Rozdział 4
- Mamy zadanie! - krzyknęła czerwonooka, krótkowłosa blondynka.
Ciepło jej stanowczego głosu rozeszło się po całym pokoju głównym siedziby WGS. Patrzyli na nią jedni obojętnie, drudzy wzdychnęli, a jeszcze inni nawet nie podnieśli wzroku, odpowiadając krótkim "yhy". Takie zachowanie nawet ją nie zdziwiło. Była to trzecia misja w tym tygodniu.
- Kiedy? - spytał James, czyli najbardziej na świecie, wkurzający Urę umięśniony typek, jedyny w swojej drużynie o, jak to nazwała dziewczyna, "tak karygodnym charakterze"
- Za pół godziny - odezwała się dowódczynia - Lepiej się nie spóźnij, jak ostatnim razem.
- A jeśli się spóźnię? - uśmiechnął się pobłażliwie, patrząc w jej stronę.
I znowu się zaczyna...
Mając cały czas utkwiony wzrok w jego uradowaną buźkę, podeszła do niego, złapała go za zielony kołnierz skórzanej kurtki i wysyczała przez białe, zaciśnięte zęby:
- To dostaniesz w mordę.
Mimowolnie zachichotał.
- Czyli to co zwykle.
Skrzywiła się, powstrzymując emocje, a gdy miała go już puścić... kopnęła go kolanem w brzuch, przez co wszystkie oczy znajdujące się w pokoju były utkwione w sylwetki dwóch sprzeczających się osób. Następnie rzuciła go na kanapę i krzyknęła:
- Rusz tą dupę i spadaj do magazynu ładować zapasy, ciołku!
Wstał, uśmiechnął się i jak gdyby nigdy nic, ruszył w stronę wyznaczoną mu przez Urę. Przeszedł przez czarne wyjście, prowadzące do żółtego korytarza.
Ciszę, która trwała w pokoju przerwał głos smutku:
- Nie musiałaś być dla niego taka surowa. Przecież widać, że chce tylko, żebyś zeszła na zawał i dała mu święty spokój - odezwała się Joana, siedząca na kanapie i czytająca jakiś bezsensowny magazyn sportowy.
- Wiem - odpowiedziała jej Ura - Ale już na sam jego widok, jego lekceważącego uśmiechu, krew się we mnie buzuje i nic nie robić, jak tylko mu przywalić w tą ładną buźkę.
Niespodziewanie odezwał się jeszcze męski głos, z wyraźną kpiną w głosie.
- A ty co? Znowu mówisz jak to James pięknie wyglądałby z fioletową twarzą od siniaków, złamanym nosem i ogólnie... wszystkim? - odezwał się Alan, który dopiero co przyszedł.
Ura spojrzała tylko na niego spode łba i wyminęła go nie obdarzając blondwłosego nawet spojrzeniem. Chłopak westchnął. Zawsze tak reagowała na wzmiankę o ich relacjach. I niestety nikt nie mógł im pomóc. Oprócz ich samych.
Gdy dowódczyni wyszła, wzrok chłopaka padł na brązowowłosą dziewczynę, siedzącą na kanapie i czytając coś.
- Słyszałaś? Kolejna misja. Czy naprawdę nie mogliby dać nam spokoju przez jeden tydzień? - powiedział z nutką zmęczenia w głosie.
Joana odłożyła magazyn na stolik i spojrzała w stronę Alana. Jego piękne, złote włosy opadały mu na czoło, zaś niebieskie oczy z uwielbieniem wpatrywały się w jej twarz. Pośpiesznie odwróciła wzrok i odpowiedziała z pewnością siebie w głosie:
- Czyli kolejny ubaw! Łuhu! A już myślałam, że sobie odpocznę w towarzystwie moich najlepszych przyjaciół... No cóż, mówi się trudno!
- Tak, te... - Nie dała mu dokończyć, ponieważ szybko wybiegła z pokoju, by trafić do swojego i nie myśleć o tym, że chłopak mógł być trochę zaskoczony jej niespodziewaną reakcją.
~*~
Serce waliło jej jak oszalałe, chociaż codziennie biegała dłuższe dystanse. Usunęła się po drzwiach, aż do podłogi, rozmyślając "co by było gdyby". Nigdy nie mogła się wysłowić przy chłopaku, ponieważ najnormalniej w świecie się ZAKOCHAŁA. Chciała mu powiedzieć jak jest, ale bała się, że zniszczy dobrą, przyjacielską więź, co wiąże się z osłabieniem komunikacji w drużynie. A opuścić akurat ich nie mogła. Ta "praca" bardzo jej się podobała i jeszcze była potomkinią Leili, a raczej niemożliwe było zamienić się duszami. W sumie można było, ale to ciemna magia i ten tego, więc Joana nawet nie chciała próbować.
~*~
Ja
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top