♠ Rozdział 18.
Odskoczyła do tyłu, gdy usłyszała przeraźliwy ryk, który wywołał na jej ciele ciarki. Nie potrafiła zrozumieć, jak Leonardo mógł się nie poruszyć. Szedł przed siebie niczym zahipnotyzowany, uparcie towarzysząc świetlikom, które od czasu do czasu chowały się za kamiennymi ścianami. Nawet one wyglądały na przerażone, a przecież nie groziło im niebezpieczeństwo. Scarlett szczerze wątpiła, by czyhająca na nich bestia, zainteresowała się tymi malutkimi, świecącymi owadami. W końcu będzie miała przed sobą dwie dużo większe postacie, którymi bez wątpienia od razu się zajmie.
– Coraz mniej podoba mi się plan odwiedzenia Ivy – burknęła pod nosem i niechętnie ruszyła za chłopakiem. Denerwowało ją to, że w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Szczerze wątpiła, by w razie starcia z jakimś potworem stanął w jej obronie. – Skąd mogę wiedzieć, że to nie jest jeden z twoich kolejnych planów, by mnie zabić? – Zatrzymała się gwałtownie, gdy Leonardo odwrócił się w jej stronę z morderczym spojrzeniem. Przybliżył się do niej, nachylając głowę, by doskonale usłyszała jego słowa.
– Gdybym chciał cię zabić, już dawno bym to zrobił.
Powstrzymała się od komentarza, nie chcąc go bardziej rozzłościć. Wyglądało na to, że Leonardo Bell wolał nie wspominać o tym, że przecież omal jej nie zabił. Prawie mu się udało, jednak dzięki Niko jego magiczne zaklęcie nie zdołało jej uśmiercić.
Nagle świetliki zaczęły tańczyć jak szalone, rzucając krótkie światło na ściany.
Scarlett ledwie powstrzymała się od złapania Leo za nadgarstek, odczuwając jeszcze większy niepokój. Nie rozumiała, dlaczego przerażające ryki nagle ucichły. Mogło to oznaczać, że zagrożenie minęło albo znaleźli się w jego centrum.
Zagryzła wargę aż do krwi, szeroko otwartymi oczami rozglądając się na wszystkie strony. Wyczuła napięcie unoszące się w powietrzu i coś jeszcze. Jakby... coś gniło? Zdezorientowana odwróciła się, słysząc czyjeś oddychanie. Chociaż wydawało się to irracjonalne, dałaby sobie rękę uciąć, że kogoś słyszała.
Ostrożnie stawiała kroki za świetlikiem, który odłączył się od grupy i leciał w stronę skalistej ściany. Niewielkie światełko ukazało jej przerażającą twarz z wystającymi kłami, które próbowały dostać się do jej ciała. Odskoczyła przerażona, z niedowierzaniem wpatrując się w widok przed siebie, do momentu aż świetlik został pożarty przez ukamienowanego wampira.
Krzyknęła, czując na ręce czyjeś zimne palce, gdy ktoś zakrył jej usta.
– Musisz być cicho – usłyszała szept Leonardo. Chłopak otoczył ją ramieniem i bardzo powoli zaczął się cofać. – Ściany są pełne ukamienowanych wampirów, co w obecnej chwili jest nam na rękę, ale nie mamy pewności, że tylko one są tutaj groźne. Nie chcemy zwabiać innych paskudnych stworzeń, prawda? – Przytaknęła energicznie, na co się uśmiechnął. Rozbrajała go strachliwość tej wampirzycy. – Trzymaj się z dala od ścian, jeśli nie chcesz podzielić losu świetlika.
Gdy ją puścił, czym prędzej ruszyła za nim, by nie zostać w tyle. Przerażała ją myśl o zgubieniu się w tym strasznym miejscu. Nie rozumiała powodu, dla którego ktoś miałby skazać wampiry na gnicie w ścianie, jednak w obecnej sytuacji nie miała czasu, by zaprzątać sobie tym głowy. Musiała czym prędzej dostać się do Ivy.
Gdy opuścili część podziemi, w której głowy wampirów próbowały dobrać się do jej ciała, odczuła ogromną ulgę. Z każdą kolejną sekundą w tym okropnym miejscu odnosiła wrażenie, że za chwilę zostanie pożarta żywcem. Doskonale wiedziała, czym dla wampira był głód, dlatego potrafiła wyobrazić sobie, co czuł każdy z nich. Śmierć byłaby wybawieniem. Zamiast niej zostały skazane na gnijące ciała i przeraźliwy głód, który odebrał im zmysły. Te przerażające, pozbawione życia oczy, które pragnęły jej śmierci i przeraźliwe jęki sprawiły, że zaczęła im współczuć. Zasłużyli na śmierć. Nieważne kim byli i co zrobili.
– W końcu jesteśmy w dość bezpiecznym miejscu. – Leonardo starł pot z czoła i uśmiechnął się od ucha do ucha. – Jeszcze chwila i będziemy u Ivy. Zaklęcie na strażnika i eliksir mam gotowy.
– Nie wyglądasz na zaskoczonego tym, co zobaczyłeś – zauważyła nieufnie Scarlett. Widząc, jak kamerdyner wzrusza obojętnie ramionami, krzyknęła sfrustrowana: – To były wampiry! Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo muszą cierpieć każdego dnia?!
– Najwyraźniej są to wrogowie Sounce School albo zdrajcy. Musieli zasłużyć na to, co ich spotkało. Rada szkoły zawsze postępuje słusznie.
– Czyżby? – prychnęła, przewracając oczami. – Skoro ta wasza rada jest taka wspaniała i uczciwa, to dlaczego Ivy siedzi w lochu i nikt nawet nie chce słuchać o tym, że jest niewinna?! Dlaczego znalazłam czyjeś zwłoki w składziku, z którego się tutaj dostaliśmy?!
Nie odpowiedział. Po prostu zacisnął zęby i spuścił głowę. Wiedział, że miała całkowitą rację, choć niechętnie przyznał to nawet w myślach. Jeszcze nie tak dawno temu był pewien, że Sounce School składało się ze szlachetnych osób, które nią zarządzały. Uważał Lucię za najwspanialszą wojowniczkę, której było dane walczyć u boku samej Luz Viviany, tymczasem to ta kobieta za wszelką cenę pragnęła skazać Ivy na śmierć. Jaki był ku temu powód? Czy życie Potomkiń nie było dla szkoły najcenniejsze? Pozostało ich niewiele, więc zamordowanie jednej z nich było głupotą.
– Leo!
Zaskoczony spojrzał na Scarlett, która została brutalnie powalona na ziemię przez ogromne stworzenie o błękitnej sierści. Puszysty ogon omal go nie staranował, gdy z przerażeniem patrzył, jak z szyi bestii wyrastają dodatkowe dwie głowy. Każda z nich zanurzyła swe kły w ciele Scarlett, raz po raz wypluwając kawałki jej skóry na boki. Wampirzyca próbowała się bronić, jednak stworzenie było zbyt silne.
Leonardo zacisnął palce na mieczu, nie potrafiąc się poruszyć. Nie mógł uwierzyć, że lis o trzech głowach naprawdę istnieje. Ta istota była mu znana z legend tak samo, jak Lupuz Venemun, a teraz patrzył na jej prawdziwe oblicze.
– Pomóż mi! – przeraźliwy krzyk Scarlett otrzeźwił mu umysł i pozwolił wrócić do świata żywych.
Wiedział, że miał dwa wyjścia: narazić siebie i pomóc McLewis albo wziąć nogi za pas i czym prędzej znaleźć się u Ivy. Nie zostałomu wiele drogi do przebycia, by znaleźć się u celu, ale jaki sens to będzie miało, jeśli Scarlett umrze? Tylko ona mogła uratować Wood.
Wyjął miecz i wypowiedział zaklęcie, dzięki któremu połączył się z nim umysłem. Bez chwili wahania wbił ostrze w plecy bestii, która momentalnie zrzuciła go z grzbietu i uderzyła nim o ścianę.
– Jaką moc posiadasz?! – krzyknął, unikając kłów wściekłego lisa. Gdy odciął jedną głowę, skowyt bestii omal nie rozsadził mu uszu.
Scarlett półprzytomnym wzrokiem spojrzała na kamerdynera. Nie rozumiała, o co mu chodziło. Patrzyła, jak unikał ciosów bestii, zadając jej rany, które momentalnie się goiły. Nawet ucięta głowa odrosła i próbowała rozszarpać ciało Leonardo tak, jak zrobiła to wcześniej z nią.
Wiedziała, że jej ciało powinno się niebawem zregenerować, jednak widok oderwanej prawej dłoni i pozostałości jej skóry z nóg, czy też pleców sprawiły, że zrobiło jej się niedobrze. Każdą ranę odczuwała ze zdwojoną siłą. Nie potrafiła skupić się na niczym innym. Nawet los Leonardo jej nie interesował, choć wiedziała, że tylko dzięki niemu nie została jeszcze zamordowana.
– Skup się, do cholery! – Usłyszała jego krzyk, który zamienił się w głośny jęk. Lis odgryzł kawałek skóry na jego ramieniu. – Zginiemy, jeśli nie wykorzystasz swojej mocy! Tylko ty możesz zabić Andreę, rozumiesz?! Skup się i odnajdź w sobie ukrytą moc, którą posiada każda prawdziwa Potomkini!
Podniosła się na łokciach, nie potrafiąc powstrzymać spływających po policzkach łez. Trzęsła się, przerażona do granic możliwości i patrzyła, jak Leonardo z każdą chwilą zbliża się ku śmierci. Wiedziała, że w przeciwieństwie do niej on się nie odrodzi. Jeśli pozwoli mu teraz zginąć, już więcej go nie spotka. Nieważne, jak bardzo podobała jej się ta wizja. Nieważne, jak bardzo go nienawidziła. Tym razem stanął po jej stronie i przyciągnął na siebie uwagę bestii, choć mógł ją porzucić i ruszyć dalej.
Przymknęła powieki i wyciągnęła prawą dłoń, kierując ją na bestię. Doskonale pamiętała, jak błękitny promień wydobywający się z jej ręki unicestwił potwora z chatki, w której została uwięziona. Nie miała pojęcia, jak to się stało. Pamiętała jedynie, że w tamtym momencie chodziło o życie Nikolaia.
– Scarlett! – Zacisnęła usta, słysząc zrozpaczony głos kamerdynera.
Przeraźliwe krzyki Leonardo niczego nie ułatwiały. Czuła, że z każdą sekundą go traci, jednak nie potrafiła nic na to poradzić. Nikt nie wyjaśnił jej, w jaki sposób mogła wyzwolić drzemiącą w jej ciele moc. Nikt jej tego nie nauczył.
– Zostaw go! – krzyknęła sfrustrowana i ostatkiem sił rzuciła się na grzbiet potwora, podnosząc z ziemi miecz kamerdynera. Raz po raz wbijała ostrze w grzbiet bestii, łokciem przytrzymując się szyi jednej z głów lisa. Nie czekała długo na kontratak, ponieważ pozostałe głowy wbiły zębiska w jej szyję i brutalnie rzuciły nią o ścianę.
– Pomyśl o tym, jak wielkim zagrożeniem dla ludzkości jest ten lis! – krzyknął na jednym tchu Leonardo, chwytając się za krwawiące ramię. – Nie możesz pozwolić mu żyć! Tylko ty jesteś w stanie go pokonać!
Nie wiem jak!, krzyczała w myślach, patrząc, jak bestia się do niej zbliża.
– Wystarczy, że skupisz się na tym, jak bardzo chcesz ocalić życie Leo. Patrz na lisa jak na tarczę, w którą musisz celnie trafić strzałą. Dobrze wiesz, że posiadasz moc, która jest w stanie pokonać każdego. Musisz w siebie tylko uwierzyć. Musisz uwierzyć w magię! – Ujrzała nagle przed sobą twarz Thei, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Choć szok zawładnął jej ciałem, wyciągnęła prawą dłoń w stronę zbliżającego się potwora i zaczęła krzyczeć w jego stronę:
– Zginiesz i nikogo więcej nie skrzywdzisz! Takie potwory jak ty nie mają prawa żyć!
Lis wydał z siebie głośny ryk i rzucił się na wampirzycę, chcąc rozszarpać ją na kawałki.
Scarlett zdążyła jedynie krzyknąć, gdy błękitny promień przeciął bestię na pół i zamienił ją w proch. Ściany zatrzęsły się niebezpiecznie, rzucając na ziemię kilka kamieni.
Brunetka z niedowierzaniem patrzyła to na popiół, to na swoją dłoń.
– Udało mi się... – wyszeptała, gdy zraniony Leonardo znalazł się tuż obok niej. Choć jego mina nie wskazywała na nic dobrego, odczuła głęboki spokój. Oczy miała tak ciężkie, że nie minęła chwila, gdy opadła bezwładnie w ramiona krwawiącego kamerdynera.
– Jakim cudem posiadasz moc zniszczenia? – Bell z niedowierzaniem patrzył na nieprzytomną twarz wampirzycy. – Siejesz zniszczenie nie tylko wrogom, ale również samej sobie. Czyżbyś właśnie dlatego została wezwana do Sounce School?
Doskonale wiedział, z czym wiązała się siła Scarlett i wolałby, żeby nikt się o niej nie dowiedział.
Chciał uchronić ją przed przyszłością, która zbliżała się do niej coraz szybszymi krokami. Skoro ocaliła mu życie, był jej coś winien.
Wziął dziewczynę na barana, by dłuższą chwilę wpatrywać się w drogę, do której zmierzali. Chociaż ledwie utrzymywał się na nogach, nie mógł jej porzucić, a pozostanie w tym miejscu nie wchodziło w grę.
Ostatecznie wybrał jednak odwrotny kierunek. Ivy musiała jeszcze chwilę poczekać na ratunek.
Nikolai wbiegł do pokoju jak tornado, zatrzymując się w chwili, gdy ujrzał nieprzytomne ciało Scarlett na podłodze. Chwilę później w oknie pojawiła się sylwetka Leonardo. Chłopak strzepał z siebie srebrny pyłek, dzięki któremu zdołał unieść się na wysokość okien i wejść niepostrzeżenie do pokoju McLewis.
– Co się stało?! – krzyknął blondyn i rzucił się na chłopaka, boleśnie zaciskając palce na jego szyi.
– Niech ci sama wytłumaczy, jak się przebudzi. – Leonardo odepchnął Niko i podniósł nieprzytomną wampirzycę, by położyć ją na łóżku. Odczuł ogromną ulgę, widząc, że lewa dłoń dziewczyny zdążyła już odrosnąć. Całe szczęście, bo nie miał ochoty wyjawiać temu blondasowi spotkania z trzygłowym lisem, który powinien pozostać legendą. Leo śmiał nawet sądzić, że Andrea została zamknięta w podziemiach celowo przez kogoś ze szkoły. Dlaczego wejście do lochów musiało być tak pilnie strzeżone? Coraz więcej tajemnic zaczęło otaczać Sounce School i wcale mu się to nie podobało.
– Zostaw ją! – warknął Nikolai i odepchnął dłoń Leo, która dotknęła policzka wampirzycy. – To pewnie twoja sprawka!
– Gdyby nie ja, twoja wampirzyca już dawno by nie żyła! To samo tyczy się mnie, ponieważ... – zamilkł na moment, wpatrując się w twarz Scarlett z nieodgadnionym wyrazem twarzy – ... gdyby nie ona, byłoby po mnie.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że zawdzięczał McLewis życie. Rzuciła się na bestię, choć była ranna i okładała ją jego mieczem. W chwili, gdy nie potrafiła uwolnić drzemiącej w niej mocy, zaryzykowała własnym życiem, by go ocalić. I chociaż zrobił to samo dla niej, to on miał powód, jakim się kierował. Chodziło mu tylko o dobro Ivy, podczas gdy Scarlie nie obchodziło zupełnie nic.
– Trzymaj się od niej z dala, zrozumiałeś?! – warknął Nikolai. – Już raz próbowałeś ją zabić! Wystarczy!
– Jesteś zły na siebie, ponieważ nawet nie wiedziałeś o jej planach – zaczął spokojnie Bell, unosząc lewą brew. – Niby jesteś jej kamerdynerem, ale wciąż ci nie ufa. Czy to nie przez to jesteście od siebie oddaleni? Wygląda na to, że nawet mnie z nią więcej łączy, niż ciebie.
– Scarlett nie jest niczyim wiernym psem i nigdy nie zabiłaby kogoś bez powodu! – wysyczał przez zęby Nikolai, obdarzając kolegę pogardliwym spojrzeniem. – Nie jesteś nawet godzien, by się do niej porównywać. Radzę ci stąd wyjść i trzymać gębę na kłódkę, inaczej gorzko tego pożałujesz!
Lenardo zaśmiał się pod nosem i położył dłoń na ramieniu blondyna, mówiąc:
– Zbyt wiele zawdzięczam Scarlett, by o niej donieść. Wspólnie w tym siedzimy, dlatego nie zamierzam jej narażać.
Chernov zacisnął pięści, ledwie powstrzymując się od ataku. Policzki zapłonęły mu żywym ogniem, a temperatura w pokoju zdawała się podwyższyć, przez co rozpiął marynarkę i odrzucił ją na krzesło. Jakim prawem Leonardo Bell śmiał zbliżyć się do Scarlett?! Najpierw próbował ją zabić, a potem udał najlepszego przyjaciela, z którym mogła dzielić jakieś sekrety? Przecież to on był jej kamerdynerem! To jemu powinna bezwzględnie ufać i o wszystkim go informować!
Wściekły usiadł naprzeciwko nieprzytomnej wampirzycy. Mógł zastanawiać się nad tym, co się wydarzyło pomiędzy nią a Leo, ale to tylko jeszcze bardziej go wkurzało.
– Poczekam, aż sama mi wszystko wyjaśnisz – pomyślał na głos, pocierając palcami o czoło.
Zaczynał być zmęczony służeniem rodzinie McLewis. O ile Henry był zadufanym w sobie egocentrykiem, o tyle Scarlie należała do niesamowicie lekkomyślnych osób, które bardzo szybko wpadały w kłopoty.
Zdecydował się przebrać brunetkę w czyste ciuchy. Musiał czym prędzej pozbyć się uszkodzonego i zakrwawionego mundurka, który miała na sobie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top