Rozdział piąty
Następnego dnia po solidnym wyspaniu udaję się na radomski rynek. Kiedy jestem już na miejscu, przycupuję na ławeczce i wyciągam telefon. Zauważam MMS-a od Rozalii, więc niemal od razu go otwieram.
I tak samo szybko zamykam...
Miała mi, do cholery, wysłać zdjęcie Zdzicha i wysłała, a jak! Tyle że na tej fotografii siedzi w samych gaciach!
Gdzie ja będę łazić i to ludziom pokazywać?!
Przecież by się pokładali ze śmiechu!
Wzdycham i wybieram do niej numer. Chwilę wsłuchuję się w standardowy dźwięk, aż w końcu odbiera. Najspokojniej jak potrafię, tłumaczę co i jak, a ona wtedy prycha i się rozłącza.
Całe szczęście kwadrans później otwieram kolejnego MMS-a. Tym razem Zdzich jest w mundurze.
Ruszam szanowne cztery litery i obserwuję ludzi, zastanawiając się, kogo tu zaczepić.
Na pierwszy ogień wybieram z wyglądu spokojną dziewczynę. Ma okulary, spodenki niepokazujące tyłka i koszulkę zasłaniającą piersi.
Podchodzę do niej i grzecznie pytam, czy nie widziała takiego chłopa. Jak to się mówi, nadzieja matką głupich.
Dziołszka energicznie kręci głową i wydyma usta w podkówkę. Dziękuję jej i nadal pełna zapału, kieruję swoje kroki do młodego mężczyzny z dzieckiem.
Ponownie podtykam pod nos zdjęcie, ten chwilę duma, aż w końcu wydusza:
— Niestety, nie widziałem go.
Dobra. W końcu muszę trafić na kogoś, kto widział tego cholernego Zdzicha. Już nie namyślam się do kogo podejść.
Łażę od jednej do drugiej osoby, a efektu nie widać. Kiedy po dwóch godzinach zaczynają mnie boleć nogi, siadam nieco zrezygnowana.
Wzdycham i wzdycham, i wzdycham, jakby to miało cokolwiek dać.
— Szanowna pani, może ja mógłbym jakoś pomóc?
Unoszę głowę i widzę typowego żula.
Nieco od niego capi, ale postanawiam mu tego nie mówić.
Wyciągam telefon, podtykam mu pod oczy i czekam na reakcję. Pan żul chwilę się drapie po brodzie, aż w końcu z jego ust wylatuje magiczne:
— Tak! Rozmawiałem z nim!
Wraz z tymi słowami także silniej dociera do mnie odór alkoholu, ale to także ignoruję. Zrywam się na równe nogi, nieco wytrzeszczam oczy i aż klaszczę.
— Tak? Jest pan pewien? — dopytuję, niemal przebierając nogami.
— Tak, tak, to na pewno był on. Mundurowym jest, nie? Spisać mnie już chciał, gdy grzecznie siedziałem o tam. — Wskazuje palcem na jedną z ławek. — I popijałem małpeczkę. A coś mu się stało?
Jezusicku, to naprawdę był Zdzichu!
— Miejmy nadzieję, że nie — odpieram i uśmiecham się szeroko. — Mówił może dokąd się wybiera?
Patrzę na pana żula i wręcz podskakuję, kiedy ten w odpowiedzi kiwa głową.
— Na Żeromskiego chciał iść. Tam dużo sklepików jest. Nieraz też rozkładają scenę i występy są. Teraz to chyba akurat nie ma, ale jak są, to dosyć tak fajnie jest...
— A daleko ta ulica? — wcinam się nieco niegrzecznie, ale nie mogę się powstrzymać.
Mężczyzna jednak nie wydaje się zły. Czy tam nawet urażony.
— Gdzie tam daleko. Kilkanaście minut spacerku i się jest. Może panią zaprowadzić? — proponuje, szczerząc się i ukazując tym ubytki w uzębieniu.
— Nie ma takiej potrzeby, ale dziękuję — mówię i wygrzebuję z portfela dyszkę. Podaję mężczyźnie, a ten o ile to możliwe, uśmiecha się jeszcze bardziej. — Jakby tylko pan mi mógł wytłumaczyć, jak tam dojść, to bym była wdzięczna.
Całe szczęście się zgadza i już chwilę później wesoło dreptam. Nie łudzę się, że znajdę tam Zdzicha, ale mam nadzieję, że chociaż popchnie mnie to dalej.
Przez to jego zwiedzanie jest przynajmniej jeden plus — i ja trochę Polski zobaczę. Byleby mu się nie umyślało wyjechać za granicę, bo wtedy dziada ukatrupię!
Kiedy docieram na miejsce czuję jak mi kiszki grają marsz. Rozglądam się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca z żarciem i w końcu je znajduję.
Co prawda to nie budka z hamburgerem, ale restauracja, w której z pewnością zostawię kupę kasy, ale jak się jest aż tak głodny, to jest wszystko jedno.
Pakuję się do miejsca o nazwie „Łyżka i widelec” i zajmuję ostatnie wolne miejsce. Chwilę później zamawiam pizzę i czekam.
Czekam piętnaście minut, dwadzieścia, trzydzieści, a mój brzuch woła o pomstę do nieba. W końcu po czterdziestu pięciu minutach otrzymuję posiłek i niemal się na niego rzucam.
Kiedy zadowolona przełykam ostatni kęs, reguluję rachunek i postanawiam wypytać kelnerkę o Zdzicha.
— Przeważnie przewija się tu sporo osób i nie sposób ich zapamiętać, ale tego pana tu widziałam. Zamówił nachosy i niemal się nimi udusił...
Parskam śmiechem, ale po chwili się reflektuję, kiedy dziewczyna posyła mi zdumione spojrzenie.
— Mówił coś, gdzie się będzie wybierać?
Spoglądam na kelnerkę, która wyraźnie bije się z myślami. Powiedzieć? Nie powiedzieć? Robię błagalne spojrzenie i to w końcu skutkuje.
— Dokładnie to nie wiem, ale dopytywał, czy byłam kiedyś w Strzyżynie... Czy ten pan jest. Emm. Niebezpieczny?
Tym razem nie potrafię powstrzymać śmiechu i głośno rechoczę, przez co zwabiam na siebie zdegustowane spojrzenia. Niektórzy wręcz patrzą z nienawiścią. Niestety, nie rusza mnie to.
Dziękuję dziewczynie, zapewniam, że Zdzichu nie jest psychopatą i wychodzę na zewnątrz. Wybieram numer do Zosi i chwilę odczekuję, aż odbierze.
Kiedy słyszę: halo, streszczam ekspresowo, czego się dowiedziałam.
— Wracasz do domu, Janinko? — dopytuje Zosia, a ja z przyzwyczajenia kręcę głową.
— Coś ty. Bliżej mam stąd. Jutro pojadę, bo dziś jeszcze chcę zajrzeć do muzeum sztuki, skoro już tu jestem i na sam koniec wybiorę się na zapiekankę, bo słyszałam, że na Moniuszki są przepyszne. A jak tam Bestia i kocur?
Odchodzę kawałek dalej i wsłuchuję się wyraźnie w każde słowo koleżanki.
— Kocur jak to kocur. Łazi, je i śpi. Bestia nieco niespokojny. Siedzi przy drzwiach ze smutną miną i co jakiś czas skomli, ale nie przejmuj się, Janinko, krzywda mu się nie stanie — kończy wypowiedź i niemal mam przed oczami jej twarz.
Wzdycham i kończę rozmowę z Zosią, postanawiając, że uwinę się jak najszybciej i wracam do domu.
A na następne turnee, to się wybiorę z Bestią!
_____
Dżem dobry! Jak tam mija poniedziałek?
Tak, miałam wstawiać rozdziały w piątki, ale miałam mały poślizg. Ten jest zaległy i mam nadzieję, że do piątku uda mi się naskrobać kolejny xD
Jako że nie mam szczegółowej drogi Zdzicha, to jeśli ktoś jest chętny, to może podrzucać miasta, które mógłby odwiedzić, a ja je przeskanuję XD
Za wytrwałość w opowiadaniu o Radomiu dziękuję iforgotaboutmynick
A więc dedykuję Ci ten rozdział(tak wiem, to się pisze na początku, ale i tak robię wszystko na opak xD) i przesyłam dużo jedzenia dla twojej gołębiej mafii!
Dobra, oddalam się, bo w końcu ta notka będzie dłuższa niż rozdział 🙈
Miłego wieczoru! 😎
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top