Rozdział 2
J.
- Hejka, Joana!
- Hej, Rose!
Rose to jedyna dziewczyna, z którą się przyjaźnie w szkole. Znamy się od podstawówki przez co nie zerwałam z nią kontaktu.
- Pierwsza jest matma, co nie? - spytałam.
- Yep.
- A która godzina?
- Za pięć ósma.
- Aż tak późno?
- Albo tak wcześnie...
Ja lubiłam szkołę (powiedzmy), za co szkoła nie lubiła mnie. No okej, nauczyciele. Myślę, że gdyby nie ja mieliby nudne życie, cały czas biorą mnie do odpowiedzi, ale i tak wychodzę z radością i piąteczką w szkole. No chyba, że to niemiecki. Nienawidzę niemieckiego! Co jak co, ale ten język powinien być zakazany w tej szkole... najlepiej w całym kraju, bądź świecie. Ehh... Te wady bycia NIEhumanistą. Za to matma... nikt się ze mną nie równa! Zeszyty zmieniam jak rękawiczki (czyli rzadko) i są całe popisane w liczbach i wzorach, w których polegają nawet najwięksi mistrzowie polskiego.
- Idziesz czy nie?
Nie, zamierzam znaleźć jednorożca i polecieć do Nibylandii.
- Tak, na chwilkę się zamyśliłam. - Posłałam uśmiech mojej przyjaciółce.
Choć często mnie denerwuje, kochamy się jak nikt inny na świecie.
Weszliśmy przez drzwi do sali numer 24 i jak na zawołanie, zadzwonił ten głupi dzwonek informujący, że tortury czas zacząć!
~*~
Przebywała w ciemnym, cichym pokoju. Krople deszczu od czasu do czasu odbijały się od przezroczystego okna, a dźwięki rozchodziły się po przestrzeni głuchego pomieszczenia. Dziewczyna, która leżała na łóżku, okryta była kocem w kotki, a ręką zasłaniała piękne brązowe oczy, które aż prosiły, by zaprzestać tortur. Usiadła, by wziąć kolejny kawałek papieru toaletowego i wydmuchać nos. Teraz patrzyła bezwładnie na szarą ścianę, próbując powstrzymać pchające się do oczu łzy. Nie rozumiała tego. Być kimś, kim się tak naprawdę nie jest. Czyli kim w końcu była? Człowiekiem? Nie, przecież miała moce. Kosmitą? Też nie, wtedy były by to umiejętności, bądź wieloletnia nauka. Odmieńcem? Tak, to było najbardziej trafne słowo. Powoli dochodziła do niej prawda, choć nie chciała w nią wierzyć. Przecież to wszystko się skomplikuje! Nie będzie mogła robić niektórych rzeczy, które były dla niej rutyną, a już teraz doskwierał jej ich brak. Znowu upadła na łóżko rozpłakując się już na dobre. Szloch łączył się z szalejącym na dworze huraganem.
- Joana...
- Nie teraz - odezwała się nie podnosząc oczu na latające stworzono. - Czy ty nie rozumiesz, że wszystko będzie inne? Dni będą inne, rzeczy będą inne, MOJE ŻYCIE RÓWNIEŻ BĘDZIE INNE, ROZUMIESZ??!!!
- Chyba nie - uśmiechnął się pokrzepiająco. - Tak naprawdę wszystko może być takie samo, chyba że tak nie będziesz chciała. I dni, i rzeczy, i życie może będzie mogło być takie samo, tylko tutaj mam pytanie, czy będziesz tego chciała?
W tym momencie zamilkł. Joana odchyliła rękę i niepewnie spojrzała w jego stronę z niedowierzaniem. Czy rzeczywiście mówił prawdę? Tak, dziewczyna była tego pewna. Nie wiedziała ile czasu upłynęło. Pięć, może trzydzieści minut, lecz w końcu wstała i spojrzała w stronę stworka zapuchniętymi od płaczu oczami. Otworzyła usta i powiedziała z lekkim, nieśmiałym uśmiechem:
- Too... kiedy zaczynamy?
~*~
Ja
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top