24. grudnia [Wigilia]
Michalscy wysiedli z samochodu pod drzwiami odpowiedniego domu, wypakowali wszystkie prezenty oraz całe jedzenie i zgodnie ruszyli do drzwi, aby wtargnąć na Wigilię do siostry ojca. Zazwyczaj spotykali się wszyscy u dziadków, ale w tym roku zostali oni zaproszeni do jakiegoś dalszego krewnego, więc pięcioosobowa rodzina miała pojawić się u Lachowskich. Ciocia Renata, owdowiała dwanaście lat wcześniej, mieszkała wraz ze swoimi dziećmi w całkiem sporym jednorodzinnym domu, więc wybór miejsca świętowania był oczywisty. Choć mieszkanie Michalskich spełniało wszystkie wymogi uroczości i przytulności, to jednak usadzenie ośmiu osób przy stole w zielonym pokoju byłoby dość skomplikowane.
Po pierwszym przywitaniu i odwieszeniu kurtek na wieszaki, wszyscy wpakowali się do salonu, gdzie Aleksander – z pomocą kuzynostwa – poustawiał pod choinką pakunki. W tym samym czasie mama i ciocia intensywnie omawiały kwestię posiłków na wieczerzy i odgrzewały przywiezione pierogi. Ojciec natomiast zajął się przywołaniem do porządku swoich dwóch młodszych synów, co, trzeba przyznać, nie wychodziło mu zbyt dobrze. Janek bardzo usilnie próbował dostać się do drzewka, by poszukać ciekawych paczek, niekoniecznie przeznaczonych dla niego, a Filip był obrażony z powodu braku uszek do barszczu.
Gdy minęło jakieś pół godziny, wszyscy byli względnie ogarnięci, więc zasiedli do wieczerzy. Tata zapalił świecę, mówiąc:
— Światło Chrystusa.
Pozostali odpowiedzieli:
— Bogu niech będą dźwięki.
Wtedy Filip, któremu w tym roku przypadł ten zaszczyt, zaczął czytać, choć chwilami dukając:
— Z Ewangelii według świętego Łukasza.
W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swego miasta. Udał się także Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna. Kiedy tam przebywali, nadszedł dla Maryi czas rozwiązania. Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.
W tej samej okolicy przebywali w polu pasterze i trzymali straż nocną nad swoją trzodą. Naraz stanął przy nich anioł Pański i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, tak że bardzo się przestraszyli. Lecz anioł rzekł do nich: «Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan. A to będzie znakiem dla was: Znajdziecie Niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie». I nagle przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów niebieskich, które wielbiły Boga słowami:
«Chwała Bogu na wysokościach,
a na ziemi pokój
ludziom Jego upodobania».
Gdy aniołowie odeszli od nich do nieba, pasterze mówili nawzajem do siebie: «Pójdźmy do Betlejem i zobaczmy, co się tam zdarzyło i o czym nam Pan oznajmił». Udali się też z pośpiechem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane. — Chłopiec zamilkł na chwilę, więc mama dopowiedziała za niego:
— Oto Słowo Pańskie.
Tym razem wszyscy odpowiedzieli:
— Chwała Tobie, Chryste.
Następnie chwycili w dłonie opłatki i rozpoczęło się składanie życzeń.
Już po pierwszym Aleksander miał dość słowa „matura", którym obficie obdarzyła go kuzynka Zuzia. Podejrzewał, że to celowo zamierzała go zdenerwować. Pewnie ciekawie patrzyło jej się na zrozpaczonego chłopaka. Znienawidzonego słowa nie usłyszał dopiero podczas wymieniania się życzeniami z kuzynem Henrykiem. Obaj dzieli ten sam los skazańców – choć Henryk był w klasie humanistycznej – nawet w tej samej szkole. Powiedzieli więc sobie „Nawzajem", nie próbując się nawet wysilać.
Dalsza część wieczerzy minęła im w nawet pozytywnych nastrojach. Karp, wbrew proroctwom cioci, nie okazał się przypalony, a sos grecki nie miał za dużo marchewki. Janek i Filip zaczynali robić się nieco senni – bo dla kogo w ich wieku jedzenie było ciekawym elementem Wigilii – dopóki nie usłyszeli z ust ojca długo wyczekiwanych słów:
— Dobra, możecie rozdać prezenty.
W tej samej chwili obaj chłopcy od razu poderwali się z krzeseł. Podbiegli do choinki. Starszy z braci odczytywał napisy na paczkach, a młodszy podawał je odpowiednim osobom. Kilka razy się pomylił, ale rodzina poprawiła skrycie błąd.
Gdy wszystko było już rozdane, Aleksander otworzył pierwszą z paczek, korzystając z pomocy kuzyna. „Głupia ręka", pomyślał. Jego oczom ukazała się bluza z napisem „Matematyka jest fajna (a ty nie)", która idealnie oddawała stosunek chłopaka do rzeczywistości. Natychmiast wciągnął ją na koszulę i rozsiadł wygodniej na krześle.
Choć gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się myśl, napawająca go lękiem, po raz pierwszy od dawna czuł się naprawdę dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top