♠ Rozdział 17.
Nikolai bez jakiegokolwiek zainteresowania ominął Hessie i Troy'a, którzy obdarzyli go pogardliwym spojrzeniem. Odkąd Ivy została wtrącona do lochów, jej wierni kompani nie mieli pojęcia, co ze sobą zrobić. Niby chcieli za wszelką cenę ją uniewinnić, a mimo to nie tknęli nawet palcem, by cokolwiek zdziałać w tym kierunku. Nikt nie chciał stanąć przeciwko dyrektorowi, czy też Lucii, obawiając się konsekwencji za swój bunt. Potrafili jedynie między sobą snuć heroiczne plany o ratunku przyjaciółki. Nikolai uważał to za żałosne i śmieszne.
Zapukał w śnieżnobiałe drzwi ze złotymi akcentami, po czym wszedł do pokoju dyrektora. Portrety Henry'ego znajdowały się na każdym skrawku bordowej ściany. Ogromne biurko stało naprzeciwko wejścia. Gdy Nikolai pierwszy raz znalazł się w tym miejscu, pomyślał, że dyrektor miał obsesję na swoim punkcie i wcale się nie pomylił. Jeśli coś szło nie po jego myśli, tracił nad sobą panowanie. Nie raz kończyło się to czyjąś śmiercią.
Ukłonił się z szacunkiem, gdy podszedł do wielkiego drewnianego biurka.
Henry odpiął guziki zbyt ciasnej marynarki, która opinała jego wielki brzuch, by w końcu odetchnąć z ulgą. Przeczesał ulizane włosy do tyłu, mierząc blondyna długim, skupionym spojrzeniem.
– Masz mi coś do powiedzenia? – zapytał w końcu, krzyżując palce na biurku.
Jeśli zadawał to pytanie, znał prawdę. Nikolai, nawet jeśli chciał coś zataić, prawda już dawno wyszła na jaw, co oznaczało, iż kłamstwo by go pogrążyło.
– Scarlett znalazła ciało w składziku.
– Widzę, że ciekawość odziedziczyła po matce. Sophie też nie potrafiła przestać wtrącać się w czyjeś sprawy i jak to się dla niej skończyło? – prychnął, nerwowo kręcąc głową. – Ta dziewucha chyba też chce umrzeć. Pozbyłeś się tego ciała?
– Oczywiście.
– Dobrze. Teraz dopilnuj, żeby nic nie wyszło z jej ust. Namąć jej w głowie i spraw, by myślała, że zwariowała. Nikt jej nie uwierzy, jeśli ciało nie zostanie odnalezione w tym samym miejscu. Kto by pomyślał, że ktokolwiek jeszcze chodzi do tego składzika. Musimy być ostrożniejsi.
– Rozumiem.
Henry wziął do rąk papiery, gdzie szczegółowo opisano wydarzenie, w którym jego bratanica omal nie zginęła. Nieważne ile razy czytał wyjaśnienia napisane przez Lucię, nie potrafił uwierzyć, by Ivy Wood dopuściła się tak haniebnego czynu. Była najpotężniejszą ze wszystkich Potomkiń w szkole. Chociaż miała paskudny charakter, posiadała również honor, a ten znaczył dla niej bardzo wiele.
– Pańska bratanica upiera się przy niewinności ivy – zaczął niepewnie Nikolai. Henry uśmiechnął się na myśl, że ten odczytał jego myśli, zupełnie o tym nie wiedząc. – Chce za wszelką cenę ją ocalić, chociaż nie rozumie, że tylko Ivy mogła zablokować portal. Żadnej innej Potomkini nie było wtedy z nimi, więc inne wytłumaczenie nie wchodzi w grę. Nie chce mnie jednak słuchać.
– I myślisz, że co ja niby z tym zrobię? – spytał surowo dyrektor, a ciało kamerdynera się spięło. Chłopak od razu spuścił głowę, bojąc się spojrzeć mężczyźnie w oczy. – To ty jesteś jej kamerdynerem, więc powinieneś się tym zająć tak, by nie pogorszyła swojej obecnej sytuacji. Czy to nie twoje zadanie? Może mam wyznaczyć kogoś innego do jej ochrony?
– Nie, proszę pana. Dam sobie radę.
– Innego wyboru nie masz. Lepiej zajmij się utemperowaniem tej dziewuchy, nim wpadniemy przez nią w jakieś kłopoty. Wiesz, że jeśli coś pójdzie nie tak, to nie będę patrzył na pokrewieństwo i po prostu karzę ci się jej pozbyć, więc miej to na uwadze – rzekł surowo i machnął lekceważąco dłonią. – Możesz już iść. Jestem zajęty.
Chernov przytaknął i bez słowa opuścił pomieszczenie. Dopiero za drzwiami rozluźnił mięśnie i zaklął w myślach. Jak on nienawidził dyrektora! Miał dość bycia jego posłusznym pieskiem, a stał się nim tylko dlatego, że Fryderick był bliskim przyjacielem Henry'ego i zapewnił, że Niko będzie wiernym sługą. Niestety przez lojalność nie mógł ot tak zrezygnować z powierzonego mu stanowiska. Ponadto miał za zadanie ochronić Scarlett McLewis i choć nie zapowiadało się na to, by było to czymś prostym, zamierzał sprostać zadaniu. Zbyt wiele naoglądał się cierpienia tej wampirzycy i znał za dużo sekretów dotyczących jej rodziny. Nie mógł zostawić jej samej sobie. Nie była wystarczająco silna, by w przyszłości udźwignąć prawdę i zmierzyć się z brutalną rzeczywistością.
Niespodziewanie został brutalnie odepchnięty, przez co niespokojne myśli wyparowały z jego głowy. Zdezorientowany spojrzał na Troy'a, który odwrócił się w jego stronę z pogardą wymalowaną na spokojnej, bladej twarzy. Jego niebieskie oko zdawało się lśnić niczym brylant, podczas gdy drugie - zielone - wydawało się przygaszone. Śnieżnobiałe włosy jak zwykle upiął w kucyk. Przypominał młodziutkiego, niegroźnego chłopca. Ten, kto go dobrze znał, wiedział, że za wyglądem pięknego dzieciaka kryła się maszyna do zabijania. Troy nie odczuwał współczucia, przez co potrafił zabijać z zimną krwią nawet dzieci. Jako jedyny z kamerdynerów nie zwracał uwagi na to, czy ktoś stwarzał zagrożenie. Jeśli ktoś nie należał do ich ludzi, od razu stawał się wrogiem i nie miał prawa istnieć.
– Och, pupilek dyrektora! – Hessie klasnęła w dłonie, udając, że dopiero teraz zauważyła Niko. Zlustrowała go spojrzeniem i uśmiechnęła się w tak sztuczny sposób, że Nikolai miał ochotę uderzyć ją w twarz. – Czyżbyś tym razem spotkał się z dyrektorem, by jeszcze bardziej pogrążyć Ivy? W końcu zależy ci na tym, by ona zniknęła.
– To nie twój interes, Hessie. – Chciał odejść, jednak dziewczyna od razu złapała go za nadgarstek.
– Przysięgam, że jeśli Ivy coś się stanie przez twoją cholerną wampirzycę, to długo nie nacieszysz się jej obecnością. Doskonale wiesz, że nikt nie stanie po jej stronie.
Nikolai zaśmiał się pod nosem, jeszcze bardziej denerwując dziewczynę. Rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę Troy'a, który jak zwykle był małomówny. Ktoś inny mógłby pomyśleć, że nie potrafił mówić, ale prawda była taka, że odzywał się tylko wtedy, gdy był z Hessie na osobności albo gdy musiał stanąć w jej obronie.
– Nie ruszają mnie twoje groźby. A wiesz czemu? – Nachylił się nad jej twarzą, nie spuszczając wzroku z jej niebieskich oczu. – Ponieważ bez Ivy nie istniejesz. Jesteś nikim.
Nie zamierzał słuchać jej krzyku ani czekać na cios wymierzony przez Troy'a, dlatego odwrócił się na pięcie i odszedł, całkowicie ignorując groźby wydobywające się z ust wampirzycy. Nie od dziś wiedział, że Potomkinie Sounce School bez Ivy były niczym psy puszczone ze smyczy. Nie miały pojęcia, co ze sobą zrobić, przez co szczekały na wszystkich dookoła. Musiał to po prostu przeczekać.
Nie miała pojęcia, jak długo pałętała się wokół drzew, aż w końcu odnalazła opuszczony schowek. Gdy znalazła się tutaj po raz pierwszy, nie przejmowała się tym, by zapamiętać drogę. Jej myśli skupiły się wtedy na romansie Jade i Iana oraz na martwych szczątkach człowieka, które znalazła w kartonie.
Nim weszła do środka, przyłożyła ucho do drewnianych starych drzwi. Musiała się upewnić, że nikogo nie zaskoczy swą obecnością ani nie wpakuje się w jeszcze większe tarapaty. Nie miała pojęcia, w jaki sposób wytłumaczyłaby Jade i jej kochankowi swoją obecność. Poza tym, kto by uwierzył, że ich nie wyda? Pewnie od razu zajęliby się nią w odpowiedni sposób.
Otworzyła skrzypiące drzwi i weszła do środka, próbując opanować niespokojne bicie serca. Przed jej oczami od razu pojawił się obraz rozczłonkowanego ciała, przez co poczuła na skórze nieprzyjemny dreszcz. Nie potrafiła przestać myśleć o tej zbrodni, ale nie mogła też nic zrobić. Nikolai jej nie słuchał, a komuś innemu bała się opowiedzieć o tym, co zobaczyła.
Wyostrzyła zmysły, poszukując zwłok. Ku jej zdziwieniu, zapach rozkładającego się ciała zniknął, a to oznaczało, że ktoś pozbył się dowodów. Tylko kto? Czy Nikolai mógł maczać w tym swoje palce? W końcu to jemu o wszystkim powiedziała.
Pospiesznie odrzuciła od siebie nieprzyjemne myśli i jak szalona odepchnęła na bok pudła, dotykając każdego skrawka ściany w poszukiwaniu tajemnego przejścia. Wiele razy widziała takie sytuacje w filmach, jednak wiedziała, że samej nie uda jej się szybko z tym uporać.
Po sprawdzeniu skrawka każdej ściany opadła na ziemię, powstrzymując się od wybuchnięcia histerycznym płaczem. Sprawdziła milimetr po milimetrze! Nie ominęła żadnego miejsca, a to oznaczało, że żadnego przejścia nie było. Została oszukana!
– Wiedziałem, że beze mnie sobie nie poradzisz. – Podniosła się jak oparzona, słysząc zadowolony głos Leonardo. Stał przed nią ze skrzyżowanymi na piersi dłońmi i uśmiechał się w ironiczny sposób, doprowadzając ją do szewskiej pasji.
– Wyjdź, nim zrobię z twojego mózgu papkę! – krzyknęła, zaciskając dłonie. – Mówiłam, że masz mi dać święty spokój!
– Jeśli chcesz mieć święty spokój, to powinnaś pozwolić zamknąć się w trumnie – oznajmił wyraźnie rozbawiony i ominął ją, podchodząc do największego pudła, w którym znajdowały się różne klamory. – Potrzebujesz mnie, skarbie.
– Nie nazywaj mnie tak.
Uniósł dłonie w geście poddania, mówiąc coś pod nosem. Scarlie zdecydowała się zignorować jego osobę i już miała wrócić do poszukiwań, gdy usłyszała znajomy dźwięk rozsuwanych, starych drzwi. Zaskoczona zauważyła dziurę w podłodze i drabinę, po której można było zejść na dół. Dlaczego na to nie wpadła?!
– Idziemy? – Leonardo wskazał na tajemne przejście, wczuwając się w rolę bohatera. Oczywiście, że śledził każdy ruch McLewis, dzięki czemu wiedział, że ją tu znajdzie. Chociaż nie przepadali za sobą, to musieli współpracować. Leonardo również chciał spotkać się z Ivy i chociaż mógłby iść sam przez tajemne przejście, wolał mieć ze sobą eskortę. Albo raczej przynętę, którą rzuciłby na pożarcie wrogom, by w razie niebezpieczeństwa wyjść z tego bez szwanku. Scarlett za naruszenie regulaminu zapewne nic nie będzie groziło, ponieważ była bratanicą dyrektora, ale jego czekałaby egzekucja.
Scarlett bez słowa zeskoczyła trzy metry w dół, gdzie otoczyła ją całkowita ciemność. Chociaż z początku nie miała zamiaru czekać na Leonardo, który pospiesznie schodził po drabinie, czuła, że nie miała wyjścia. Jeśli ten nadęty buc wiedział, gdzie znajdowało się tajemne przejście, to bez wątpienia znał też drogę do celi.
– Ruszasz się jak mucha w smole. – Stwierdziła kąśliwie, gdy chłopak w końcu pojawił się na dole.
– Jest ciemno jak w dupie, a ja nie jestem cholernym wampirem – odpowiedział z przekąsem. Wyjął z kieszeni flakonik ze świetlikami i uwolnił je. Ponure miejsce od razu nieco się rozjaśniło, dodając Scarlett odwagi. – Uwielbiam magię. Wystarczyło ukraść kilka świetlików Frydericka i nie będziemy martwić się o światło.
– Mówisz jak zawodowy złodziej – burknęła, rozglądając się po kamiennych ścianach.
– Radzę ci zważać na słowa, bo twoja wizyta w tym miejscu może być ostatnią. – Oczy Leo zalśniły gniewnie, wprawiając wampirzyce w osłupienie.
Scarlett bez słowa ruszyła za kamerdynerem. Tuż przed nim leciały świetliki, jakby doskonale znały drogę i go prowadziły. Gdyby nie fakt, że w ostatnim czasie widziała wiele dziwnych rzeczy, z pewnością byłaby oszołomiona tym faktem.
Ostrożnie stawiała każdy krok, czując coraz większą niepewność co do tej podróży. Chociaż nawet Thea mówiła jej o tej drodze, z jakiegoś powodu czuła, że wpadła w zasadzkę. Jak mogła tak bardzo się narażać dla kogoś, kto szczerze życzył jej śmierci?
Niespodziewanie wpadła na Leonardo, który ani drgnął. Stał jak głaz, tępo wpatrując się w jeden punkt.
– Dlaczego stoimy? Już się zmęczyłeś? – spytała prześmiewczo, gdy palce chłopaka boleśnie wbiły jej się w skórę na nadgarstku. – Zwariowałeś?! – krzyknęła, nim Leo zdążył zakryć jej usta dłonią. Nie minęła sekunda, gdy do jej uszu dobiegły przeraźliwe dźwięki. Warczenie, szczękanie zębami i wiele innych dźwięków przewierciły ją na wskroś. Stała jak sparaliżowana, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w czarną otchłań przed siebie. Nawet świetliki schowały się za kamerdynerem, nie pozwalając im ujrzeć, z czym mieli do czynienia.
– Co my...
– Zamknij się, do cholery! – wysyczał przez zęby, zbierając w sobie odwagę, by ruszyć dalej. Ucieczka nie wchodziła w grę. Byli już zbyt daleko od schowka. – Jeśli będzie trzeba, zabijemy to dziadostwo.
– Nawet nie wiesz, z czym mamy do czynienia, prawda?
– To nie ma znaczenia.
– A to, że nie potrafię walczyć ani nikogo zabić ma znaczenie? – spytała najciszej, jak potrafiła, choć miała ochotę krzyczeć na całe gardło. Wciąż pamiętała o czarze, który sprawiał, że Leonardo mógł postradać zmysły,
– Jesteś wampirem. Zabijanie masz we krwi. – Usłyszała i została pociągnięta w stronę przerażających odgłosów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top