5. grudnia [wtorek I tygodnia Adwentu]

Aleksander ciężko dyszał, gdy ostatnim wysiłkiem dobiegł do wejścia do domu katechetycznego.

Między dwoma głębokimi oddechami wyjął z kieszeni telefon, aby sprawdzić godzinę. „Dwie po wpół", pomyślał. „Nie jest źle".

Poprawił zsuwającą się na oczy czapkę, jeszcze trzy razy wciągnął głośno powietrze i otworzył drzwi.

Spodziewał się napotkać świecące lampki, choinkę i roześmianych ludzi nucących kolędy, ale zamiast tego zobaczył... Właściwie nic, bo ktoś zgasił światło. Ponieważ blask, który dawały latarnie na dworze właściwie nie dochodził do wnętrza, Aleksander zapalił latarkę w telefonie i udał się na poszukiwanie włącznika. Po dłuższej chwili go odnalazł, ale po naciśnięciu nic się nie zmieniło. Jeszcze chwilę wahał się, czy nie wrócić po prostu do domu, ale zaraz odrzucił tę myśl. Nie tylko dlatego, że w jasełka zaangażowała się też Eliza – choć był to główny powód – ale codzienne próby mogły usprawiedliwiać jego brak ochoty na naukę. Matura czaiła się tuż za rogiem, ale Aleksander wolał się nią zawczasu nie przejmować.

Kierując światło latarki na schody, wszedł na pierwsze piętro. Tam doszły go ludzkie głosy. Pokonał następne stopnie, stopniowo mogąc rozpoznawać słowa. Dosłyszał coś na melodię piosenki „Angels we have heard on heigh", jakiś śmiech i grubszy męski głos każący być ciszej, bo ma coś ważnego do powiedzenia.

Gdy już dotarł na odpowiedni poziom, na chwilę przystanął. Spod drzwi wydobywał się ciepły blask, a zawieszony na ścianie napis głosił: „Poszukujemy osób radosnych, odważnych i zakochanych w Jezusie! Jeszcze do dziesiątego grudnia przyjmujemy chętnych do pomocy w organizacji tegorocznych jasełek podczas jarmarku bożonarodzeniowego. Próby codziennie o godzinie 19:30. Razem uczcijmy w ten sposób narodziny Pana!".

Aleksander złapał za klamkę i delikatnie ją nacisnął. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a chłopaka uderzyło mocne światło. Zmrużył oczy i wszedł do salki.

— Witamy nowego ochotnika! — zawołał radośnie ksiądz Jerzy, gdy ktoś zwrócił jego uwagę na nieco spłoszonego nastolatka.

Aleksander uśmiechnął się nieśmiało i pomachał do zgromadzonych ludzi.

— Może powiesz coś o sobie — powiedział na zachętę kleryk Tomasz.

Chłopak odchrząknął i wyrzucił z siebie:

— Aleksander. Mam na imię Aleksander.

— Miło nam cię poznać, Olku. Ja jestem Maria. — Kobieta trzymająca w dłoniach plik kartek uśmiechnęła się szeroko do przybysza.

— Aleks — wypalił nastolatek. Kilka osób spojrzało na niego z niezrozumieniem — Wolę takie zdrobnienie — dodał w gwoli wyjaśnienia.

— Dobrze, Aleks — kontynuowała Maria, specjalnie akcentując drugie słowo. — Masz jakieś szczególne zdolności? Umiesz śpiewać albo może na czymś grasz?

— W podstawówce grałem na flecie prostym. Ale to chyba się na nic nie przyda.

— Jurek, może damy go na pasterza numer pięć, co? Wygląda tak poczciwie. Spokojnie, mówię to jak najbardziej pozytywnie — zaśmiała się, gdy zobaczyła niepewną minę Aleksandra.

— Co musiałbym robić?

— Czekaj moment. — Kobieta znalazła odpowiednią stronę. — Wołasz „Hejże!" i „Ruszajmy w drogę!", a później śpiewasz w chórkach. Satysfakcjonuje cię to?

Aleksander szybko przytaknął, a ponieważ kazano mu gdzieś usiąść i uważnie słuchać tego, co będą ustalać, ściągnął kurtkę i zajął miejsce na jednej z ostatnich wolnych poduch na podłodze. Spojrzał z tęsknotą na ustawiony w roku stolik z dzbankiem herbaty.

— Chcesz? — szepnął jakiś głos tuż obok jego głowy.

Chłopak natychmiast odwrócił się w stronę dźwięku, by spotkać się twarzą w twarz – lub właściwie nos w nos – z Elizą. Przełknął głośno ślinę, nim zdołał wydusić:

— Myślisz, że mogę?

Dziewczyna się zaśmiała.

— Jasne! — Gdy podawała Aleksandrowi kubek, konspiracyjnie dodała: — Maria tylko wygląda tak groźnie. Tylko nigdy nie mów do niej per „Marysia".

— Czemu? — spytał zdziwiony.

— Nie chcesz tego wiedzieć — szepnęła z uśmiechem.

Zaraz po tym powróciła do słuchania księdza Jerzego, który mówił coś o strojach.

A Aleksander oddał się bezkarnemu podziwianiu jej profilu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top