Rozdział siódmy
Do Warszawy udaje mi się dotrzeć dopiero następnego dnia, czy raczej nam, ponieważ Zośka postawiła na swoim i wyruszyła w podróż ze mną.
Początkowo byłam nieugięta, zarzucałam racjonalnymi argumentami, dlaczego powinna zostać, ale ona zdawała się je mieć głęboko w czterech literach.
To nie tak, że jej obecność mi przeszkadza, jednakże głównie przez dwie sprawy wolałam podróżować sama.
Po pierwsze: kto będzie karmić mój zwierzyniec?
Po drugie: wiedziałam już co nieco o wojażach Zofii...
I o ile do karmienia znalazła się ochotniczka, tak wiele się nie pomyliłam przy kolejnym punkcie. Już sama podróż pociągiem sprawiła, że Zośka na prawo i lewo jęczała. A to duszno, a to gorąco, a to śmierdzi, a to pachnie i się głodna robi. Nosz kurwicy przy czymś takim idzie dostać.
— Już się tak nie zamartwiaj, Rozalka zadba o Bestię i kociątka — odzywa się koleżanka, wyrywając mnie z własnych myśli.
Krzywię się, bo naprawdę ostatnim, o czym chcę teraz myśleć, to to, że skazałam swoje zwierzęta na pastwę Rozalii. Oczywiście uprzedziłam ją, że jeśli tylko coś im się stanie, to jej tę chińską herbatę do dupy wepchnę, co sprawiło, że pokryła się purpurą.
Zosia oczywiście, słysząc to, niemal się zapowietrzyła i obraziła się na mnie na dwie godziny.
Potrząsam głową i staram się zorientować, jaki jest cennik, aby móc zwiedzić Łazienki Królewskie — jeden z punktów, które z pewnością odwiedził Zdzichu.
— Piątki są za darmo — otrzymuję odpowiedź, która lekko mnie dziwi.
Do tej pory cały czas sądziłam, że za darmo, to umarło, a tu jednak!
Może i cena normalnego biletu nie jest wybitnie droga, ale jednak trzydzieści złotych drogą nie chodzi. W moim przypadku nawet mniej, wszak starość niesie za sobą często ulgi.
Ciągnę Zosię za ramię, która niepewnie rozgląda się po otoczeniu. Nie komentuję tego, zdaję sobie sprawę, że przyjaciółka bywa strachliwa, a ostatnim czego w tym momencie chcę, to jej urażone uczucia.
— Jaki jest plan? — szepcze konspiracyjnie Zośka, mocno przyciskając torebkę do piersi, jakby miała tam co najmniej nielegalne substancje.
Parskam pod nosem na tę myśl i lekko poklepuję ją po ramieniu.
— Chodzimy, szukamy i zwiedzamy — odpowiadam, posyłając jej tak szeroki uśmiech, że już oczyma wyobraźni widzę, jak wypada mi sztuczna szczęka. — Odpręż się. Wiemy, że mu nic nie jest, więc nie musimy się stresować.
Jeszcze jeden raz błyskam zębami, a Zofia w odpowiedzi ledwo zauważalnie kręci głową. Jednak nie oponuje.
Przechadzamy się, robiąc zdjęcia i podziwiając to miejsce. Nie śpieszymy się. Z uwagą zwiedzamy Starą Kordegardę, Podchorążówkę i Pałac Myślewicki. Zatrzymujemy się przy Stajni Kubickiego, żeby na moment odsapnąć.
Wyciągam z torebki kanapki i częstuję nimi Zośkę. Chwilę je pałaszujemy w ciszy, aż w końcu koleżanka nie wytrzymuje.
— Jak go tu nie będzie, to co potem? — Jej czoło pokrywa pozioma zmarszczka.
Wzruszam ramionami.
— To pójdziemy do Pałacu Kultury i Nauki — odpowiadam najspokojniej, jak się tylko da. — Ogólnie to nawet się nie łudzę, że Zdzichu akurat jest tutaj.
— To po kiego myśmy tu przylazły? — dopytuje Zofia i zgniata w dłoniach sreberko po kanapce.
— Źle ci? Zwiedzisz coś przynajmniej na stare lata. Poza tym wszystkie miejsca musimy sprawdzić, chociaż nadzieję są nikłe. — Wzdycham. — Chodź, Zośka. Rozchmurz się trochę!
Ciągnę ją, aż w końcu zrównuje ze mną krok. Oglądamy landolety, mylordy, wolanty i inne pojazdy, co chwilę pstrykając im zdjęcia.
Zaczynam żałować, że nie mam Facebooka, bo bym przynajmniej mogła je w świat puścić! A może wcale nie jest za późno na założenie konta? Wszak wiek to tylko liczba.
Kiedy widzę, że Zośka ze znudzenia przyjmuje nietęgą minę, przechodzimy dalej.
Oczywiście cały czas sprawdzam, czy ktoś ze spacerowiczów to przypadkiem nie Zdzichu, ale w międzyczasie świetnie się bawię.
Tuptamy od jednego miejsca do drugiego, utrwalając tę wizytę na kolejnych fotografiach.
Koszary Kantonistów, Nowa Palmiarnia, Amfiteatr, Pałac na Wyspie, Biały Dom, Teatr Królewski i Stara Oranżeria — po zwiedzeniu wszystkiego jestem zarazem pozytywnie naładowana, jak i padnięta.
— No i nie ma tu Zdzicha — odzywa się po dłuższej chwili Zośka, ale nie wygląda na przejętą.
Czyżby zaczynała jej się podobać wycieczka?
— A no, nie ma. Masz siłę na kolejne miejsce, czy zostawiamy na jutro? — zadaję pytanie, na co Zośka obrzuca mnie pogardliwym wzrokiem.
— Chora nie jestem, stara też nie, więc co bym siły miała nie mieć? Ruszamy dalej! — wykrzykuje entuzjastycznie i tym razem to ona ciągnie mnie do kolejnego miejsca.
Nie potrafię zareagować inaczej niż tylko roześmiać się w głos.
___________
Jest piątek i chociaż raz wstawiam czasowo! Wiedząc, że za tydzień na bank nie wstawię xD
Jak spędzacie wakacje? Podróżując jak Janinka, czy pilnując zwierzyńca jak Rozalka?
Ja już jutro wybywam, jupiiiii jej! No i właśnie z tego powodu nie będzie następnego rozdziału w piątek, aczkolwiek postaram się go wstawić jak najszybciej... Bo jest tu ktoś, kto czeka? Prawda? xD
Toooo... Do kolejnego! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top