⦅XV⦆

Edith na nic nie czekając, udała się do swojego gabinetu. Starcie było trudne i wykańczające, jednak ona nadal nie udowodniła wszystkiego, co chciała. Wilki dalej nie zamierzały jej szanować. A to właśnie ich szacunek liczył się dla niej przede wszystkim. Był tym, do czego dążyła.

Wygranie walki nie wydawało jej się aż tak oczywiste. Nie miała pewności, że da sobie radę. Mimo wszystko, udało się. Była to zasługa lat treningów i czegoś, czego nie rozumiała do końca. Miała w sobie bowiem pewien mrok, który w niektórych momentach brał górę. Ona nad nim nie panowała. Pojawiał się i znikał, kiedy tylko miał na to ochotę.

Weszła do gabinetu i przetarła twarz dłonią. Krew spływała po jej skórze, mieszając się z potem. Dopiero teraz pozwoliła na to by, jej ręce zaczęły się trząść, a oddech przyśpieszył. Nie mogła pokazać się w takim stanie przed watahą, chociaż i tak nie planowała opuszczać gabinetu przez najbliższe godziny. Musiała w końcu nauczyć się papierkowej części pracy alfy. Po chwili stwierdziła, że może powinna już dzisiaj dać sobie spokój.

Drzwi się otworzyły, a ona odwróciła się gwałtownie, ale gdy jej oczom ukazała się luna watahy, wzięła kolejny głęboki wdech.

- Takie duszenie w sobie emocji to chyba twoja specjalność - podeszła do niej i przyjrzała się ranom. - Jesteś cholerną idiotką, Edith.

- Bo co? - dziewczyna nagle się spięła. - Bo przyjęłam wyzwanie? Czy dlatego, że darowałam życie delcie? 

- Bo się zgodziłaś - wbiła pazur w ranę na jej policzku. - Nie potrzebujemy teraz bójek w stadzie. 

- Kurwa - alfa złapała jej nadgarstek, zaciskając na nim boleśnie rękę. - Nie pozwalaj sobie. Jesteś upadłą luną i to, że ja rządzę, nie znaczy, że możesz coś takiego odpierdalać. - Puściła jej rękę, a ta wycofała ją, łapiąc się za nadgarstek. 

- Szkoda - syknęła z bólu, rozmasowując nadgarstek. - Szkoda, że tylko upadła luna stoi po twojej stronie. 

- Tak stoi, że na razie w mało czym mi pomogła. 

Dziewczyna wycofała się i okrążyła biurko, by usiąść na krześle. Kiedy z jej ciała zeszła adrenalina, cały ten ból zaczął do niej dochodzić. 

- Nie staniesz się kochaną przez wszystkich alfą z dnia na dzień - podeszła do niej i skrzyżowała ramiona na piersiach. - Zwłaszcza, że z tego co widzę, zdarza ci się nad sobą nie panować. 

- Fakt. Bywa, że jestem nieobliczalna. - Wytarła zmasakrowaną twarz w materiał koszulki. - Jestem wilkołakiem, przecież im się to zdarza. 

- Tyle, że wataha takich tłumaczeń nie przyjmuje - kobieta obeszła biurko i wyjęła z jednej z szuflad kopertę. - Przyszło, zanim przyjechałaś - rzuciła ją na biurko.

- Co to jest? - rozsiadła się w fotelu, starając się zignorować cały ból. 

- Nasza wataha należy do pewnego sojuszu. Alfy watah do sojuszu należących spotykają się raz na pół roku, by omówić różne sprawy. Tym razem ty musisz jechać. 

Edith skrzywiła się, spoglądając na białą kopertę. No coś takiego już na pewno się nie pisała. Z jej doświadczeniem i pochodzeniem nie miała szans wybronić się wśród wielkich alf. Facetów z porządnym pochodzeniem, szkolonych na alfy całe życie. Ona, córka banity, nie mogła się z nimi równać. 

- Niby po co? - podparła brodę na pięści. - Jestem banitą, więc pokój już nie obowiązuje. Wataha czysto teoretycznie przestała istnieć. Nie zechcą mnie wysłuchać. 

- Nie masz się z nimi dogadywać - Kira podeszła do jednej z szaf stojących w gabinecie. - Chodzi o to, co w ten sposób pokażesz stadu. Oni muszą zobaczyć w tobie silną liderkę, która o nich dba. Siłę już widzieli, czas więc na odrobinę opieki. 

- Czarno to widzę. Nie nam pojęcia jak jadąc tam, pokażę im, że o nich dbam. - Wzięła kopertę do rąk. - Powiedzmy, że Ci zaufam.

 - Jeszcze nie wyszłaś źle na ufaniu mi - wyjęła z jednej półki kawałek materiału i wodę utlenioną. Podeszła do dziewczyny, ta na ten gest odsunęła się w tył. - Nie zabije cię spokojnie. Chcę to tylko oczyścić. 

- Wilkołaki mają przyspieszoną regenerację, więc się obejdzie - podniosła się z krzesła. 

- Ale zakażenie zawsze może się wdać - podeszła do niej maksymalnie blisko. - Więc siadaj i przestań unosić się dumą. Bo na razie nie masz z czego być dumna. 

- Pokonałam waszego wielkiego wojownika - mimo niechęci usiadła na krześle. - A to już chyba coś. 

- Ta, zlałaś deltę, będąc alfą. Gratuluję. - Wylała wodę utlenioną na materiał i przyłożyła go do policzka alfy, która syknęła z bólu. - Trzeba czegoś więcej by unosić się aż taką dumą. 

Między wilczycami zapanowała dłuższa chwila ciszy. Kira oczyszczała rany Edith licząc, iż ta się zgodzi. Bo mimo że sama nie za bardzo wiedziała, co robi, jej instynkt podpowiadał jej słusznie. Dlatego też była spora szansa na to, iż i tym razem jej nie zawiedzie. 

- Pojadę - spojrzała w oczy luny. - Nic nie obiecuje. Kiedy to jest? 

- Pojedziemy jutro rano - wyjaśniła, oglądając pogryzione ciało dziewczyny. - Powinno do tego czasu się zagoić - przyglądała się bliznom, co jakiś czas niektórych dotykając. Największą ciekawość wzbudziła w niej duża blizna ciągnącą się od żeber aż po brzuch. 

- Nie dotykaj - niebieskooka złapał jej dłoń, zanim ta zdążyła cokolwiek zrobić. - Tej blizny nikt nie dotyka. I nigdy nie waż się o tym zapominać. 

- Jeszcze nigdy nie widziałam tak młodego wilka z tyloma bliznami - wycofała powoli rękę. - Skąd ona jest? 

- Takie życie banity, każdy trening może być twoim ostatnim - zakryła ciało materiałem koszulki. - A to nie jest na tyle ciekawa historia by trącić na nią czas - podniosła się z krzesła mijając lunę. - Pójdę się ubrać. 

- Ciężko cię rozgryźć. - odwróciła się, prowadząc ją wzrokiem do wyjścia. - Zawsze taka jesteś? 

- Jeśli przez taka rozumiesz irytująca i dziwna, to tak. Taka się już urodziłam. 

- Niewiele o sobie mówisz. Jak na alfę jesteś wyjątkowo mało zakochana w sobie. - odłożyła materiał brudny od krwi dziewczyny wraz z wodą utlenioną. - Jak wrócisz to pokaże ci, o co chodzi z tymi dokumentami. 

- Dobra - złapała klamkę, zanim jednak za nią pociągnęła, odwróciła się w stronę luny. - Ile będzie trwało to spotkanie?

- Nie cały jeden dzień. Nie zawracaj sobie głowy pakowaniem. Pojedziemy i niedługo później wrócimy. 

- Pakowanie to nie problem - otworzyła drzwi gabinetu. - Zwłaszcza, że jestem spakowana. 

- Nawet się nie rozpakowałaś? 

Kobieta nie doczekała się odpowiedzi. Alfa opuściła gabinet, kierując się w stronę swojego pokoju. Nie uśmiechało jej się nigdzie jechać, ani tym bardziej zostawiać watahy samej, nawet na te kilka godzin. Wiedziała, że za ten czas mogło wydarzyć się coś, co zrujnuje wszystko. Ewentualnie będzie to coś ważnego, przy czym jako alfa powinna być. Nie mogła na to nic poradzić. Nie byłaby w stanie się rozdwoić, a coś mówiło jej, że powinna słuchać luny, nawet jeśli zdrowy rozsądek chciał zupełnie czego innego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top