Rozdział 10

Bieg pod górkę osłabił trochę nasze wojska, lecz nie zmienił naszej motywacji do działania. Jako pierwsza podleciałam do przeciwników i zastrzeliłam żołnierza. Tak samo stało się z drugim, trzecim, czwartym i tak dalej. Krzyki przedzierały się przez moje ciało, ale organizm nic sobie z tego nie robił. Spokojnie uśmiercał kolejne osoby, byle tylko zachować pokój na planecie, która jest głównym punktem popularnego szlaku handlowego w galaktyce. Aż dziwne, że musieliśmy przylecieć tutaj statkiem, a nie teleporterem. Ale to już nie moja sprawa, bo ja najzwyczajniej w świecie, nie ogarniam galaktycznej technologii. Tylko lekko rozumiem w zakresie broni, ale na tym kończąc!

Padł już pierwszy tysiąc wrogów. Wojsko przeszło już na drugą stronę wzgórza i zaczęło atakować. Widocznie mieliśmy przewagę, ale nasze wojsko również traciło żołnierzy.

- Joana... - rozległ się głos w moim uchu. - Przedostali się do rzeki! - Była to zaniepokojona Amelia.

Moje serce ustało. Jak ja mogłam ich niezauważyć? Może to zasadzka... żeby odciągnąć naszą uwagę! Dokładnie! No mieli przemyślany plan, tak szczerze.

- Amelia, jesteś? - zapytałam kierując się w stronę rzeki i strzelając do wrogiego oddziału.

- Tak - odezwała się, a dźwięki jej wystrzelonych pocisków odbijały się w moim kanale usznym jak echo.

- Mam plan - rzekłam, coraz bardziej zbliżając się do szczytu wzgórza.

- Jaki? - zapytała się.

- Słuchaj uważnie. Ja już biegnę w stronę rzeki, za chwilę wezmę kilka tysięcy i ruszymy szturmem na nich. Ty zostaniesz i pokierujesz resztą, jak wszystkich wyniszczycie, przyjdziecie do nas i nam pomożecie. Nie wiem, jak dużo jest tamtych po drugiej stronie wzgórza, przez co nie wiem czy ja pomogę tobie, czy ty mi. Skumałaś? - Chyba wszystko wytłumaczyłam.

- Raczej... tak. Zrozumiałam.

- Wyśmienicie - wybełkotałam do siebie.

Zmieniłam funkcję w słuchawce, kierując się tym samym do 30 tysięcy najbliższych żołnierzy:

- Tu Powietrzna. Potrzebuje pomocy. Zaatakowali od strony rzeki i musicie tu przyjść jak najprędzej! Tu stawką jest życie waszych ludzi!

Weszłam na górkę i oniemiałam. Około kilometr kwadratowy był już wybity przez najeźdźców. Pędem ruszyłam na dół i odbiłam się stopą od podłoża. Reakcja, z jaką trawa oddała mi napieraną siłę, pozwoliła mi odbić się wysoko, daleko, i co najważniejsze, w szybszym tempie niż jakbym biegła sprintem. Zanurzałam się w lodowatej wodzie, dając upust temperaturze mojego spoconego ciała. Włączyłam silniczki, a przyssawki podłączyłam do dwóch miejsc na czole. Od teraz szybkość z jaką się poruszałam zależała od mojego umysłu, a nie guziczków, które zajmowałyby mi zbędne miejsce w dłoniach. Skierowałam się w stronę wroga zmieniając karabinek na karabin wodny. Już po kilkudziesięciu sekundach pierwsze pociski zostały utkwione w ciałach. Usłyszałam jak moi sojusznicy wchodzą do wody. Narazie byłam sama jak palec, ale się tym nie przejmowałam, doskonale radziłam sobie w wodzie, jak i na powierzchni. Moje ciało robiło piruety, salta i wiele innych poz akrobatycznych. Na mojej twarzy ukazał się szczery uśmiech, a ogólnie całą tą bijatykę traktowałam jak trening na najtrudniejszym poziomie.

Nagle usłyszałam wybuch. Moje ciało nie zesztywniało, choć hałas lekko zmienił kurs moich pocisków.

Kolejny wybuch. Teraz już przeszły mnie ciarki.

Trzeci wybuch. Trochę dalej niż poprzedni. Nie miałam wątpliwości, ktoś wystrzelił bomby ciśnieniowe, sądząc po wybuchu, około sześć kilometrów ode mnie.

I właśnie mi się coś przypomniałam.

Tworząc tarczę powietrzną wzniosłam się do góry i przeleciałam przez taflę wody.

Poleciałam w stronę wybuchów i zadzwoniłam do Amelii. Na szczęście odebrała, czyli że żyje.

- Słyszałaś? - zapytałam zaniepokojona.

- Nie, a co miałam słyszeć? - spytała z lekkim zdziwieniem w głosie.

- Bomby ciśnieniowe przy górce - wybełkotałam w popłochu.

- Właśnie się tam kieruje. Poczekaj, tylko kilka kroków i... - przestała się odzywać, przez co ja stałam się blada jak ściana.

- Co?! Co zobaczyłaś?! - spytałam ją, krzycząc.

- ...martwe ciała. Joana, oni wysadzili naszych! - podniosła głos, a usłyszeć było, że zwątpiła w nasze zwycięstwo i prawie zwymiotowała, choć widziała podobne sytuacje i była dłużej w drużynie ode mnie.

Doleciałam i zastałam przerażający widok. Jelita, żołądki i inne organy porozrzucane były przy wodzie, a zielona krew zabarwiła błękitną i czystą rzekę. Mieszkańcy muszą zostać ewukuowani, bo się utrują.

- To straszne... - wyjąkałam do siebie, wpatrując się w zwłoki żołnierzy.

Jedna łza uroniła się z mojego oka, co było jednocześnie pięknym i rzadkim, strasznym i brutalnym zdarzeniem. Moje łzy, tak jak każdego z nas, nie są przezroczyste, ale srebrne, złote bądź diamentowe. Jednak nasza psychika jest strasznie nieczuła, przez co to zjawisko jest tak rzadko spotykane jak uchwycenie yetiego na kamerze. Niezwykłe, ale smutne.

Amelia i ja otrząsnęliśmy się z tego dziwnego transu w tym samym momencie. Towarzyszka pobiegła na dół. Żołnierze, którzy ocaleli, zrobili dokładnie to samo. Teraz mogłam ich policzyć dokładnie. Na moje oko zostało z... trzydzieści tysięcy, czyli piętnaście tysięcy padło. Szkoda.
Amelia rozstąpiła wodę jak Mojżesz nad Morzem Czerwonym i rzuciła się biegiem z postawionymi prostopadle rękoma i rozsuwając jak najdalej bezbarwną ciecz. Ja natomiast stałam i czekałam na koniec wojsk. Po około pięciu mikrach mogłam dołączyć do współtowarzyszy. Dokładnie za mną woda rozlewała się tak jak normalnie powinna to robić.

A tak jakby zabawa zaczyna się od nowa.

~*~

- Ile zostało? - krzyknęłam do Amelii, kolejny raz zanurzając się w wodzie.

- Ich z tysiąc, natomiast nas pięćdziesiąt tysięcy. Nie mają szans. - odezwał się głos w słuchawce.

Byłam już nawet zmęczona. Walka trwała już dobre trzy godziny, a jeszcze nic nie jadłam! No sorry, ale jestem człowiekiem, chcę jeść...

Jednak ignorując burczenie w brzuchu, strzelałam do przeciwników. Zostało ich coraz mniej. Amelia miała rację, nie mają szans.

900...

700...

400...

300...

50...

10...

Ci ostatni bronili się jak woły, ale ostatecznie i tak zostali zabici.

Wszyscy podnieśli ręce, ponieważ nie mogli nic mówić, oprócz oczywiście przyjaciółki, ale to był jej żywioł i nic na to poradzić nie mogłam.

- Zwyciężyliśmy! Brawo wszystkim! - uradowany głos dziewczyny rozniósł się po ciepłych falach. - Wchodząc do rzeki nie wiedziałam czy wygramy, ciała poległych przyjaciół strasznie raziły moje oczy. Cieszcie się, bowiem pomściliśmy ich śmierć. A teraz wynurzcie się i odpocznijcie. Wiedzcie, że może będziemy musieli pomóc innym. To okaże się później. Dziękuję wszystkim! - No po Amelii się tego nie spodziewałam. Miała stanowczy i uradowany głos i przemówiła, a nie zdaża się jej to często. Grunt, że wygraliśmy.

Najpierw pojedyńcze, później cała masa głów zaczęła wyłaniać się z wody, kierując się w stronę brzegu. Wzięłam ze sobą dziewczynę i przeleciałam powoli do wzgórza. Nic nie mówiliśmy, musieliśmy ochłonąć. Gdy dotarliśmy, zrzuciłam towarzyszkę na trawę, a sama padłam jak trup. Odpoczęliśmy z trzy minuty, gdy usłyszałam szczęśliwe rozmowy żołnierzy. Ach... muszę wstać. Uniosłam jedno kolano, później drugie, przewróciłam się na plecy i usiadłam. Wyciągnęłam niebiesko-zieloną kostkę i postawiłam ją na ziemi. Już po chwili, obok nas, "urósł" stół z smakołykami ustralczyków i dwa talerze łakoci ziemskich. Wzięłam ceramikę do rąk, a następnie jedną podałam Amelii. Dziewczyna, jeszcze dysząc podniosła się do pozycji siedzącej i zaczęła stopniowo pochłaniać posiłek. Ja zrobiłam to samo, ale przypomniałam sobie o czymś.

- Wysłałaś do Ury wiadomość o naszym zwycięstwie? - zapytałam się dziewczyny.

Ona pochyliła głowę w moją stronę i rzekła:

- Co?

- Ehh... - No po prostu zabić. - Czy wysłałaś...

- Nie, weź wyślij - powiedziała zaspanym głosem i wróciła do wcześniejszej wykonywanej czynności.

Nie chcę mi się, ale muszę. Odblokowałam zegarek, wybrałam Urę i wysłałam jej wiadomość:

- Wygraliśmy...

~*~

Mama zabrała mi telefon i pisałam na kartcę. Musiałam to wszystko przypisywać. Trwało to cztery dni... Ale stukło 1163 słowa, więc super. W ogóle szkoła i umieram, nie mam czasu pisać, a piszę, przy okazji ucząc się japońskiego, niemieckiego, angielskiego i francuskiego (polski się nie liczy XD).

Ja

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top