Rozdział 11
Po wyjściu z domu państwa Millingtonów cała trójka zgodnie zdecydowała, że najlepiej będzie się rozdzielić. Chayse'owi został przydzielony wyjazd do schroniska, w którym często bywała Chloe. Vivien miała wrócić na komendę i dokładnie przejrzeć policyjną bazę w poszukiwaniu podobnych spraw. Z kolei to Anastasia zamierzała wybrać się pod adres zapisany na kartce, ale pozostała dwójka szybko wybiła jej to z głowy. Po ciemku i tak niczego by tam nie znalazła. Chciała też przesłuchać byłego partnera Chloe, ale do tego musiała się przygotować. Ostatecznie skończyła więc w Quantico w biurze informatyka.
– Spójrz tutaj.
Nachyliła się nad ramieniem Samuela, żeby wpadające przez okno światło nie przeszkadzało jej w oglądaniu czarno-białego nagrania wyświetlanego na monitorze. Data w rogu ekranu wskazywała dwudziesty czwarty stycznia, a godzina kilka minut po pierwszej w nocy. Po chwili na parkingu pełnym ciężarówek pojawił się znacznie mniejszy od nich samochód – biały van bez tablic rejestracyjnych. Samuel zatrzymał nagranie i podniósł głowę, by spojrzeć agentce w oczy. Ashbee na próżno szukała na jego śniadej twarzy emocji. Nie potrafiła odgadnąć, czy zaraz usłyszy przełomową informację, czy nie dowie się już niczego więcej.
– To samo auto widać po godzinie, gdy wyjeżdża z parkingu – oznajmił tubalnym głosem, który odbił się echem od ścian ciasnego pomieszczenia.
– Skąd pewność, że to ten samochód?
– Patrz teraz.
Samuel znów odwrócił się w stronę monitora. W biurze rozległ się odgłos kilkukrotnego naciskania przycisków myszki komputerowej, dzięki czemu na ekranie pojawiło się zbliżenie na przednią szybę vana. Było wyraźniejsze, niż Ashbee oczekiwała. Co prawda rozpoznanie kogoś tylko na podstawie tego kadru graniczyło z cudem, ale dało się dostrzec, że na miejscu pasażera siedziała jasnowłosa, szczupła kobieta. To mogła być Chloe. Poza tym wyraźnie było widać, że z tyłu pojazdu znajdowało się więcej osób. Agentka skupiła wzrok na postaci kierowcy. Wątły mężczyzna miał na nosie okulary w masywnych oprawkach. Na próżno szukała jego charakterystycznych cech. Nawet włosy ukrył pod ciemną czapką.
– Zgaduję, że na drugim nagraniu kobiety już nie ma? – zapytała Ashbee, skrzętnie kryjąc rozczarowanie. Samuel dzwonił z prośbą, by pilnie się u niego zjawiła. Liczyła, że jednak znalazł coś więcej.
– Nie ma. Mogli się przesiąść, ale godzina mniej więcej pasuje do godziny jej zgonu.
Anastasia pokiwała głową. Patolog zapewnił, że Chloe zginęła w nocy z dwudziestego trzeciego na dwudziestego czwartego stycznia. Dokładna godzina nie została podana, potrzebne były dodatkowe analizy. Doktor z uwagi na swoje doświadczenie wspomniał jednak, że prawdopodobnie zginęła między drugą a piątą w nocy.
– Nie da się tego jeszcze wyostrzyć? – zapytała tak łagodnie, jak tylko potrafiła, ale Samuel i tak zgromił ja spojrzeniem. Całkowicie odwrócił obrotowy fotel w stronę ekranu, przy okazji szturchając ją oparciem w żebra. Wyprostowała się niespiesznie i spojrzała na duży monitor z innej perspektywy.
– Nie. I tak babrałem się z tym dłużej, niż zamierzałem – burknął informatyk, gdy agentka mimo upływu długich sekund nie odeszła od jego biurka.
– Dzięki. Czyli szukamy białego vana. Jak oryginalnie.
– To nie wszystko.
– Nie?
– Masz trochę szczęścia – rzucił tym samym niezadowolonym tonem, ale zerknął na nią przez ramię. – Z tyłu auta, kilka centymetrów nad tylnym zderzakiem jest spora rysa. Jakieś sześć, może osiem centymetrów.
– Jesteś pewien, że to nie na przykład... Nie wiem, piksele na nagraniu?
Prychnął zniecierpliwiony, po czym przecząco pokręcił głową. Błyskawicznie odnalazł odpowiedni moment nagrania i zaprezentował jej kadr. Na białej karoserii najpierw widziała jedynie delikatne przebarwienie. Wystarczyło kilka kliknięć, by na własne oczy przekonała się, że to nie piksele. Nie był to przełom, na który liczyła, ale zawsze krok do przodu.
Na prośbę agentki Samuel wydrukował kilka kadrów z nagrania. Bez słowa wcisnął je w ręce Ashbee, po czym znów utkwił wzrok brązowych oczu w monitorze. Na ekranie zaczęły pojawiać się okna programów, o których nazwy mieniły się Ashbee w oczach. Jeszcze moment przyglądała się pracy informatyka, który skutecznie ignorował jej obecność. Za to ona nie była w stanie zignorować szybkiego i mocnego uderzania palcami o klawiaturę.
Roztarła dłonią czoło. Nie mogła się skupić, a wiedziała, że przyszła tutaj jeszcze po coś. Od kiedy przeszkadzały jej takie pierdoły? Kiedyś w każdych warunkach potrafiła myśleć, a teraz czasami naprawdę musiała się postarać.
– Dostałeś telefon i laptop tej zamordowanej dziewczyny, Chloe Millington? – zapytała żwawiej, gdy tylko odpowiednia myśl wpadła jej do głowy.
Samuel albo udawał, że jej nie słyszy, albo naprawdę tak było. Uderzał w klawiaturę jak gdyby nigdy nic. Dopiero gdy lekko dotknęła jego ramienia, zrozumiał, że nadal stała obok. Spojrzenie spod gęstych, zmarszczonych brwi jej nie zniechęciło – powtórzyła pytanie, mimo że o to nie prosił.
– Gdzieś leżą. Nie przeglądałem jeszcze, bo i tak zrobili to na komendzie.
– Zrobili, ale wolałabym, żebyś też to sprawdził – oznajmiła zdecydowanie. Zorientowała się już, że prośby i uśmiechy na niego nie działają. Mogła wrócić do tego, co było dla niej najbardziej naturalne, czyli do profesjonalnego tonu. – Poza tym chyba mamy nowy trop.
– Jak kiedyś będę miał wolną chwilę, to zobaczę. Co to za trop?
– Po pierwsze jej ewentualne rozmowy z Thomasem Shawem. Po drugie cokolwiek łączącego się z inicjałem S.T.
– Okej, ale musisz trochę na to poczekać.
Samuel nigdzie nie zapisał jej słów. Nawet nie otworzył żadnych notatek w komputerze. Może miał doskonałą pamięć, a może musiałaby się dopominać o to dziesięć razy. Wolała tego nie sprawdzać, więc ku jego niezadowoleniu znowu się odezwała.
– Masz gdzieś tutaj jej telefon?
– Chyba... Tak, chyba tak.
Gwałtownie odsunął biurowy fotel. Anastasia przesunęła się bliżej drzwi wyjściowych, by umożliwić informatykowi przejście do zamykanej na klucz stalowej szafy. Nigdy wcześniej nie widziała Samuela w pozycji stojącej. Gdy siedział przed ekranem, z uwagi drobne ramiona nie wyglądał na kogoś mierzącego ponad dwa metry wzrostu.
Już w pierwszej otwartej szufladzie znalazł to, czego tak bardzo potrzebowała. Uważnie obejrzał kartkę naklejoną na strunowy worek, w którym znajdował się najnowszy model jednego ze znanych producentów telefonów. Gdy upewnił się, że to odpowiednie urządzenie, włożył je z powrotem do szuflady.
– Może wstępnie sama go przejrzę? – zaproponowała pospieszenie.
– Jeśli przy okazji niczego nie usuniesz.
Uśmiechnęła się kwaśno, gdy informatyk wręczył jej worek. Samuel zaczynał działać jej na nerwy. W tej chwili marzyła jedynie o tym, by wrócić do ciasnego biura pod ziemią i przejrzeć wszystkie wiadomości Chloe. Na pewno policja coś ominęła. W końcu nie wiedzieli S.T.
– Będę unikać ikony śmietnika.
– Okej, tylko uważaj – przypomniał raz jeszcze tym samym burknięciem, co wcześniej.
– Pewnie, jeszcze dzisiaj ci go podrzucę.
– Tylko pamiętaj.
– Jasne.
Gdy Anastasia przemierzała korytarze dobrze znanego jej gmachu, Chayse właśnie docierał do otwartej bramy z czarnymi przęsłami. Wjechał przez nią na niewielki parking. Dopisało mu szczęście i akurat zwolniło się jedno z miejsc. Upewnił się, że zegar nie wskazał jeszcze dziewiętnastej, po czym wyszedł z auta. Niespiesznym krokiem pokonał drogę do białego, parterowego budynku, w którego oknach znajdowały się liczne pręty. Schował jedną dłoń do kieszeni, a jej palce zacisnął wokół odznaki. Drugą sięgnął do klamki i wszedł do schroniska.
W nozdrza od razu uderzyła go charakterystyczna woń karmy dla zwierząt, sierści i kociego moczu. Białe światło zalewające wąski korytarz ujawniłoby wszelki brud na beżowych kafelkach, jednak na próżno go szukał. Jak na liczbę zwierząt, które na pewno się tędy przewijały, było naprawdę czysto. Gdyby nie ten zapach, zwątpiłby, czy jest w odpowiednim miejscu.
W akompaniamencie stłumionego szczekania odnalazł drzwi, na których wisiała kartka głosząca, że po drugiej stronie znajduje się biuro. Zapukał lekko w płytę, po czym nacisnął klamkę. Wstawił głowę do pomieszczenia, a zachrypnięty głos zaprosił go do środka. Tęga kobieta około sześćdziesiątki siedziała przy plastikowym biurku, a w grubych szkłach jej okularów odbijał się ekran włączonego monitora.
– Dzień dobry. – Gdy w odpowiedzi usłyszał niewyraźne mruknięcie, zamknął za sobą drzwi. Sięgnął do kieszeni pod odznakę i podszedł bliżej biurka. Dopiero wtedy kobieta podniosła na niego wzrok. – Śledczy Chayse Woodard. Mam do pani kilka pytań.
Od razu zabrała dłonie znad klawiatury. Przesunęła wzrokiem po całej jego sylwetce, jakby szukając munduru czy innego potwierdzenia tych słów. Wylegitymował się bez słowa, na co wyżej uniosła brwi istniejące jedynie za sprawą permanentnego makijażu, który kontrastował z posiwiałymi włosami.
– W sprawie Chloe? – zapytała od razu.
– Jak się pani nazywa?
– Brodie McLean.
– To prawda, że Chloe Millington tutaj bywała?
Pucołowate policzki kobiety błyskawicznie stały się blade. Opadła na oparcie wąskiego biurowego fotela, wciskając się między podłokietniki. Jeszcze raz zmierzyła Woodarda wzrokiem, po czym ciężko westchnęła. Zatknęła za ucho kosmyk włosów, który już wcześniej wydostał się z wysokiego koka, i sięgnęła do najwyższej szuflady biurka. Bez słowa podała śledczemu kolorową teczkę.
– Chloe przychodziła tu od prawie trzech lat – rozpoczęła, gdy zaczął przeglądać zdjęcia przedstawiające młodą kobietę wraz z coraz to różniejszymi zwierzakami przewijającymi się przez mury schroniska. – Na początku pomagała nam bardziej finansowo. Kupowała karmę, przynosiła koce i zabawki. Potem zaczęła przychodzić.
– Kochała zwierzęta?
– Przecież to widać. Wydrukowałam te zdjęcia, gdy dowiedziałam się o jej zaginięciu. Chciałam przekazać jej policji – dodała ostrzej.
– Dlaczego pani tego nie zrobiła?
– Bo nie chcieliście ich wziąć.
Chayse zmarszczył brwi, a fotografie natychmiast przestały go interesować. Na pulchnej, a jednocześnie poznaczonej zmarszczkami, twarzy dostrzegł niechęć. Brodie przyglądała mu się spod byka, a jej usta stały się jeszcze mniej widoczne niż wcześniej.
– Komu pani chciała je dać? – zapytał po dłuższej chwili.
– Przyszłam na komisariat i podobno nikt się nie zajmował tą sprawą.
– Może poszła pani w nieodpowiednie miejsce.
– A skąd miałam wiedzieć, które jest odpowiednie? – obruszyła się i zabrała teczkę z jego dłoni. Schowała ją z powrotem do szuflady biurka.
– Powinna pani zostać przekierowana. To było pewnie jakieś... niedopatrzenie.
Musiał się postarać, żeby przeszło mu to przez gardło. Zdjęcia nie były tak istotne jak fakt, że Chloe spędzała wiele czasu w schronisku. Gdyby o tym wiedzieli, mogliby przesłuchać kolejne osoby. Może Chloe jednak komuś się zwierzała. Może sprawdziliby więcej tropów. Kolejny raz czuł, że zmarnowali z Vivien zbyt wiele czasu.
– Niedopatrzenie – powtórzyła gorzko. – To nie...
– Jak Chloe dogadywała się z innymi wolontariuszami i pracownikami? – przerwał jej, zanim zdążyła wygarnąć mu wszystko, czego nie chciał słyszeć.
– Lubli ją.
– Na pewno wszyscy?
– Chloe spędzała tutaj więcej czasu ze zwierzętami niż z ludźmi – oznajmiła nadal tym samym ostrym tonem. – Nikt nie miał powodu, by jej nie lubić.
– To może był tutaj ktoś, z kim często rozmawiała?
– Może. Nie wiem wszystkiego.
– Nie pokłóciła się z nikim, kto chciał adoptować któreś ze zwierząt?
Tym razem Brodie zastanowiła się dłuższą chwilę. Kilkanaście razy mocno uderzyła w klawiaturę podłączoną do komputera. Pojedyncze kliknięcia przyciskiem myszy okraszone cichą wiązanką przekleństw, wystawiły powagę Woodarda na próbę. W duchu pomyślał, że dobrze, iż to nie Vivien tutaj przyjechała. Ona pewnie pokłóciłaby się ze starszą kobietą już przy wzmiance o zdjęciach.
– Było takie małżeństwo, które chciało adoptować naszego Banjo. To piękny pies, wielu osobom się podoba, ale nie toleruje innych zwierząt w domu – wyjaśniła znacznie spokojniej. – Oni mieli kota. Pamiętam, że przyszli ze skargą, że Chloe utrudnia im kontakt z Banjo. To było już po tym, gdy ustaliliśmy, że nie powinni go adoptować. Ale czy to ważne?
– Sprawdzamy każdy trop.
Chayse nie wierzył, bo ktoś mógł zamordować inną osobę z takiego powodu, ale wolał żyć ze świadomością, że tym razem zrobili wszystko, co mogli. Poza tym okoliczności śmierci córki Millingtonów były bardzo osobliwe. Z jednej strony mógł to zrobić dosłownie każdy, a z drugiej miało się wrażenie, że to musiał być ktoś na tyle specyficzny, by znać sprawę podobnego morderstwa sprzed lat. Czy morderca znał samą Chloe? Tego nikt nie rozstrzygnął.
– Ma pani dane tego małżeństwa?
– Gemma i Jens Andersen.
Pokiwał głową i bez przekonania poprosił o numer telefonu do obojga. Po cichu liczył na to, że natknie się na inicjał S.T., którym podpisana wiadomość do Chloe. Namówił starszą kobietę, by przygotowała listę osób, z którymi zamordowana mogła mieć kontakt w schronisku, i przyniosła ją na oficjalne przesłuchanie. Zostawił na biurku swoją wizytówkę, jednak nie zamierzał jeszcze wychodzić.
– Jaka Chloe była ostatnio? Coś w jej zachowaniu się zmieniło? – dopytał, gdy kobieta po raz kolejny zmierzyła go wzrokiem ciemnych oczu.
– Rzadziej przychodziła. Poza tym nic. Według mnie, a nie spędzałam z nią nie wiadomo jak wiele czasu.
– Mówią pani coś inicjały S.T.? Przychodzi tutaj ktoś taki?
Brodie jeszcze raz się zastanowiła, a zmarszczka pomiędzy jej brwiami znacząco się pogłębiła. Ostatecznie pokręciła przecząco głową. Przypomniał jej o sporządzeniu listy, a potem z nowym ciężarem na ramionach wyszedł z dusznego biura. Na korytarzu przy jego nogach od razu pojawił się brązowy pies, który szturchnął go pyskiem w kolano. Chayse instynktownie postawił krok w tył, ale zwierzę nie było agresywne.
– Chi Chi, chodź tu!
Wołanie dochodziło z głębi korytarza, ale szorstkowłosy kundelek nie pobiegł w tamtą stronę. Zamiast tego obwąchiwał Chayse'a, merdając krótkim ogonem. Po chwili oprócz głosu odbijającego się od ścian usłyszał również kroki. Przeniósł wzrok z psa na wysoką kobietę, która wyszła zza jednych z wielu drzwi. Kolorowa, puchowa kurtka sięgała do połowy uda i utrudniała określenie jej sylwetki. Mimo pstrokatego ubioru to i tak splecione w warkoczyki włosy najbardziej przyciągały uwagę – różowe pasemka przeplatały się z niebieskimi i fioletowymi, tworząc razem fascynującą dla śledczego całość. W szaroniebieskie oczy kobiety spojrzał, dopiero gdy znalazła się obok niego i wzięła kundelka na smycz.
– Nie boisz się psów, co? – zagaiła zaskakująco niskim głosem.
– Nie ma czego się bać – odparł, drapiąc zwierzaka za uchem, za co ten jeszcze raz szturchnął go pyskiem w nogę. Zastanawiał się, czy pytać kobietę o Chloe, ale szybko wyrzucił ten pomysł z głowy. Niedługo i tak wszystkich oficjalnie przesłuchają. – Miłego dnia.
Pożegnała go ciepłym uśmiechem. Podczas gdy on ruszył do drzwi wyjściowych, nieznajoma kobieta zniknęła w głębi korytarza. Od razu po wyjściu na zewnątrz wziął głęboki oddech. Chciał jak najszybciej pozbyć się z nozdrzy tej intensywnej mieszanki zapachów charakterystycznej dla miejsc pełnych zwierząt. Mroźne powietrze smagało go po twarzy, ale nadal stał w miejscu. Dopiero dreszcz wywołany wdzierającym się pod kurtkę wiatrem skłonił go do schowania się aucie.
Rozsiadł się w fotelu kierowcy i zapiął pas bezpieczeństwa, lecz nie uruchomił silnika. Zamiast tego oparł potylicę o zagłówek. Przymknął powieki, jednak tylko na moment. Z tego stanu wyrwał go dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyjął telefon z kieszeni, a powietrze zatrzymało się w jego płucach na widok akurat tego imienia. Abby czekała na niego w mieszkaniu. Niecałe dwa tygodnie temu dał jej klucze, chociaż nadal utrzymywał, że nie ma między nimi nic poważnego. Umówili się na dzisiaj, więc SMS od niej nie był żadną niespodzianką. Mimo tego wolałby, żeby odwołała ich wspólne plany. Nigdy wcześniej tak nie zrobiła, więc nawet tego nie oczekiwał – po prostu miał nadzieję.
Drogę do domu pokonał w dwadzieścia minut, ale to nie wystarczyło do zmiany nastawienia. Przy każdym stopniu prowadzącym na czwarte piętro odczuwał coraz większe zmęczenie, lecz jedynie to psychiczne. Może tego wszystkiego po prostu było ostatnio za wiele. Może problemem wcale nie była Abby. Szczerze na to liczył.
Gdy tylko przekroczył próg mieszkania, zgrabna blondynka stęskniona rzuciła mu się na szyję. Objął ją w pasie, ale nic nie powiedział na potok słów, który od razu wylał się spomiędzy jej pomalowanych błyszczykiem warg. Tych samych, z którymi od kilku tygodni tak często łączył własne. Wtedy czuł się lepiej, niż gdy patrzył w jej piwne oczy pełne zielonych plamek. Nie myślał bowiem o tym, że czuje do niej jedynie sympatię.
– Co to za zapach? – Wygięła w dół kąciki ust i odchyliła się do tyłu, czym zwiększyła odległość między nimi.
– Co? – Chwycił między palce materiał kurtki i przysunął ją do nosa. Szybko tego pożałował. – Byłem w schronisku dla zwierząt. To chyba to.
– Pomagasz zwierzakom? To słodkie.
Patrzył na nią dłuższą chwilę, jakby nie rozumiał, co właśnie powiedziała. Jego myśli wciąż krążyły wokół śledztwa. Odkąd Vivien znalazła za obrazem w pokoju Chloe krótki liścik, co jakiś czas nawiedzało go poczucie, że podczas pierwszego przeszukania zawiedli. Nie byli za nie bezpośrednio odpowiedzialni, ponieważ zajmowała się tym grupa techników kryminalistyki, ale i tak miał wrażenie, że mogli zrobić więcej. Może wtedy udałoby im się znaleźć Chloe na czas.
– Byłem tam służbowo – odparł markotnie.
Mina Abby oprócz zdegustowania wyrażała teraz jeszcze troskę. Chayse westchnął ciężko i zdjął kurtkę, a ona odsunęła się na moment. Patrząc prosto w jej ufne oczy, zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Oczekiwała od niego czegoś więcej, ale nadal nie wiedział, czy jest w stanie jej to dać. Pewnie powinien był to przemyśleć, zanim przedstawił ją siostrze i szwagrowi, ale wolał odsuwać to od siebie. Liczył na to, że w końcu coś do niej poczuje. Starała się i dawała mu odczuć, że jest dla niej ważny. Musiał przecież wreszcie coś poczuć. Po prostu musiał. Tak powtarzał sobie w myślach przy każdym kolejnym pocałunku.
Poszedł do łazienki, żeby zmyć z siebie zapach schroniska dla zwierząt. Kilka minut pod prysznicem wystarczyło, by przypomniał sobie, że za ścianą jest kobieta, która przyjechała tu właśnie dla niego – dla której nie był plastrem czy chwilą zapomnienia. Pospiesznie wytarł się ręcznikiem i wciągnął na siebie świeże ubrania. Przetarł dłonią zaparowane lustro. Z mokrymi włosami wyglądał komicznie, ale Abby była w niego wpatrzona jak w obrazek. Nie był głupi, doskonale to widział.
Zdjął koszulkę i rzucił ją na pralkę. Za chwilę i tak nie będzie jej potrzebować. Miał nawet nadzieję, że w mgnieniu oka przeniosą się z Abby do sypialni. Ostatnie, czego teraz chciał, to rozmowa. Nie zamierzał roztrząsać tego dnia. Wolał o niczym nie myśleć.
Gdy wąskim korytarzem przemierzał drogę z łazienki do salonu, krople wody szybko przesuwały się po jego szyi, a docierając do karku, zwalniały, by ostatecznie rozpłynąć się na umięśnionych plecach. Ściągnął łopatki, wziął głęboki wdech i wymusił najbardziej zawadiacki uśmiech, na jaki było go stać. Cała ta maska opadła, gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia. Abby wesoło rozmawiała przez telefon. Przez jego telefon. Od razu go rozpoznał przez charakterystyczne bordowe etui.
– O, właśnie wrócił – oznajmiła Abby pogodnie i lekko odsunęła urządzenie od ucha. – Już ci go daję.
Spojrzał na nią pytająco, ale wyszeptała jedynie, że to z pracy. Wcisnęła mu telefon do ręki, jednak nie odeszła ani o krok. Zamiast tego położyła dłoń na jego nagiej klatce piersiowej. Na pewno wyczuła, że wstrzymał oddech, gdy przeczytał na ekranie imię jej niedawnej rozmówczyni.
– Coś się stało?
– Nie. Chciałam zapytać, czy dowiedziałeś się czegoś w schronisku – oznajmiła spokojnie, wręcz życzliwie.
Przygryzł policzek od środka. Oczywiście. Naprawdę przez sekundę myślał, że dzwoni z powodu innego niż praca? Jednak nadal niczego się nie nauczył. Co gorsza, z irytacji mocniej ścisnął telefon. Westchnął i przewrócił oczami.
– Chloe ostatnio rzadziej przychodziła – odparł chłodno. – Pokłóciła się z jakimś małżeństwem, któremu nie chciała dać psa. Dyrektorce inicjały S.T. nic nie mówią. To chyba wszystko.
– Pytałeś o listę pracowników, wolontariuszy i...
– Nie jestem głupi.
– Oczywiście, że nie jesteś, Chayse.
Zerknął na uważnie przyglądającą mu się Abby. Co za absurd, że akurat ona tu stała. Nie miała z Anastasią zupełnie niż wspólnego. Nie mógł jej porównać nawet do swojej byłej narzeczonej, Maisie. Próbował związać się z kimś, kogo charakter po prostu nie będzie przypominać kobiet, w których nieprawidłowo lokował uczucia. Problem w tym, że teraz nie było żadnych uczuć. Co najwyżej wyrzuty sumienia.
– Ma jutro przyjść na oficjalne przesłuchanie i wziąć ze sobą tę listę – oznajmił markotnie po znacznie krótszej chwili, niż sądził. – Podobno chciała nam przekazać teczkę ze zdjęciami Chloe zaraz po jej zaginięciu, ale na jakiejś komendzie odesłali ja do domu.
– Wziąłeś te zdjęcia?
– Nie, powiedziałem, żeby przyniosła jutro. To źle? – dopytał, gdy odpowiedziała mu jedynie cisza.
– Nie. Po prostu jestem ciekawa, czy jest na nich ktoś oprócz Chloe, ale to można sprawdzić jutro – odparła tak łagodnie, że Chayse zmarszczył brwi. Tego jednak Anastasia nie mogła zobaczyć. – Trzymała się z kimś w schronisku?
– Nie wiadomo. Niby jak już przychodziła, to po prostu zajmowała się zwierzętami, a nie innymi ludźmi.
– Rozumiem. Zajmiesz się jutro tym przesłuchaniem?
– Jasne – odparł bez namysłu.
– To będziemy w kontakcie, co robić dalej. Ja rozmawiałam z Redfernem. Mamy zgodę na przesłuchanie w areszcie współwięźnia Emila Prescotta. To ten, który...
– Wiem. Zabił kilka lat temu Kramera i po ogłoszeniu wyroku powiesił się w celi. Pamiętam.
– W porządku. Zajmiemy się tym z Vivien z samego rana.
– Jasne – powtórzył, wracając do markotnego tonu. W tych okolicznościach ponowna rozmowa z dyrektorką schroniska i przeglądanie listy nazwisk wydały mu się najnudniejszą robotą. – Co z tym monitoringiem z parkingu?
– Chyba mamy odpowiedni samochód, ale bez rejestracji.
– Jaki samochód?
– Zgadnij.
Uśmiechnął się nieznacznie. Wystarczyło, by delikatnie przeciągnęła jedno słowo, a on już wpadał w pułapkę. Nigdy nie potrafił odgadnąć, co miała głowie. To było w niej najbardziej intrygujące, a zarazem nieznośnie irytujące.
– Biały van?
– Bingo, szeryfie – odparła miękko.
Od razu spoważniał, gdy przypomniał sobie o ciepłej dłoni Abby na jego klatce piersiowej. Zastanawiał się, czy wyczuła, że znowu wstrzymał oddech. Jedno spojrzenie w jej piwne oczy wystarczyło, by wiedział wszystko. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
– Ale mamy coś jeszcze. Nad tylnym zderzakiem jest kilkucentymetrowa rysa. Może nam to pomoże.
– Lepsze to nic – przyznał, utrzymując kontakt wzrokowy z ładną, szczerze uśmiechającą się do niego blondynką. Czego więcej mógł chcieć? – To wszystko?
– Na razie tak. Przeglądam teraz telefon Chloe. Może coś znajdę.
– Okej, to... – zwiesił głos, gdy dłoń Abby przesunęła się na jego kark. – Wiesz, będę kończyć. Mam plany.
– Miłego wieczoru z Abby. Tylko nie zbyt miłego, żebyś nie zapomniał o pracy.
Rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź. Z trudem przełknął ślinę i jeszcze przez moment trzymał urządzenie przy uchu. Przez całą rozmowę była miła, by ostatecznie tak gwałtownie go pożegnać. Co gorsza, jej ton głosu wcale się zmienił. Gdyby powiedziała to ozięble, to nawet by się ucieszył. To by oznaczało, że jednak coś dla niej znaczył. Jeśli jednak powiedziała to z życzliwości, dlaczego dodała drugie zdanie?
Schował telefon do kieszeni dresów i od razu przyciągnął do siebie Abby. Tak najszybciej mógł pozbyć się zaprzątających głowę pytań. Wystarczyła mu bliskość jej skóry.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Skorzystam z tego, że w końcu coś wrzucam, i życzę Wam wesołych świąt :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top