♠ Prolog

Nad Liverpoolem zawitały burzowe chmury, a pioruny odbijały się w uszach przechodniów. Zaganiały ich pospiesznie do domów, by mogli skryć się przed deszczem i spokojnie przetrwać gniew Matki Natury. Niektórzy rodzice wmawiali dzieciom, że Bóg zezłościł się na ludzi, dlatego zesłał na nich taką pogodę. Straszyli, że jeśli będą niegrzeczne, pewnego dnia jeden z piorunów może w nich trafić, a ładna pogoda już nigdy nie nadejdzie. Myśl o zaprzestaniu zabaw na podwórzu zazwyczaj sprawiała, iż pociechy wtulały się w ramiona rodzica, zapewniając, że już zawsze będą grzeczne i posłuszne. Do momentu, aż za oknami znów świeciło słońce i ludzie wychodzili na zewnątrz, ciesząc się piękną pogodą, która tak rzadko gościła w ich mieście.

W chwili, gdy ludzie chowali się przed deszczem, pewna dziewczyna siedziała na brudnej desce, cicho szlochając. Jej łzy zlewały się ze łzami nieba, tworząc na bladej owalnej twarzy czarne smugi, które pokryły całą jej twarz. Ciemnobrązowe włosy przykleiły się do twarzy niczym wodorosty, a przemoknięta czarna sukienka całkowicie przylgnęła do jej ciała. Nie czuła zimna. Jedyny chłód jaki odczuwała to ten w jej sercu. Znajdowała się na ruinach domu, który kilka dni temu spłonął, odbierając jej rodziców. Jedyną rodzinę, jaką posiadała. Los zabrał jej ludzi, którzy byli dla niej wszystkim i nie pozwolił mieć nadziei na to, że cokolwiek mogło się jeszcze zmienić.

Scarlett wpatrywała się w srebrne puzderko w kształcie róży, w którym znajdowały się zdjęcia jej rodziców.  To jedyna pamiątka, jaka jej po nich pozostała. Ojciec był skromnym mężczyzną o ciemnoblond, krótko obstrzyżonych włosach i lśniących zielonych oczach, a matka miała bardzo łagodny charakter. Tworzyli szczęśliwe małżeństwo, które nauczyło ją - ich jedyne dziecko - że pieniądze nie były najważniejsze. Scarlie chętnie pomagała im w prowadzeniu restauracji, ponieważ uwielbiała spędzać z nimi czas. Czuła się wtedy szczęśliwa.

Ephraim nauczył córkę, jak walczyć z głodem i nie pić ludzkiej krwi, wyzbywając się przy tym morderczego instynktu. Był przy niej, gdy stała na krawędzi i stwarzała niebezpieczeństwo dla mieszkańców Liverpoolu. Urodziła się wampirem, choć jej matka była wiedźmą. Odziedziczyła geny po ojcu, o którym tak naprawdę zbyt wiele nie wiedziała. Nigdy nie opowiadał o swej przeszłości, dzieciństwie ani o przemianie. Za wszelką cenę pragnął wyzbyć się instynktu wampira i być normalnym człowiekiem. Jakby brzydził się istotą, którą się stał. Nienawidził wampirów i z wielką chęcią wszystkie by pozabijał.

Gdyby Scarlett urodziła się chłopcem, zostałaby zamordowana tuż po porodzie. Sophia od samego początku była przekonana, że nosi w swym łonie chłopczyka. Prawdopodobieństwo, że z związku wampira i wiedźmy urodzi się dziewczynka było jak trafienie miliona w totolotku. Kobieta głaskała się po brzuchu, godząc się z myślą, że w chwili, gdy dziecko przyjdzie na świat, umrze z rąk ojca. Nie potrafiła przeciwstawić się woli męża. Wiedziała, co działo się z chłopcami zrodzonymi z takiego związku. Byli zwolennikami cienia. Kroczyli po najmroczniejszych ścieżkach życia, tworząc chaos i krzywdząc ludzi.

W chwili, gdy bolesne krzyki Sophii zastąpił płacz dziecka, a Ephraim szykował się do zamordowania niemowlęcia, coś zakuło kobietę w sercu i nie pozwoliła wykonać mężczyźnie ostatecznego ruchu. 


– Wiesz, że musimy to zrobić – odrzekł wtedy wampir, wyszczerzając śnieżnobiałe kły. 

– To dziewczynka! Ephraim, to dziewczynka! – załkała radośnie wiedźma i przecięła pępowinę długą lśniącą szponą lewej ręki. Ephraim patrzył zszokowany na trzymane w dłoniach dziecko i uważnie zaczął mu się przyglądać. Sophia miała rację.


Scarlett usłyszała opowieść o swoich narodzinach, gdy skończyła czternaście lat. Szczerze mówiąc w dalszym ciągu nie rozumiała, dlaczego ojciec jej nie zabił. Co to za różnica, czy urodziła się chłopcem, czy dziewczynką? Tak czy siak - była wampirem. Sophia obiecywała, że w odpowiednim czasie wszystko jej wyjaśni, ale ten moment miał już nigdy nie nadejść.

Wampirzyca uniosła wzrok, zdając sobie sprawę, że deszcz już nie moczył jej ciała, a odbijał się o jakiś przedmiot. Ujrzała wysoką, męską sylwetkę, która trzymała nad jej głową duży czarny parasol z czerwonym napisem „SS". Chłopak przyglądał jej się dużymi błękitnymi oczami spod jasnoblond grzywki. Miał na sobie cienki sweter, dżinsy oraz buty za kostkę z ćwiekami. Cały ubrany był na czarno. Mókł w ulewie, ochraniając ją przed deszczem, jakby była kimś wyjątkowym.

Czując pulsującą krew w żyłach nieznajomego, mimowolnie podążyła wzrokiem na jego szyję. Zacisnęła zęby, walcząc z narastającym głodem. Bolesny skurcz żołądka przypomniał, że od śmierci rodziców w ogóle nie polowała. Musiała czym prędzej pożywić się krwią leśnego stworzenia, nim rzuci się na jakiegoś człowieka.

Odrzuciła myśl o zatopieniu kłów w szyi młodego mężczyzny i obdarzyła go nieprzyjemnym spojrzeniem.

– Kto ci pozwolił znajdować się w tym miejscu?! – krzyknęła oburzona, chcąc jak najszybciej pozbyć się chłopaka, gdy ten uklęknął, wciąż ochraniając jej ciało przed chłodnym deszczem. Wybałuszyła oczy i głośno przełknęła ślinę. Niczego nie rozumiała

– Nazywam się Nikolai Chernov i od dziś będę twoim kamerdynerem.


 W historii mogą pojawić się podobieństwa do dramy: "Mei-chan no shitsuji" 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top