\.1./

Zanim zaczniesz czytać

1. Jest to jedno z moich pierwszych fanfików i nie jest wybitny to poziom według mnie.
2. Newt jest odporny, ale chcąc pomóc przyjaciołom, prosi o pomoc Teresę, która daje mu lek. Po nim zachowanie przypomina pożogę. Chłopak chce wezwać pomoc z południa, jednak okazuje się, że brunetka, zdradziła zamiary chłopaka, tworząc z niego zdrajcę  
3. Tak Teresa żyje, ale jest okropna zdzirą "Dreszczu".                                                             
4. Występują liczne załamania, łzy, drobne/ogromne przekleństwa, wyzwiska 
5. Tylko Thomas wiedział o jego problemach psychicznych/ Newt nie próbował w labiryncie się zabić/

Dobra to chyba tyle :> Miłego czytania Miśki. 

Siedziałem najpewniej w jakimś dziwnym laboratorium, po tym jak Dreszcz mnie złapał. Thomas przygotowywał coś dla mnie, ubrany w biały lekarski fartuch.

- Oni Cię zabiją – wyszeptałem stanowczo, patrząc jak brunet podaje lek do strzykawki. Nawet na mnie mie patrzył. – A szkoda takich ładnych oczek – dodałem z ironią, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Na szczęście to mi się udało, bo ostatecznie na mnie spojrzał.Obojętność w jego oczach, ogromnie mnie zasmuciła.

- Zabawne, że ty to mówisz, zdrajco. – Zaśmiał się pod nosem, idąc w moją stronę. W dłoniach trzymał ostrą igłą. – Nie mogę uwierzyć, że kiedyś Ci naprawdę wierzyłem, w to że umierasz. Dobry z Ciebie aktor, Newt. – Dotknął, a właściwie przetarł swoją dłonią mój prawy policzek.

Nie chciałem patrzeć w jego ciemne, pełne obojętności tęczówki, więc mój wzrok poleciał w dół. Niestety, musiał to zauważyć, bo kolejny raz przemieścił swoje palce na mój podbródek. Uniósł go do góry. Jego skóra nie była blada jak kiedyś, raczej w kolorach cytrusów. Natomiast jego włosy wciąż plątały się na różne strony, kompletnie nie chcąc się ułożyć. Mimo to wyglądał w nich słodko. Zawsze tak wyglądał. Tak bardzo mi go brakowało, że ciężko było mi to ukryć. Wiedziałem, że nie mogę pokazać mu mojej słabości. Starałem się nie zasmucić, ale on i tak wychwycił podstęp i  otarł płynące łzy.

- Co oni Ci zrobili? – zapytałem, a właściwie wyszeptałem, przerywając ciszę pomiędzy nami.

- Co ty mi zrobiłeś ? – zakpił, mówiąc bardziej do siebie niż do do mojej osoby. Chociaż byłem pewien, że było to do mnie skierowane.

- Próbowałem chronić przyjaciół – oświadczyłem, na co głośno Thomas głośno westchnął. - Tommy, zresztą Ciebie również.

- Chronić przyjaciół? Jak? – powtórzył pytająco po mnie. – Udając chorobę, śmierć, czy moment w którym prosiłeś mnie bym Cię zabił. Wiedziałeś, że gdy tylko poprosisz o skończenie męki, tym swoim błagającym głosikiem, to będę musiał Ci ulżyć, prawda? A ja głupi to zrobiłem. Patrzyłem na Ciebie będąc pewien, że umierasz i że to moja wina. Miałem wyrzuty, że cię zostawiłem.– Spojrzał na mnie jeszcze bardziej intensywniej niż wcześniej - Obarczałem się, a potem w Denver zobaczyłem Cię całego, zdrowego i przez chwilę mnie to uszczęśliwiło, ale jednocześnie zdałem sobie sprawę, że to nie możliwe. Później Teresa wyznała mi całą prawdę. O tym jak ją zaszantażowałeś, by zrobiła eliksir, który po zażyciu przypomina efekt pożogi. Dobrze wiedziałeś, że jesteś odporny. Wiedziałeś, że będziesz wyglądał jak naprawdę chory, a co najważniejsze wiedziałeś, że śmierć zrzuci z Ciebie tą maskę.

- Musiałeś wierzyć, że umieram. Nie zginąłem, bo miałem na sobie specjalne ubranie, które zatrzymało twój postarzał – oznajmiłem, nerwowo przełykając ślinę. – Tylko tak mogłem sprowadzić pomoc. - Nagle zauważyłem jak brunet się mocno spina. – Tylko tak mogłem pomóc. – Tylko tak mogłem Tobie pomóc - dodałem po chwili, na co chłopak pod wpływem emocji, głośno wrzasnął.

- Zamilcz! – krzyknął, a następnie wbił igłę z lekarstwem w moje widoczne na ciele żyły.

Nagle pod wpływem dziwnego zmęczenia i nagłej ochoty snu, zamknęły mi się powieki. Nie byłem głupi, więc wiedziałem, czym to było spowodowane. Widocznie w strzykawce był środek usypiający lub odurzający. Ale długo nie zdążyłem się nad tym zastanowić, bo zapadła  całkowita ciemność.

***

- Newt? – usłyszałem jego delikatny, jak poranna bryza głos, mimo to nie odwróciłem się. – Newtie?

- Zostaw mnie samego, Thomas! – Mało kiedy się tak zwracałem do ciemnookiego, ale tym razem musiałem. Nie chciałem, by widział, że się poddałem i  pociąłem sobie żyły, pod wpływem tego wszystkiego, a to wszystko było cholernie trudne. Śmierć moich przyjaciół, te wszystkie kłamstwa i resztę wydarzeń. Zdrady, odbicia, śmierci  wszystko wzbudzało we mnie ogromny smutek, z którego inaczej nie mogłem się pozbierać jak przez taki ból.

- Hej? - Choć byłem odwrócony do niego tyłem, byłem pewien, że spogląda na mnie zmartwiony. – Newt?

- Zostaw mnie samego! – Tym razem mój głos wydobył się bardziej donośnie, przez co można w nim było wyczuć załamanie, ale miałem nadzieję, że tego nie wyczuł. Niestety nadzieja matką głupich. – Proszę Tommy...idź ...stąd.

Thomas jednak zamiast odejść, podszedł jeszcze bliżej i kucnął przy mnie. Szybko zakryłem zakrwawioną rękę, pełną blizn pod bluzą. Mimo to zauważył ten gest, przez co wystawił własną dłoń, bym mu pokazał moją skórę. Ale ja nie dawałem za wygraną. Cofnąłem daną cześć ciało, co zbulwersowało chłopaka. Delikatnie zaczął się ze mną szarpać, a wciąż widząc moją niechęć, chwycił moje ramie i obrócił w swoją stronę. Na ten gest przestałem się szarpać i tak by się kiedyś dowiedział. Thomas już nie delikatnie, a bardziej napięcie podciągnął rękawek mojego swetra do góry, powodując ukazanie czerwonych linii. Dokładnie siedmiu czerwonych linii.Gdy tylko to zobaczył, przeraził się.

- Zadowolony? – spojrzałem na niego jak na kogoś obcego, zupełnie jak głos, który wydobył się z moich ust. Szybko wstałem i nim brunet zdążył zareagować, już mnie tam nie było.

Obudziłem się przypięty pasami do lekarskiego łóżka, co wywołało u mnie mały nie komfort. Próbowałem się szarpać, ale to nic nie dawało, przez co wciąż byłem zależny od tych ściągaczów bezpieczeństwa. Oburzony postanowiłem poczekać aż ktoś przyjdzie i przy okazji dowiedzieć się trochę o mojej obecnej sytuacji.

W każdym razie znajdowałem się w czarno- szarym pomieszczeniu bez okien, z dwoma wielkimi blatami. Na jednym z nich znajdowały się fiolki, które były wypełnione do samego końca czerwoną cieczą. I to właśnie wyjaśniało dlaczego czuję się tak źle. Głowa mnie bolała, a w dodatku miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Nie musiałem dokładnie się przyglądać, by wiedzieć, że moja skóra jest blada, jak śnieg. Wcześniej i tak była taka, ale teraz to już za bardzo. Kości były na niej bardzo dobrze widoczne, co mogłem usprawiedliwić jedno-posiłkową dietą i utratą dużej ilości krwi. Musiałem wyglądać gorzej, niż zombie lub każdemu nam znana pożoga.

- Jak się spało śpiąca królewno ?- dobiegł do mnie kobiecy głos, który nienawidziłem, aż za bardzo.

Wykorzystała nasze zaufanie i nas zdradziła, a teraz manipulowała wszystkim i wszystkimi. Zaufałem jej z planem ocalenia świata, opowiedziałem o tym co potrzebuję i co chce zrobić, a ona tak naprawdę robiła to by mieć Tommiego w swojej organizacji "Dreszczu". Zrobiła ze mnie potwora, by sama stać się aniołkiem. Wszystko i wszystkich obróciła na swoją stronę. Nawet Minho z nią teraz był. Przestał mi ufać, gdy wraz z Thomasem zobaczyli mnie w Denver żywego. Powiedziała im gdzie będę i to ja wyszedłem na kłamcę. A ja tylko chciałem sprowadzić pomoc z południa. Ale jak to zwykle, wszystko się schrzaniło. - Co straciłeś mowę?

- Po prostu nie mam ochoty z Tobą rozmawiać – szczerze oświadczyłem, patrząc się w czarny  jednolity sufit. Swoją drogą dość depresyjny ten kolor.

- O jaka szkoda.– Zrobiła teatralnie smutną minę.– Będziesz musiał. - Podniosła jakiś dokument i zaczęła w nim zapisywać swoje notatki. – Od teraz jesteś obiekt A13.

- Wiedziałem, że nie pamiętasz mojego imienia – prychnąłem, co ją odrobinę wkurzyło. – Ale że mnie przechrzcisz to się nie spodziewałem.

Sztucznie się uśmiechnęła i podeszła w moją stronę. Nachyliła się ku mojej twarzy i cicho szepnęła.

- Żal mi Ciebie, wiesz? – powiedziała, nie szczędząc sobie przy tym uśmiechu. – Wszyscy przestali Ci wierzyć, aż masz kolejny powód by podciąć sobie żyły, prawda? – Nie mogłem uwierzyć, że wiedziałano moich problemach. – Thomas mi powiedział.– Brunetka jak gdyby czytała w moich myślach, to dodała.

Nagle po moich policzkach zleciało parę łez, ale nie blokowałem ich. Miałem ją gdzieś, po tym co mi powiedziała, naprawdę miałem ochotę to zrobić. Tom, którego znałem w labiryncie, tutaj już nie był tą samą osobą. Był wcieleniem zła. Nie mogłem uwierzyć, że pomimo tego, że obiecał na naszą relacje, że nikomu o tym nie powie, to i tak to zrobił. Zdradził mnie, a to bolało bardziej niż cokolwiek. Widocznie nic dla niego znaczyłem, a łamiąc przysięgę, złamał i naszą miłość. Chciałem wziąć jedną ze szklanych probówek i roztrzaskać ją na milion kawałków, by wyglądało jak moje serce. Pragnąłem skończyć z tym bólem psychicznym i wiedziałem, że mogę zastąpić go tylko fizycznym. Ale pasy w tym znacznie przeszkadzały, choć z drugiej strony może i to dobrze, bo to ja okazałbym się zdrajcą.

- Dlaczego to robisz? – zapytałem, chcąc pozbyć się smutku wiszącego w moim sercu. – Zaufałem Ci..

- Może to był Twój błąd. Jesteś zbyt naiwny – odparła, a następnie wyjęła z kieszeni scyzoryk i jak gdyby na pokuszenie położyła go obok mnie. Nacisnęła przycisk po którym pasy usunęły się. Byłem nareszcie wolny. – Powiem Ci, że jako jedyny wzbudzasz we mnie ciekawość. Nie tylko pod względem Twojej krwi, ale także charakteru, dlatego czuj się tu jak u siebie. Pokój 223. – dodała, a następnie pokazała na stole leżącą kartę. Wyszła, zostawiając mnie tu samego, jak gdyby wiedziała, że nie jestem dla niej zagrożeniem. Podniosłem się do pozycji siedzącej, a następnie  zszedłem z łóżka i chwyciłem do dłoni kartę legitymacyjną. Spojrzałem z przymrużeniem na małe ostre narzędzie, które po chwili znalazło miejsce w kieszeni moich spodni.

Wyszedłem z pomieszczenia, czując na sobie ich wszystkie spojrzenia. Wśród nich dostrzegłem Minho, który teraz był jednym z nich. Nie docierało do mnie jak to możliwe, że po tym wszystkim co się wydarzyło, można dołączyć do Deszczu i stać się kimś zupełnie innym. Ale wiedziałem, że mikstury Teresy mogły spowodować różne zaburzenia i być może to właśnie mi zrobiła. Może stworzyła jakieś własne i podała je moim przyjaciołom? Przecież mogło tak być.

W każdym razie szybko przemknąłem do windy i wszedłem w nią. Popatrzyłem na legitymację i zauważyłem, że mój pokój jest na piętrze „3" dlatego też wybrałem ten numer i wjechałem w górę. Prawdę mówiąc mogłem uciekać, tylko dokąd? Życie nie miało sensu. Już nie. Odkąd straciłem Thomasa i przyjaciół, a także szacunek, to stałem się martwy.

Po chwili poczułem jak metalowe drzwi osuwają się, pozwalając mi się wydostać. Przeszedłem tym razem przez pusty korytarz i zacząłem szukać pokoju z moim numer. Gdy w końcu go znalazłem, otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Pomieszczenie łączyło w sobie trzy miejsca: łazienkę, salon i pokój, które byłe różne pod względem wielkości.  Zmęczony położyłem się na łóżku. Było całkiem wygodne i zacząłem sobie przypominać dzień tamtej obietnicy.

Patrzyłem w gwiazdy chcąc zapomnieć o wszystkim dookoła, a z niewiadomych mi przyczyn, tylko dwie rzeczy mogły mnie uspokoić. Gwieździsta noc oraz Tommy, z którym się pokłóciłem, więc została mi pierwsza opcja. Wpatrywałem się akurat w jeden z moich ulubionych gwiazdozbiorów, a dokładnie na „Wielką Niedźwiedzice". Miałem do niej sentyment, niestety przez wyczyszczoną pamięć nie mogłem sobie przypomnieć, dlaczego tak było. Po chwili mój wzrok padł na nadgarstek pełen wyszytych linii. Najgorsze w tym wszystkim było to, że miałem ochotę kolejny raz ochotę go użyć. Kolejny raz miałem ochotę zatopić smutki, wyszywając je na mojej bladej skórze, tworząc lekkie strumyki czerwonej cieczy, ale mimo to nie wyjąłem czekającego na to scyzoryka z kieszeni. Zupełnie jakby to nie był ten czas. Jakby to nie tak miał się zakończyć się ten dzień i widocznie miałem rację, bo nim zdążyłem zareagować, ktoś od tyłu mocno mnie przytulił. Nie musiałem się nawet obracać, by wiedzieć kto to. Jego ciepły oddech odbijał się na mojej szyję, tym samym grzejąc moje zimne ciało. Jego muskularne dłonie obtulały moją głowę w taki sposób że mogłem ją oprzeć o jego tors. W takiej pozycji szybko wyłapałem jego szybkie bicie serca. Poczułem ulgę. Był tu przy mnie i nie opuścił mnie. Czułem się tak bezpieczny, tuląc się do jego ciała, że mógłbym w sekundę zasnąć.

- Jestem z Tobą, Newt – oświadczył w moje blond włosy.  – Cokolwiek się stanie będę obok. Będę dla Ciebie. Zapomnij o bólu. Nie pozwolę, by ktoś Cię skrzywdził, rozumiesz? - Po mojej bladej cerze zleciały dwa strumyki cieknącej wody. Dziękowałem mu za to co zrobił. Tak bardzo tego potrzebowałem. To jego potrzebowałem.

- Wiem – wyszeptałem cicho. - Ty na mnie też – wzrokiem spojrzałem na niego. Natomiast on, gdy tylko zobaczył moje mokre policzki, delikatnie je przetarł.

- Dlaczego, się obwiniasz? – zapytał spokojnie, głaszcząc mój policzek, co wzbudziło we mnie paraliż dreszczu.

- Bo mogłem bardziej się postarać, mogłem tam za nimi biec, mogłem być przy nich, mogłem iść za nich. Oni nie żyją, bo nic nie zrobiliśmy. To znaczy ja nic nie zrobiłem. – wyszeptałem na jednym wdechu, przypominając sobie śmierć wielu z nas. - Chuck, Winston i reszta z nich nie żyją, bo ich zawiodłem. Sam siebie zawiodłem. Ciebie też. Każdego z was osobna.

- Nie prawda - wyznał. – Mnie nie zawiodłeś. Zawsze byłeś przy mnie, kiedy Cię potrzebowałem i za to Cię... - zatrzymał się na chwilę, a jego wzrok na zmianę leciał z ręki na moje oczy, aż w końcu się na nich zatrzymał. Jego intensywny wzrok przeszywał mnie od środka. Dotknął mojego podbródka i mocno się uśmiechnął. – Kocham Cię... - I w tym momencie nasze usta wlepiły się w siebie, tworząc pocałunek pełen ulgi, namiętności, smutku i szczęścia.

- Ale obiecaj mi coś – wypaliłem szybko. – Obiecaj, że nikt nigdy się nie dowie o tym, że się tnę. - Widząc jego niezrozumiałą minę, pośpiesznie dodałem.– Obiecaj, na to co nas łączy?

- Obiecuję, ale tylko pod warunkiem, że już nigdy tego nie zrobisz. Nie chcę nigdy więcej widzieć, że to robisz, jasne?

Przytaknąłem.

– Ja Ciebie Też kocham – dodałem, pomiędzy pocałunkami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top