20. grudnia [środa III tygodnia Adwentu]
Aleksander nie lubił chodzić po sklepach, ale chodzenie po sklepach przed Świętami było jeszcze gorsze.
Tłum, ścisk i krzyki przyprawiały chłopaka o ból głowy i trudności w oddychaniu. Jego rodzina starała się w miarę szybko załatwić wszystkie sprawy w jednym markecie, ale okazało się to prawie niewykonalne przy dwójce dzieci i jednym kontuzjowanym nastolatku.
— Mamo — Filip przeciągnął ostatnią głoskę. — Kiedy wracamy do domu?
— Synku — odpowiedziała kobieta, wkładając do koszyka jeszcze dwa kilogramy mąki. — Jeśli chcesz zjeść w Święta i sernik, i pierogi, to musimy kupić jeszcze kilka rzeczy. Aleks — zwróciła się do najstarszego potomka. — Zdejmij tam z góry jeszcze jajka. Dwie paczki.
— Tata jest wyższy. — Chłopak wywrócił oczami.
— Tata idzie po rybę. Jej chyba nie chcesz dotykać, prawda? — spytał ojciec, udając się do odpowiedniej alejki.
Po kilkunastu minutach w koszyku znajdowały się wszystkie potrzebne produkty, a rodzinie pozostało jedynie czekanie przy kasie.
Aleksander zauważył kątem ruszającą się plastikową torbę. Przyjrzał się jej dokładniej. Wystawał z niej kawałek ogona, a oko łypało przez przezroczystą folię. Chłopakowi zrobiło się niedobrze.
— Słabo ci? — spytała z troską mama. — Jesteś bardzo blady.
— To nic takiego.
— Może lepiej wyjdź na zewnątrz i zaczekaj przy samochodzie.
Nastolatek przecisnął się do drzwi. Chłodne powietrze od razu poprawiło mu samopoczucie. Odetchnął głęboko kilka razy i wzdrygnął się. Co ludzie widzieli w kupowaniu żywej ryby, trzymaniu jej w wannie i ukatrupianiu? Zawsze podejrzewał, że gdyby ktoś w jego rodzinie postanowił kupić karpia, skończyłoby się to podobnie, jak w przypadku tego z piosenki „Krok po kroczku" Przyjaciół Karpia z dwa tysiące pierwszego roku. Choć ich karp pozostałby żywy pewnie dłużej niż rok. Tylko jak by się wtedy kąpali? „Stop", pomyślał Aleksander. „Czemu ja myślę o Trójce, rybach i wannie? Za dużo świątecznej atmosfery, za dużo". Bardzo możliwe, że ten nastrój spotęgowały w chłopaku odgłosy, które tego dnia dało się słyszeć ze szkolnej auli. Uczniowie przygotowujący obchody Dnia Patrona na jakiś czas porzucili śpiewanie Roty i „Boże, coś Polskę" na rzecz kiczowatych, popularnych świątecznych piosenek.
Fascynujące rozmyślania Aleksandra przerwało dotarcie rodziny do samochodu. Dłuższą chwilę zajęło im zapakowanie wszystkich zakupów do bagażnika.
— A teraz czas na najważniejsze — powiedział tata, gdy triumfalnie zamknął drzwi od strony kierowcy.
— Choinka! — zawołali równocześnie Filip i Janek, unosząc ręce.
W ciągu kilku minut dotarli na targowisko, gdzie przez ostatni tydzień sprzedawano głównie drzewka. Michalscy wypadli z pojazdu na parking i udali się w stronę swojego zaufanego dostawcy. Mężczyzna przywitał ich od razu szerokim uśmiechem.
— Moi ulubieni klienci! Mam coś specjalnie dla was, chodźcie...
Aleksander nie słuchał. Pozostał w tym samym miejscu, obserwując podekscytowanego Filipa, biegającego od drzewka do drzewka i krzyczącego przy każdym „Ta jest najładniejsza". Przypomniał sobie, jak sam kilka lat temu był pełen takiego entuzjazmu.
Zastanowił się. Gdzie on zniknął?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top