⦅XXXII⦆

Kiedy Edith się obudziła była kompletnie sama. W pokoju panował półmrok, a strona wcześniej zajmowana przez Huntera, była pusta. Dziewczyna podniosła się na łokciach i rozejrzała po pomieszczeniu. Następnie wstała z łóżka i udała się do łazienki. Nie miała pojęcia, ile spała. Jednak nadal była nieco oderwana od rzeczywistości. Przez pewien czas wpatrywała się ślepo we własne odbicie. Jednak czuła się tak, jakby patrzyła na kogoś zupełnie obcego. Szczerze nienawidziła samej siebie za pewne decyzje. Jednak nie za te, które podjęła w związku ze sforą. Nienawidziła siebie za decyzję pojęte w sprawie Huntera.

W końcu odeszła od lustra i weszła pod prysznic. Ciepła woda pozwoliła jej na, chociaż chwilę rozluźnienia. Szybko jednak wyszła z kabiny i wytarła ciało, przechodząc do pokoju okryta jedynie ręcznikiem. Tam ubrała na siebie bieliznę. Na to szybko narzuciła luźną koszulkę i czarne dresy. Włożyła buty i wyszła z pokoju pewna, że już nie zaśnie.

Szła korytarzem, który od samego początku wydał jej się dziwnie pusty. Edith napotkała watahę dopiero w jadalni. Bez słowa podeszła do końca stołu jednak Huntera nie było i tutaj.

- Wiesz, gdzie on jest? - zwróciła się do Kiry siedzącej nieopodal.

- Szczerze to nie mam pojęcia. Jednak dziwi mnie fakt, że tak po prostu zniknął. - Kira obdarzyła ją zmartwionym spojrzeniem.

- Na pewno nic mu nie jest - wzruszyła ramionami, zabierając się za jedzenie. - Pewnie znalazł sobie jakieś zajęcie i jest nim zbyt pochłonięty, by zejść na śniadanie.

Edith nie była typem kobiety, która nadmiernie zamartwiałaby się o swojego partnera, bo ten zniknął na kilka godzin. W końcu każdy miał prawo do własnego życia. Nie byli przykuci do siebie kajdanami i mieli prawo do chwil tylko dla siebie.

Po śniadaniu alfa udała się do swojego gabinetu. Chciała skupić się na pracy, by nie myśleć o wilkołakach na granicy. Musiała zająć swoje myśli czymkolwiek, chociaż nie było to proste. Czuła się wykończona już nie tyle fizycznie co psychicznie. Nie umiała pozbyć się dziwnych myśli, które nawiedzały ją niemal bez przerwy. Zrozumiała, że jest bliska dotarcia na granice własnej wytrzymałości. A zdecydowanie wolała nie wiedzieć co się stanie, kiedy ją przekroczy.

Kiedy Kira wpadła do jej gabinetu, już wiedziała, że to będzie okropny dzień. Kobieta wyglądała jakby przebiegła maraton. Jej klatka piersiowa unosiła się i upadała w nierównomiernym i szybkim tempie, a oczy miała przeszklone jakby z trudem powstrzymywała się od płaczu.

- Moją Huntera - tyle udało jej się wydusić w pierwszej kolejności.

Edith podniosła się z miejsca i nalała whisky do szklanki, którą podała lunie. Ją sama złapała za rękę i pociągła ją w stronie biurka, na którym ją usadowiła.

- Najpierw się uspokój, potem mi wszystko powiesz - poleciła, sama woląc niepotrzebnie się nie nakręcać, zanim nie pozna wszystkich faktów.

Kirze uspokojenie się zajęło dłuższą chwilę. Wzięła kolejny głębszy oddech, odkładając szklankę. Sama musiała poukładać sobie w głowie, to co usłyszała.

- W nocy Hunter wyszedł na spacer. Przynajmniej na to wychodzi. I wtedy wataha Ziro go złapała. - Wyjaśniła, starając się mówić w miarę jasno. - Mówią, że robią to, aby zapobiec wojnie. Bo chcąc nas żywych, a nie martwych.

Serce Edith w ułamku sekundy przyspieszyło. Poczuła się jakby ktoś, odebrał jej cząstkę jej samej. To uczycie, było tak absurdalne, że nie chciała w pierwszej chwili go do siebie dopuścić. Jednak ból związany z rozłąką i możliwością utraty bratniej duszy, był zbyt wielki.

- Ta więź mnie wykończy - wydusiła, sama nalewając sobie alkoholu. Ręce jej się trzęsły, przez co wcale nie było to takie łatwe. - Uderzył w czuły punku. Mój mate i beta.

Edith wiedziała, że Hunter jest jej potrzebny. Nie tylko jako jej mate, a jako beta. To on utrzymywał względny ład w sforze. Znał się na tym znacznie lepiej niż ona sama.

- Co teraz? - Kira śledziła Edith wzrokiem, gdy ta zaczęła zataczać koła w gabinecie.

W tej chwili Edith nienawidziła siebie najbardziej na świecie. Jednak musiała podjąć decyzję dobrą dla watahy. Nawet jeśli moralnie wydawała się ona okrutna.

- Musimy spisać Huntera na straty - poczuła jak pojedyncza łza, spływa po jej policzku. Szybko jednak ją starła.

Przez więź decyzja nie była łatwa. Jednak rozum podpowiadał jej, że tak należy postąpić. A teraz przede wszystkim musiała słuchać rozumu, a nie serca. Serca, które było tak głupie i ślepo przywiązane do bety, którego znała tak krótki czas.

- Jako możesz!? - Kira zaszła z biurka, sama nie mogąc uwierzy w to co słyszy. - To twój mate. Twoja bratnią duszą.

- Wiem - odwróciła się przodem do niej. - Jednak nie poświęcę więcej ludzi, by z egoistycznych pobudek ratować jednego członka watahy. A poddać się nie możemy, doskonale wiesz dlaczego.

- Jak możesz go porzucać? - nawet w najgorszych chwilach nie podejrzewała swojej alfy o takie okrucieństwo.

- Nie on jeden będzie ofiarą tej wojny - wzięła głębszy wdech, by się uspokoić. - Nie ma wojny bez ofiar.

- Mieli rację. Banici to niezdolne do uczuć potwory. - Kira zamierzała ominąć Edith i opuścić jej gabinet. Ona jednak na to nie pozwoliła.

- Biorę na siebie ciężar decyzji, byście wy nie musieli żyć z ich konsekwencjami - stwierdziła, powstrzymując się od łez. - Gdybym chciała go uwolnić myślisz, że ktoś poszedłby za mną na tę wojnę? Nie. I wtedy kiedy okaże się, że Hunter nie żyje, może niektórzy w sforze wyrzucali by sobie, że nie zgodzili się iść ze mną. W końcu, kiedy robi się dobrze, zaczynamy żałować decyzji podjętych w trudnych czasach. A tak mogą zdusić w sobie poczuciem winy, powtarzając sobie, że to ja nie chciałam nic zrobić.

Mimo że jej serce pękło na kilkaset kawałków, ona twardo stała przy swoim. Wiedziała, że ta decyzja jest słuszna, nawet jeśli rozdzielała ją wewnętrznie. Jednak taka jest cena bycia przywódcą. Czasem musisz podejmować decyzje, przez które inny będą cię nienawidzić. Nawet jeśli te mają ich ochronić.

- To w tej chwili jest walka, na którą Ziro jest przygotowany. Jeśli po niego pójdziemy wpadniemy w jego pułapkę. - Wydusiła przerywając nieznośną ciszę, która między nimi zapanowała.

Kira ominęła ją i opuściła gabinet. Musiała przemyśleć wszystko to co dzisiaj usłyszała. Bo mimo że decyzja podjęta przez alfę wydawała się słuszna, jej serce nie zamierzało się na nią godzić.

Dopiero kiedy Edith została sama, pozwoliła sobie na uronienie kilku łez. Wybrała rozum i dobro watahy. A przecież tak robią wielcy przywódcy, którzy zapisują się na kartach historii. Ci o których potem opowiadane są legendy, a następne pokolenia pragną być jak oni. Więc dlaczego nie umiała pogodzić się z tą decyzją?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top