11. grudnia [poniedziałek II tygodnia Adwentu]

— Aleks, ten kod nie działa.

Chłopak spojrzał na Filipa, przystawiającego kod QR do czytnika paczkomatu. Chwycił telefon i przystawił go bliżej wiązki światła. Tym razem rozległ się dźwięk informujący o otwarciu odpowiedniej skrzynki. Ponieważ znajdowała się ona dosyć wysoko, Aleksander podsadził brata, aby wyjął paczkę.

— Co tu w sumie jest? — spytał Filip, potrząsając pudełkiem.

— Młody, czy ty w ogóle słuchasz, co ja do ciebie mówię?

Chłopiec, z rozbrajającą szczerością, odpowiedział:

— Zwykle nie.

Nastolatek westchnął i schował karton do plecaka. Poprawił zsuwającą się na oczy czapkę i powiedział:

— To dla mamy. — Widząc, że brat zamierzał zadać kolejne pytanie, dodał: — Książka. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?

— Gdzie teraz idziemy?

— Odebrać komiks dla taty i książeczkę dla Jasia. Naprawdę nie pamiętasz? Jeszcze dzisiaj rano ci o tym przypominałem.

Filip wywrócił oczami i skrzyżował ręce.

— Rano to ledwo buzię otwierałeś, gdy coś mruczałeś o jakiejś dziewczynie.

Aleksander na moment stanął na środku chodnika. Informacja przyprawiła go o palpitacje serca. Wzdrygnął się i udał, że nic nie usłyszał.

Zimny wiatr usilnie starał się sprawić, żeby bracia postanowili wrócić do domu, ale Michalscy z natury byli zbyt uparci. Wytrwale szli naprzód, aż dotarli do Kupca. Kupcem nazywano coś w rodzaju małomiasteczkowej galerii. Miał całe dwa piętra – choć drugie zajmowały jakieś gabinety lekarskie – ruchome schody, a nawet windę. Z tego powodu ciężko było się nimi przemieszczać, nie napotykając matek z dziećmi i starszych pań z wnuczętami. Poza tym w budynku mieściła się naleśnikarnia, market, kilka sieciówek odzieżowych i najważniejsze: księgarnia. Co więcej, była to księgarnia z możliwością zamówienia książek do salonu. Właśnie z tego powodu dwaj przemarznięci bracia, po ciężkich bojach stoczonych z wiatrem, pokryci cienką warstewką świeżego śniegu, dotarli do Kupca. Zjechali ruchomymi schodami do piwnicy i wkroczyli do sklepu.

Obecny naokoło zapach książek i farby drukarskiej przyjemnie wkradał się w nozdrza, a dochodzący z różnych części pomieszczenia szelest przewracanych kartek stanowił prawdziwą symfonię. Brakowało tylko spowodowanego kurzem kichania.

Aleksander podszedł do kasy, odebrał paczkę i za nią zapłacił, po czym odwrócił się do Filipa. Chłopiec pociągnął go za kurtkę, mówiąc:

— Tylko na chwilę. Chciałem zobaczyć jedną książkę.

Bracia podeszli do działu dziecięcego z przedziału od sześciu do dwunastu lat. Dziewięciolatek natychmiast ściągnął z półki jeden egzemplarz „Gwiazdkozaura". Otworzył tom na pierwszej stronie, przeczytał kilka zdań i spojrzał przymilnie na Aleksandra.

— Nope, młody. Nie mam ze sobą więcej kasy.

Filip spojrzał smutno na okładkę z niebieskim dinozaurem i powoli odłożył ją na miejsce. Nastolatka zabolało serce, ale wiedział, że musiał być twardy. Egzemplarz odebrał chwilę wcześniej, razem z książką dla mamy.

— No chodź. — Wyciągnął rękę do brata. — Mama czeka z obiadem.

Gdy byli już blisko wyjścia, ktoś zawołał:

— Cześć, Aleks!

Chłopak odwrócił się w stronę głosu. Serce biło mu tak, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi, a twarz robiła się na przemian blada i pokryta rumieńcami.

— Hej, Eliza.

Dziewczyna odgarnęła włosy, które próbowały dostać się do jej prawego oka. Uśmiechnęła się przy tym delikatnie.

— Będziesz dziś na próbie? Miałam zapytać cię w szkole, ale ciągle gdzieś znikałeś.

— Ta... — chciał odpowiedzieć, ale w tym samym momencie kichnął. — Tak.

— Nadal jesteś chory? — spytała z troską Eliza.

— To tylko katar — westchnął nastolatek, kichając jeszcze dwa razy.

— To zdrowiej i do zobaczenia wieczorem — powiedziała na koniec, po czym skierowała się w stronę schodów.

Gdy bracia znajdowali się już kilka ulic od Kupca, Filip powiedział z chytrym uśmieszkiem:

— Chyba masz na nią alergię.

Aleksander tylko westchnął.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top