14. grudnia [czwartek II tygodnia Adwentu]
— Boli cię to?
Aleksander wywrócił ze znudzeniem oczami, gdy piąty raz w ciągu dwóch minut usłyszał to samo pytanie.
— Nie jest źle — stwierdził tylko, siadając w ławce.
Nie mógł powiedzieć, że nie lubił Gilberta, ale momentami miał go serdecznie dość. Tak chyba po prostu bywa z kolegami z klasy, prawda?
Wychowawca postawił laptopa na biurku i podłączył go do prądu. Potem potarł ręce i spojrzał na swoich uczniów.
— Dziś zamienimy kolejnością godzinę wychowawczą i fizykę. — Mężczyzna musiał na chwilę przerwać, aby dać wychowankom chwilę na wyrażenie swojego poparcia dla tej decyzji. — Trzeba nareszcie ustalić, jak będziemy obchodzić naszą klasową Wigilię. Wszystkie klasy trzecie mają zacząć o dziewiątej rano. Nie, nie da się później, Teodor. O jedenastej będziecie wolni, nie przesadzaj Mikołaj. Zaczniemy od pójścia na występ z okazji Dnia Patrona na auli. Ile osób od nas bierze w nim udział?
Kilkoro uczniów uniosło ręce.
— Będziecie długo potrzebni? — spytał nauczyciel.
— Mamy trzy występy, ale już od ósmej, więc po ostatnim przebierzemy się i przyjdziemy do klasy — odpowiedział w imieniu całej grupy Teodor.
— To dobrze. Nie chcemy, żebyście przegapili ostatnią Wigilię klasową w życiu. Kasia, ile mamy...
Aleksander nieświadomie przestał słuchać. Choć uwielbiał swojego wychowawcę, nie był w stanie się zmusić do skupienia uwagi. Na moment dopadła go kolejna chwila zwątpienia spowodowana uświadomieniem sobie, że za niecałe pół roku miał na zawsze zakończyć edukację. Myśl ta prześladowała go od rozpoczęcia tego roku szkolnego i nie potrafił się jej pozbyć. Westchnął. Dlaczego życie nastolatka musiało być takie skomplikowane?
— Aleks...
— Co? — wyrwało mu się, gdy dosłyszał swoje imię.
Nauczyciel spojrzał na ucznia karcąco.
— Pytałem, czy nie potrzebujesz jakiejś pomocy w związku z ręką.
— Nie, proszę pana. Poradzę sobie.
— A teraz przyszła kolej na najważniejszą kwestię: czy ktoś z wam zna jakąś rodzinę, której przydałaby się nasza pomoc?
Przez poprzednie dwa lata klasa rezygnowała ze wzajemnego obdarowywania się prezentami, żeby zamiast tego wspomóc wybraną organizację, czy rodzinę. Nastolatkowie bardzo chętnie udawali się w przeddzień Wigilii klasowej w odpowiednie miejsce, aby przekazać zakupione rzeczy. Także i w tym roku znaleźli odpowiedni dom, któremu potrzebne były konkretne produkty.
Po zakończonej godzinie wychowawczej Aleksander zszedł na parter, aby zakupić w automacie gorącą czekoladę. Tego dnia nie udało mu się załapać na napój podczas śniadania na plebanii, więc jego żołądek rozpaczliwie domagał się czegoś słodkiego. Chłopak uśmiechnął się na widok stojącej obok głównego wejścia choinki. Nie przechodził tu wcześniej tego dnia, więc przyjął drzewko z jeszcze większym entuzjazmem. Lampki migały radośnie, a ozdoby mieniły się w ich świetle. Pachniało igliwiem.
Aleksander wrzucił do odpowiedniej przegródki monety i czekał na napój, gdy ze schodów zeszła Eliza. Szybko do niej pomachał, aby podeszła bliżej.
— Dziękuję, że mi wczoraj pomogłaś — powiedział nieśmiało, pocierając dłonią o kark. — Nie musiałaś tego robić.
— A weź już przestań. — Dziewczyna machnęła ręką. — Przecież tłumaczyłam ci całą drogę do szpitala, że to nic takiego.
— Mimo wszystko, dziękuję.
Eliza uśmiechnęła się szeroko i skierowała w stronę odpowiedniej sali.
Aleksander odwrócił się w stronę automatu z zamiarem chwycenia kubka, ale napotkał pustkę.
— No to są chyba jakieś żarty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top