładam mopa na bok, i zabieram miotłę razem z łopatką.

Jak tylko przekraczam próg kuchni, zauważam starania gluta, który próbuje się przecisnąć przez rozsypane szkło, nie raniąc przy tym siebie.

-Chodź tu.- przykucam, przysuwając do niego łopatkę. Niepewnie ją ogląda z każdej strony i dotyka opuszkiem ciała. Po chwili namysłu jednak wchodzi na nią, a ja go odkładam na bok. Zdaję sobie sprawę, że w każdej chwili może uciec, ale postanawiam po prostu to zignorować.

Marzę tylko o powrocie do łóżka i wtuleniu się w śpiącego ze mną Lou. Może to dziwne, że śpimy razem, ale nie chciał spać nigdzie indziej. A mi to w sumie nawet odpowiada. Zawsze lepiej spać z kimś niż samemu. Daje to poczucie bliskości i bezpieczeństwa.

Zamiatam podłogę, przyglądając się połyskom rozsypanego szkła. Robię z niego małą, błyszczącą kupkę i obracam się w stronę łopatki, na której, o dziwo, niebieski glutek dalej jest.

-Myślałem, że zwiejesz.- mówię, nie wiedzieć czemu, nawet z tego zadowolony.- Niestety, będziesz musiał zejść, bo inaczej nie zamiotę.- sięgam po uchwyt na łopatce i przystawiam ją do blatu, żeby mógł na niego wpełznąć. Zdezorientowany patrzy to na mnie, to na blat i kiedy dostaje moje skinienie głowy wyskakuje w powietrze, lądując centralnie po drugiej stronie blatu. Wytrzeszczam oczy na dystans, który przeskoczył, przyznam, że w ogóle bym się po nim tego nie spodziewał. Czy on jest zrobiony z jakiejś gumy?

Po otrząśnięciu się z tego co zobaczyłem, szybko zamiatam szkło na łopatkę i wrzucam do kosza. Obracam się, a jego już nie ma. Stoję jak wryty, a moje serce przyspiesza. Rozglądam się dookoła, lecz nigdzie go nie widzę. Zaczynam chodzić koło blatu, aż tu nagle przez mój policzek przebiega podmuch wiatru. Obracam się, a tam lekko uchylone okno.

-Kurwa.- klnę, podbiegając do niego i wypatrując tego małego chuja. Szkoda tylko, że w tych ciemnościach nic nie widzę.- Agghhh.- jęczę sfrustrowany, łapiąc się za włosy. Co ja najlepszego zrobiłem. Siadam na podłodze, opierając się o szafki i patrzę w sufit. I co teraz? Co jeśli on kogoś zaatakuje? Co ja narobiłem.

To za dużo. Wzrok mi się rozmazuje i nawet nie daje rady się podnieść. Jestem taki żałosny. Siedzę tak w miejscu, przysłuchując się odgłosom za oknem. Głowa spoczywa na moich złączonych kolanach, a moja niemrawa twarz skierowana jest w ciemność. To wszystko jest do bani, po prostu do bani.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

*Louis*

Budzą mnie promienie wschodzącego słońca, wpadające przez niezasłonięte okno. Lekko mrużę oczy, przez ten oślepiający mnie błysk. Rozciągam się z radosnym uśmiechem. Czuję się wypoczęty jak nigdy. Obracam szczęśliwy głowę, napotykając wygniecioną poduszkę. A gdzie Harry? Powinien tu być. W końcu kładliśmy się razem. Moja mimika smutnieje. Może coś go obudziło?

Wstaję, dotykając bosymi stopami podłogę i kieruję się chwiejnie do pobliskiej łazienki, jednak nikogo tam nie zastaję. Zmartwiony wracam do pokoju i siadam na miękkiej pościeli. Zaczynam się rozglądać, w poszukiwaniu jakichś ubrań. Niby mógłbym pójść w tym, co mam na sobie, ale ubrana, Harr'ego są takie mięciutkie i pachnące. Po przejrzeniu pokoju, w oczy rzuca mi się szafa. Chyba to szafa, o ile pamiętam. Powinny znajdować się w niej ubrania. Wstaję i zaczynam do niej podchodzić, a jej cień zakrywa mnie całego. Opuszkami palców badam srebrzystą, miedzianą klamkę, by po chwili ją chwycić i otworzyć wrota do mięciutkich bluzek, dżinsowych, poszarpanych spodni i wzorzystych koszul. Jedna z nich natychmiast ląduje w moich dłoniach i zostaje automatycznie przyciągnięta do twarzy. Mięciutka i pachnąca czymś innym niż Harry. To nieznany mi dotąd, kwiatowy zapach, pomieszany z czymś sztucznym. Ale po części go rozpoznaję. Ten zapach pachnie trochę jak jaśminowiec*. Tak, to na pewno jest jaśminowiec. Może ten zapach nie jest dokładnie taki jaki zapamiętałem, ale mógłbym wszędzie rozpoznać zapach tych kwiatków.

Jak byłem młodszy, to uwielbiałem zbierać jego białe kwiatki, które swobodnie pływały przy lekko piaszczystych brzegach. Wrzucałem je do pewnego miejsca, żeby potem się tam położyć i wdychać ich cudowny zapach godzinami. Niestety działo się to tylko jesienią, kiedy płynęliśmy na trochę cieplejsze wody. Zawsze wtedy zostawaliśmy chwilę u wybrzeży Meksyku, by potem się udać Prądem Północnorównikowym w cieple wody Oceanu Indyjskiego i tam przeczekać zimę. Nie powiem, jest tam strasznie ładnie i woda jest ciepła, ale jeśli by to ode mnie zależało, to wolałbym przeczekać zimę w Meksyku. Zawsze to miejsce miało dla mnie coś w sobie, może to przez te kwiatki, a może to przez to, że był w pewien sposób znajomy.

Na mojej twarzy wciąż widnieje tajemniczy uśmiech, gdy ściągam z siebie bluzkę, którą dostałem na noc od Harry'ego. Kładę ją na łóżku i biorę w ręce żółtą, kwiecistą koszulę. Na początku się jej jeszcze dokładnie przyglądam i od razu mogę stwierdzić, że jest całkowicie inaczej zrobiona. Jej materiał jest zimny i jedwabny, a przód odkryty. Od razu mnie zaciekawiła, choć już teraz wiem, że ciężko będzie ją ubrać. Próbuję, pierwszy, drugi, trzeci, ale za każdym razem albo mi się zsuwa z ciała, albo na nim plącze. Zastanawiam się jak można ją ubrać. Dotychczas próbowałem przez głowę, ale najwyraźniej nie wychodzi. Co jest z tym nie tak?

Do tej pory myślałem, że potrafię się ubrać w ludzkie ubrania. W końcu wcześniej miałem z nimi styczność pod wodą i nie tylko z ludzkimi ubraniami, czasem sami je robiliśmy z rozmaitych wodorostów, a potem ćwiczyliśmy godzinami, żeby zajmowało to jak najmniej czasu. Trzeba być przygotowanym na każdą sytuację. Może w wodzie ubieranie bluzki, czy kurtki jest stosunkowo łatwe, ale na powierzchni robi się nieco trudniej, jednak to nic w porównaniu do spodni. Chociaż ich w wodzie nie mogłem ubrać z wiadomych powodów, tak też dostałem szczegółowe instrukcje tego, jak powinno się je zakładać. Dwie największe kieszenie idą na pupę, a małe do przodu. Najpierw jedna noga do łydek oczywiście, a potem druga. Na koniec próbujesz nie spaść, wciągnąć je sobie na tyłek.

Uśmiecham się mimowolnie na myśl o tym jak pierwszy raz próbowałem je założyć, niemal spadłem na twarz, dosłownie! Na początku, gdy Harry mi je podawał, myślałem, że pokaże mi, jak się je ubiera i że tym samym udowodni mi, że to co mówiła mater jest prawdą albo chociaż mi z tym pomoże. Jednak on tego nie zrobił. On tylko popatrzył na mnie obmytymi z uczuć oczami i po chwili odszedł, mówiąc, że będzie siedział w kuchni.

Jeszcze nie czułem takiego zawiedzenia, jak wtedy. Na początku tylko patrzyłem, jak znika za zakrętem, dopiero potem wziąłem się w garść i postanowiłem na własną rękę je ubrać. Jak na pierwszy raz, nie było tak źle. Ważne, że się nie wywróciłem na tę twarz, co w sumie zawdzięczam kanapie, która mnie przed tym uchroniła. To chyba mój ulubiony mebel, zaraz po mięciutkim łóżeczku i wannie.

Wzdycham, gdy kolejny raz moja żółta koszula mi spada. Jak tak dalej pójdzie, to będzie cała brudna z tego wszystkiego. Podnoszę ją, zastanawiając się kolejny raz jak inaczej mógłbym ją ubrać. Przygryzam koniuszek języka, obracając ją z każdej strony. Może to jest tak jak ze spodniami? Najpierw idą ręce, a później cała reszta. Nic, zawsze mogę spróbować, chociaż wątpię, że mi się uda. Na początku wszystko wydaje się być w porządku i już mam się cieszyć, ale zauważam, że założyłem ją tył na przód.

-Ahhh... Naprawdę? Teraz to? Ty chyba naprawdę nie chcesz, żebym cię ubrał.- wzdycham, ściągając ją ze swojego ciała. Obracam ją na poprawną stronę i robię wszystko od nowa. Jak teraz się nie uda, to ubiorę coś innego, nie będę się z nią męczyć.

O dziwo udaje mi się ją założyć poprawnie. Aż sam się zaskakuje, naprawdę chciałem z niej zrezygnować. Jak tylko upewniam się, że na pewno wszytko jest ok, to wychodzę, aby przejrzeć się w lusterku. Tyle wysiłku nie może pójść na marne i muszę w niej chociaż dobrze wyglądać.

Otwieram drzwi i podbiegam do lusterka. Jak tylko dostrzegam w nim siebie, na moich ustach pojawia się szeroki uśmiech, obracam się dookoła, chcąc zobaczyć się z każdej strony. Ta koszula jest śliczna. Tak ładnie powiewa, ale jest tylko jeden problem. Za dużo pokazuje. Jest otwarta na przodzie i widać w niej moje piersi. Marszczę brwi i delikatnie dotykam swojej klatki piersiowej. Nie powinienem być taki plaski i to mnie martwi. W sumie, będąc szczerym, nawet się sobie tak nie przyglądałem. Nawet o tym wszystkim nie myślałem, będąc szczerym.

A co, jeśli okaże się, że nie jestem samicą? Przerażony przyglądam się swojemu kroczu, odzianemu w parę czarnych majtek. Przełykam ślinę, zdając sobie sprawę, że nawet nie przyłożyłem do miejsc intymnych większej uwagi. A przecież mogłem dojrzeć jako samiec. Nabieram gwałtownie powietrza, próbując sobie przypomnieć, co o miejscach intymnych tłumaczyła mi moja mater. Louis, uspokój się, przecież to nie jest pewne, trzeba to sprawdzić. Ze strachem wypisanym na mojej twarzy ściągam majtki i patrzę, co tam jest. Nawet nie wiem, co mam na ten temat myśleć. Kładę dłoń na podbrzuszu i biorę głębokie wdechy. Narządy kobiece nie powinny tak bardzo wystawać jak męskie. Więc, jeśli moje zmieszczą się w całej dłoni, będzie to oznaczać, że jestem samcem, a jeśli nie to samicą. Musze to w końcu zrobić. Zapewnić samego siebie czym jestem. To chyba najbardziej stresujący moment w moim życiu. Łapię je niepewnie i kurwa, to coś może się poruszyć! Mogę to podnieść.

-Tak nie powinno być. Nie... nie, nie, nie.- zaczynam szlochać i wypuszczam to coś z obrzydzeniem. To jest obleśne.- Nie, to nie miało tak być!- krzyczę sam do siebie i szlocham jeszcze głośniej.- Czemu mnie to spotkało? Dlaczego? Co ja zrobiłem, oceanie, że musiałeś mnie tak zhańbić.- Mówię resztkami sił i opadam na zimną podłogę. Jak ja teraz wrócę do domu? Jak ja się im pokażę? Spojrzę w oczy?

Wycieram co jakiś czas swoją obrzydliwą, zasmarkaną twarz i chce mi się wymiotować na myśl o tym, czym teraz jestem. Nawet nie przypuszczałem tej możliwości. Przecież miałem zostać Alfą. Wszyscy we mnie wierzyli, a ja ich zawiodłem. Zawiodłem moja rodzinę. Nie mam po co tam wracać. To koniec.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Hej syrenki🖤

Jaśminowiec wonny*- To rodzaj krzewu który posiada bialutkie kwiatki lubi słońce i półcień. Może rosnąć w lekko piaszczystej ziemi.

Rozdział dość specyficzny i nawet smutny ale się rozkrecam. Kiedyś trzeba w końcu to 20 rozdział.

Dziękuję za gwiazdki i komentarze🖤

Miłego dnia🖤

Nocy🖤

Do następnego🖤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top