Rozdział 9

J.

- Ali, gdy podlecę, bądź już gotowy - powiedziałam.

- Okej - odpowiedział i odbezpieczył broń.

Zbliżałam się niebezpiecznie w kierunku Amelii, cały czas okryta tarczą powietrzną. I nie wiem co bym bez niej zrobiła... Dziewczyna, tak jak wcześniej Alan, zaczęła do mnie strzelać. Ja jestem aż taka groźna, że wszyscy moi przyjaciele muszą do mnie strzelać?
Jednak po chwili przyjaciółka, rozumiejąc z kim ma do czynienia, zrezygnowała z dalszego celowania we mnie broni i wróciła do żołnierzy.

- Nie wiem, po co przyleciałaś, ale się streszczaj, bo strasznie mnie rozpraszasz. - Słowa Amelii, która poza tym w ogóle nie spojrzała w moją stronę, skierowane były do mnie.

- No dobra - odparłam z rezygnacją. - Wojska maszerują do części w rzecę, mam cię wymienić za Alana, a teraz choć szybko, bo mamy jakieś dwadzieścia mikier, czyli mało czasu - odpowiedziałam na jednym wdechu.

Dziewczyna kiwnęła głową, co oznaczało, że się zgadza i rozumie. Rozejrzałam się dookoła i rozszeżyłam tarczę do pięćdziesięciu trzech procent jej maksymalnej szerokości, tak abym ja, Alan i Amelia byliśmy bezpieczni.

- Wskakuj na plecy! - krzyknęłam w kierunku fioletowłosej, gdy chłopak z nich zszedł.

Bisterka wykonała polecenie i już po chwili poczułam ciężar z tyłu ciała.

- Gotowi? - zapytałam z wyraźną niecierpliwością w głosie.

- Gotowy - rzekł Alan, w pozycji bojowej i bronią na ramieniu, gotową do walki.

- Gotowa - odrzekła nieco spokojniej Amelia.

Upewniwszy się, że mówią prawdę, wzniosłam się w powietrzu, uwalniając Alana od mojej tarczy i zostawiając go na pastwę losu.

Teraz pozostało tylko polecieć najszybszej jak się da do dowódcy i poinformować go o planie misji. Mijałam szklane wieżowce i biurowce, domy i bloki mieszkalne. Co kilometr rozdzierały się piękne ogrody, a ludzie, których mijałam wcale nie byli przerażeni. W ich proste i spokojne życie nie wchodził żaden okruszek gniewu, a wszyscy zachowywali spokój i pogodę ducha, nie zważając nad czyhającym niebezpieczeństwem za rogiem. A dokładnie za około pięcioma kilometrami. Taką wszystkowiedzącą osobą jestem! A tak naprawdę spojrzałam na zegarek, hihi.

Nie całe osiem tysięcy metrów od miejsca starcia zauważyłam wojsko. Nareszcie! Myślałam, że nigdy ich nie znajdę! Podleciałam w ich kierunku, gdy półgłupki wymierzyli we mnie broń i zaczęli strzelać. No nie wierzę! Dzisiaj to normalnie chyba trzeci raz. Okej, po prostu następnym razem będę miała wielki panel, przymocowany do pleców, z napisem "Tu Powietrzna, nie strzelajcie".

Dowódca wojsk podniósł rękę, a żołnierze zaprzestali strzelaniny.

- Nie wiem, co wam jest, ale jest to jedna z Niezwykłych, nasz sojusznik, geniusze - powiedział, z lekka zażenowany, oficer do wojska.

Uśmiechnęłam się i podleciałam do głównodowodzącego.

- Czy ty tu żądzisz? - spytałam się, a Amelia zeszła z moich pleców.

- Tak. Proszę mówcie mi po imieniu, Leil.

- Emm... No okej. - Trochę się zdziwiłam, że taki człowiek jak ten, może być aż tak luźny, choć jego ubiór mówił coś innego. - Mam sprawę.

- Jaką? - wypalił.

- Musimy podzielić was na trzy grupy. Nieprzyjaciele zaatakują miasto od strony rzeki, przez to jeden oddział pójdzie z nami, drugi z tobą, jako pomoc dla północno-zachodniej części, a trzecia z kimś innym, dla części północno-wschodniej - wykrztusiłam z siebie słowa, gotowa do działania.

Jego twarz nie była już spokojna, lecz zamyślona i poważna. A serio już myślałam, że jednak to będzie spoko ziomuś. Palcem jeździł po czole i wpatrywał się w swoje buty.

- Okej. Masz... - Podał mi słuchawkę bezprzewodową oraz Amelii. - Tak będziecie komunikowały się z wojskiem. Dziel szybko, nie mamy za dużo czasu - odparł surowym tonem, niepodobnym do poprzedniego. Widać było po nim, że jest przejęty zaistniałą sytuacją, ale nie chce po sobie tego poznać.

Westchnęłam i wzleciałam w niebo. Teraz liczy się każda minuta. Już po chwili miałam gotowy pierwszy oddział podążający za głównodowodzącym, drugi idący w ślad za Amelią i trzeci, maszerujący w kierunku lewej strony miasta, pod dowództwem jakiegoś facia, najprawdopodobniej wybranego przez Leila.

Ruszyłam w stronę przyjaciółki. Dziewczyna była już nawet daleko, ale i tak czasu było mało. Czternaście mikier brakowało do spustoszenia dzielnicy, zaś samo dojście trwałoby przynajmniej osiemnaście. Nie wzlekając, wpadłam na pomysł i od razu przystąpiłam do jego realizacji.

- Czy wszyscy są gotowi, Amelia? - zapytałam ze stalową miną, mijając kolejne budowle.

- Widziałam pojedyńczych, którzy kończyli ubierać stroje, za dwadzieścia sekund powinni być gotowi. Gdzie jesteś? - odpowiedziała mi, a nierównomierny oddech w słuchawce sugerował, że dziewczyna jest już z lekka zmęczona.

- Niedaleko. Przygotuj się. - rzekłam i jak na zawołanie, przyspieszyłam do granic możliwości, wiedząc, że opadnę z sił szybciej niż zazwyczaj.

- Na co mam się przygotować? - Wyczułam jej niepokój. - Co znowu wymysliłaś...?

- Sposób, by przetransportować się trochę szybciej. Za chwilę będziesz wiedziała, o co chodzi. - Rozłączyłam się, zdążając usłyszeć tylko początek wykładu przyjaciółki.

Włączyłam słuchawkę i zakomunikowałam:

- Za sześć dziesiątych mikry pięć tysięcy osób najbardziej wysuniętych na zachód zostanie przesuniętych przez wichurę około osiem mikier szybciej. Będę tak robiła co dwie mikry z taką samą liczbą osób, natomiast dwadzieścia tysięcy porwie Wodna, przywołując powódź. Nie bójcie się tylko. Ta dziewczyna to najbardziej zaufana osoba jaką znam, będzie zgrabnie omijała... wszytsko. - Wciągnęłam powietrze, czekając nie dłużej niż pięć sekund na przetworzenie informacji przez żołnierzy i Amelię. - Zaczynamy!

Ciepła fala powietrza uniosła do góry pierwszy oddział i pofrunęła w stronę rzeki, tak samo z drugą, trzecią, jak i kolejnymi grupami. Nie czekałam długo, gdy pojawiła się moja partnerka. Zostały około trzy mikry, które zadecydują o tym, kto wygra walkę. Razem z Amelią zaczekałam na przeciwników, którzy niebezpiecznie szybko przemieszczali się w naszą stronę, uzbrojeni po pasy z maskami tlenowymi. Nasi żołnierze, sądząc po minach, byli bardzo zdeterminowani, pragnęli by ich ojczyzna była wolna, a nie okupowana przez oponentów.

Czas płynął nieubłagalnie, a moje ciało, aż prosiło się o ruszenie się z miejsca. Znowu będę musiała stawić czoła złu tego świata i najprawdopodobniej uratować wszystkich mieszkańców, nie licząc tych, których zabiłam. Ale to inna bajka.

Nagle pierwszy przeciwnik wysunął się za jedynego wzgórza, pod którym rozsiana była rzeka.

Wtedy dałam sygnał, a armia ruszyła swoje tyłki z miejsca...

~*~

Kolejny rozdział! Wiem, miało być o 300 słów więcej, ale przełożyłam to już na kolejny. Pisałam ten rozdział trzy dni i nieogarniałam co się stanęło (XD) na początku. A końcówka MUSIAŁA być taka piękna, bo Joana ma taki piękny charakter. I bateria mi się kończyła, a czekam na autobus i jest zimno! A WF NIE BYŁO (!OBURZENIE!) i nie miałam się jak rozgrzać.

Wiadomość od teraźniejszej mnie:

Ten rozdział był dobrze napisany! Widać, że w tym momencie się poprawiałam. I w ogóle, pisałam kiedyś rozdziały w trzy dni! Chciałabym wrócić do tych czasów, gdy mam czas i chcęci na pisanie...

Ja

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top