Rozdział 6
J.
- Tak jak wcześniej wspominałam, wojsko kieruje się na północną część miasta. Wszyscy cywile z tego regionu zostali już ewakuowani, choć może się zdarzyć, że od czasu do czasu spotka się jakichś ustralczyków. - W tym momencie Ura przerwała, patrząc na wszystkie twarze. Gdy upewniła się, że wszyscy rozumieją, dokończyła:
- Nathalie bierzesz ten obszar i ten. - Wskazała na mapę. - Olister idziesz z nią - dopowiedziała.
- Spoko - powiadomiła trzynastoletnia dziewczyna.
- Ma się rozumieć, dowódco - przytaknął urakeńtczyk, natomiast tymczasowa para przybiła sobie piątkę. Jako najlepsi przyjaciele świetnie się dogadywali, robiąc różne dziwne rzeczy i miejąc jeszcze lepsze przygody niż na misjach.
- Amelia, będziesz w tym budynku... - Palcem wskazała obszar. - Zrzucasz bomby na nieprzyjaciela. Gdy się skończą, bierzesz wybraną przez siebie broń i dochodzisz do duetu. - Fioletowłosa pokiwała głową.
- James i ja bierzemy główną bramę i okolicę, czyli tak około dotąd. - powiedziała Ura, lecz widząc jej minę, wiedziałam, że ten pomysł jej się nie spodobał. Wiem również, że było to jednak najlepsze wyjście na wygraną.
- Alan, ty natomiast bierzesz lewą stronę. Będziesz strzelał z średniego dystansu pomagał pierwszej parze oraz od czasu do czasu wyczarujesz ognisty mur, by spowolnić przeciwnika. - Chłopak przytaknął, jednocześnie dając znak, że się zgadza. - Natomiast Joana - skierowała się do mnie. - wchodzisz na ten budynek, strzelasz z długiego dystansu, ochraniając nas. Jeśli zaczniemy się cofać, przesuwasz się w linii prostej po kolejnych blokach. Użyj mocy by zrobić mur z powietrza na początku. Jeśli to nie wypali, masz już moją zgodę, będziesz mogła latać. Tylko nie przydźwoń znowu w jakiś słup - widocznie rozbawiona Ura skierowała się w moją stronę, oczekując na odpowiedź.
Ta, ta, ona chyba nigdy tego nie zapomni. No błagam! Serio tego słupu NIE BYŁO wcześniej, mówiłam, pojawił się z nikąd, ale nie, moja BFF po prostu będzie mi to wypominała do usranej śmierci.
- Tak, tak, zgadzam się. Ale i tak mówię Ci, TEGO SŁUPU TAM NIE BYŁO - odrzekłam.
- Taa, napewno pojawił się z nikąd - zaśmiała się.
- A mam przypomnieć wszystkim jak to wrzeszczałaś wczoraj na widok małego pajączka, dopóki dzielna i niesamowita ja go nie ściągnęłam?
Ura nie pozostała mi dłużna.
- Ale on BYŁ ogromny w porównaniu z twoim NIEWIDZIALNYM słupem.
- Tak, tak, wmawiaj to sobie.
Po chwili walki wzrokiem, roześmiałyśmy się. Kurcze, jak ja kocham tą moją debilkę.
Jednak ktoś musiał nam przerwać niezwykle ważną informacją:
- Wiecie dziewczyny, to może my już wejdziemy do statku, podrzuci nas na planetę, a wy tutaj może zróbcie babski wieczór, bo coś myślę, że za szybko to wy się nie ogarniecie. - Z miną zwycięzcy powiedział James.
Ten chłopak wie, jak popsuć wszystkim humor.
Ura wstała jak porażona prądem, by rzucić krótkie:
- Ruszamy.
Każdy, nawet ja, wzdrygnęliśmy się pod chłodną barwą jej głosu. James, kurka, ty wiesz jak coś zwalić. Ciekawe czy chłopak przeżyje podczas tej misji. Kurde, jakby się wydało, że za zabójstwem jednej Chodzącej Duszy stoi inna Chodzacą Duszą i będą musieli szukać od nowa, to Ura będzie miała przerąbane. Najprawdopodobniej to ona musiałaby znaleźć nowego Potomka. Chciałabym to zobaczyć, hehe.
Weszliśmy do odrzutowca, a ja zajęłam swoje miejsce. Zapięłam pas bezpieczeństwa i sprawdziłam, czy inni zrobili to samo. Nikt się nie odzywał, jakoś przed misją nie mieliśmy na to ochoty.
- Wchodzimy w prędkość czasoprzestrzenną. Na miejsce docelowe przybędziemy za jedenaście minut i czterdzieści sekund - odezwał się głośnik, a następne co poczułam, to minimalnie słabe wciśnięcie w fotel. Jednak i to ustało po parunastu sekundach. Normalka. Jeszcze jeden komunikat...
- Jesteśmy pół godziny drogi świetlnej od miejsca docelowego. Prosimy o odpięcie pasów i przygotowanie się na zrzut.
...o właśnie ten. Uwolniłam się z żelaznego ucisku pasów. Wszyscy, nawet James, podnieśli swoje plecaki, by wziąć z nich kawałek ciasta i sok. Każdy spojrzał po sobie ze smutnym wzrokiem. To była jedna z niewielu sytuacji, gdzie ogarniała nas cisza.
- Przyjaciele, dziękuję Wam za dzisiejszą walkę, cokolwiek się wydarzy wiedzcie, że zawsze byliście moją rodziną i kocham Was mimo wszystko. Tak, nawet Ciebie, James. - uśmiechnęła się lekko Ura. - Wiwat Nam i Naszej Matce! - podniosła głos.
- Wiwat Nam i Naszej Matce! - odbiły się nasze głosy.
Zaczęliśmy spożywiać nasz, być może ostatni, posiłek. Zawsze tak robiliśmy. Dużo osób pyta się dlaczego. Wtedy, nie ważne, kto byłby pytany, odpowiada:
- Ponieważ od zalania dziejów jesteśmy rodziną. Może nie płynie w nas ta sama krew, lecz nasze dusze zawsze będą połączone. Każdy z nas chce spędzić ostatnie chwilę wśród swoich najbliższych. To może być nasz ostatni posiłek...
Kiedy każdy skończył uśmiechy wdarły się na nasze usta. Jak przyjaciele, wszyscy wskakiwali sobie w ramiona, tuląc się i mówiąc za co najbardziej się kochają. Nawet ten upierdliwy ziomuś.
- Wyskok za dwie minuty. Proszę przygotować się do zrzutu.
Głos głośnika rozbrzmiał, informując nas, byśmy skończyli te czułości. Stanęliśmy na już wcześniej wyznaczonych miejscach, jednak mieliśmy jeszcze jedną, ważną rzecz to zrobienia.
Schyliłam się by odblokować mój tylkodlamniewidzialno-niewidzialny zegarek. Nacisnęłam przycisk, a strażnik moich mocy pojawił się.
- Klonek! - przytuliłam się do mojego stworka. - Wyspałeś się? - zapytałam z uśmiechem.
- Tak. Widzę, że lecisz na kolejną misję - odpowiedział mi.
- Ma się rozumieć - przytaknęłam mu. - Klonek uaktywnij moje moce.
- Już się robi, szefowo - uśmiechnął się i znikł. Tyle go widziałam.
Czułam jak po moim ciele rozchodzi się dobrze znane mi ciepło. Nie minęła sekunda, a moje plecy, brzuch i ramiona przozdobiły dwa białe paski, przecinające się na środku klatki piersiowej i pleców, podobne do dwóch zawieszonych przez ramię białych szarf. Inni natomiast nie mieli takiego samego wzoru. Rudowłosa Nathalie z mocą natury miała dwa paski po bokach nóg, które łączyły się na miejscu kości ogonowej, Łysy James z mocą ziemii posiadał, na każdej ręce, cztery brązowe kropki, najmniejsze na dłoniach, zaś największe na ramionach. Blondwłosy Alan z mocą ognia miał odwróconą, czerwoną literę "V" na plecach, można byłoby powiedzieć że płomienie, od szyi do biodra. Fioletowłosa Amelia z mocą wody posiadała niebieskie "buty" kończące się w połowie ud. Blondwłosa Ura, z mocą światła, miała takie same tatuaże, jakie posiadał Aang z serialu "Avatar - Ostatni Władca Wiatru". Został jeszcze niebieskowłosy Olister, który miał takie białoniebieskie "wybuchy", czy coś w tym rodzaju znajdujące się na zewnętrznych stronach dłoni i stóp.
Wszyscy zamknęli oczy oczekując odliczania. Za chwilę wszyscy będziemy spadać. Nie wiadomo czy wyjdziemy z tego cało, czy też nie. Reporterzy domagający się wywiadu, nigdy nie pytają czy podoba nam się to, co robimy. Dla nich jesteśmy superbohaterami, którzy ratują galaktykę, jak nie cały wszechświat. Osobami, które niby nie mają innych rzeczy na głowie. Nikt nie znał ich prawdziwych imion oraz twarzy.
Trzy...
Dwa..
Jeden.
Lecimy...
~*~
W ogóle to ja się skapnęłam przy dziewiątym rozdziale, że nie napisałam o Amelii i musiałam ją gdzieś umieścić. Po prostu weźcie mnie zabijcie.
Informejszyn:
Następny rozdział to nie rozdział XD Ciekawe kto skuma o co mi chodzi 😉
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top