17. grudnia [III niedziela Adwentu]
Niedzielne wystawienie jasełek stanęło na włosku.
Gdy Aleksander dotarł na Rynek, natychmiast podeszła do niego Eliza, wypowiadając jedynie krótkie:
— Maryja i Józef złamali nogi.
Chłopak spojrzał na nią pytająco, ale dodała jedynie:
— Nic więcej nie wiem. Maria ma zaraz wszystko wyjaśnić.
Razem podeszli do pozostałych. Wszyscy tłoczyli się pod choinką i wymieniali między sobą pogłoski dotyczące nieobecności najważniejszych osób. W końcu, gdy dało się słyszeć przejawy paniki, ksiądz Jerzy zabrał głos.
— Jak już wszyscy wiecie, odtwórcy Świętej Rodziny się nie pojawią.
— Ale co się stało?! — zawołał ktoś z tłumu.
— Wczoraj Arek odwoził Teresę do domu samochodem. Droga była oblodzona, wpadli w poślizg i uderzyli w drzewo. Na szczęście skończyło się na złamaniach. — Ksiądz rozejrzał się po twarzach zgromadzonych. — Tu właśnie pojawia się problem. Nie mamy aktorów.
Maria w końcu zdołała przecisnąć się między ludźmi.
— Nie ma co rozpaczać. Ludzie, ogarniemy to! Eliza — zwróciła się do nastolatki. — Przecież już miesiąc temu opracowywałaś tłumaczenia i przedstawiałaś nam ich wykonanie. Znasz wszystko na pamięć. Jesteś gotowa, żeby zagrać Maryję?
Dziewczyna poczuła się, jakby właśnie przeniosła się do jakiegoś filmu i miała patetycznie odpowiedzieć na pytanie, od którego zależał los ludzkości. A to przecież były tylko jasełka. Mimo to uśmiechnęła się i lekko drżącym głosem odpowiedziała:
— Spróbuję. Chyba nie mam nic do stracenia.
Aleksander przez chwilę słuchał, jak Maria udziela Elizie kilku wskazówek, dodając na końcu „Odwagi!", ale w następnej się wyłączył. Przecież brakowało jeszcze Józefa! Wiedział, że dołączył do ekipy, jako jeden z ostatnich i na pewno nie byłby w stanie zaśpiewać bardziej skomplikowanych partii, ale jakiś drobny płomyczek nadziei tlił się w jego sercu.
— Tomasz — kobieta zwróciła się do stojącego niedaleko kleryka. — Może ty zostałbyś Józefem? Ćwiczyłeś z Arkiem od początku, a poradzimy sobie bez pasterza numer dwa. Nawet Aleks sobie z nim poradzi.
„Dzięki", pomyślał nastolatek, krzyżując ręce. Zastanowił się, czy zrobił coś Marii, czy ona nie lubiła go sama z siebie. Ech, niełatwo jest pojąć kobiety.
— Wszystko już ustalone? — zapytał ksiądz Jerzy. Słysząc kilka potwierdzeń, dodał: — No to dalej! Stroje Świętej Rodziny mam w samochodzie, chodźcie.
Eliza i kleryk odeszli z wikarym, a pozostali rozeszli się, by utopić nerwy w gorącej herbacie. Aleksander także chciał udać się w tę samą stronę, ale zatrzymała go Maria.
— Mówiłam poważnie — zaczęła od razu. — Musisz przejąć te kilka kwestii Tomasza. Pamiętasz wszystko dokładnie?
Chłopak pokiwał głową i odszedł w stronę jednego ze straganów. Tabliczka z napisem „grzaniec" kusiła go ogromnie, ale wiedział, że Eliza by tego nie pochwaliła. Na chwilę stanął bez ruchu. Od kiedy tak bardzo liczyło się dla niego zdanie dziewczyny, z którą nawet nie był? Oczywiście, już wcześniej zwracał na nie uwagę, ale coś się zmieniło. Od kiedy zaczęli więcej rozmawiać, zauważył cechy, których wcześniej u niej nie widział. Nie zatrzymywał się tylko na długich, ciemnych warkoczach i łagodnym uśmiechu. Zobaczył jedną rzęsę, która była zawsze wygięta w inną stronę niż pozostałe, pieprzyk przy prawym uchu, zakryty przez większość czasu, a co najważniejsze – błysk oczu, który pojawiał się, gdy Eliza była czymś wyjątkowo przejęta. Doskonale pamiętał, że dostrzegł go po raz pierwszy, gdy spotkali się w księgarni. Zupełnie... jakby naprawdę interesował ją jego stan.
Aleksander pokręcił głową. Przecież ją interesował każdy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top