Rozdział 4
#possessedap
No i zaczynamy zabawę. Enjoy ❤️
~~~
Strzepuję jakiś biały prószek z czarnego materiału sukienki, którą włożyłam, a później wyginam pomalowane na czerwono wargi, unosząc tacę wyżej. Mam na niej kilka kieliszków szampana, którymi witam gości przy wejściu do ogromnej, pogrążonej w półmroku sali. Gra tutaj cicha, oddziałująca na zmysły muzyka, wnętrze zostało utrzymane w czerni oraz żółtopomarańczowych kolorach. Prezentuje się elegancko i tajemniczo.
Nie wierzyłam Sophie, kiedy opowiadała mi o tym, że przyjście na jedną z tych tajnych imprez jest jak przeniesienie się do innego świata, jednak w tej chwili wiem, że mówiła prawdę. Panująca w lokalu atmosfera wprawia w drżenie całe ciało, ciekawość, kto kryje się za maską, jaką właśnie dostrzegam, zdaje się nie do zniesienia, w dodatku wszystko tu jest takie inne, bardziej mroczne i ekscytujące. Poza tym wszyscy rozmawiają jedynie szeptem, pewnie po to, by nie pozwolić na ewentualne rozpoznanie ich po głosie.
Też zastosowałam tę taktykę, kiedy dotarłam pod podany przez przyjaciółkę adres. Założyłam żółtopomarańczową, obleczoną w pióra maskę, która zasłoniła mi większą część twarzy, a później musiałam podać hasło ochroniarzowi. Cała impreza jest organizowana w piwnicy jednego z nieużywanych budynków, w których mieściła się do niedawna jakaś meksykańska restauracja. Zamknięto ją kilka miesięcy temu z tego, co sprawdziłam, nim tu przyjechałam. Jak widać ktoś ją przebudował i zaadaptował na to przyjęcie, które odbędzie się jedynie raz w danej lokalizacji. Te ponoć nigdy się nie powtarzają.
Sam koncept tajnych imprez dla wybranych wydaje się rzeczywiście intrygujący na tyle, by ludzie jeszcze bardziej chcieli się na nie dostać. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że organizator zapewnia za każdym razem dobrą rozrywkę. Soph mówiła o jakichś specjalnych występach akrobatów, tancerzy czy piosenkarzy, którzy nawet w swoich mediach nie informowali o tym, że wezmą udział w takim wydarzeniu, więc sprawiali wielu osobom niespodziankę. A po występie przebierali się i wtapiali w tłum, by też zaznać nieco anonimowości. Dopiero po jakimś czasie, chyba trzech dniach, wolno im było opowiedzieć o tym, że uczestniczyli w przyjęciu pod szyldem Possessed.
Zaczynam rozumieć, do czego odwołuje się nazwa, kiedy przechodzę po jakiejś godzinie przez salę z nową tacą i dostrzegam na stolikach czarne wizytówki z wytłoczonym napisem. W tym świetle wygląda jak złoty, ale właściwie przypomina bardziej bursztynowy kolor, mój ulubiony, co od razu sprawia, że patrzę na wszystko nawet z jeszcze mniejszą nieufnością. Jest na nich napisane:
Opętani pragnieniem anonimowości, owładnięci żądzą zabawy, pijani adrenaliną.
Powoli chyba wkręcam się w ten klimat, bo łapię się na tym, że po kolejnej godzinie sama z uwagą śledzę występ zespołu znanych z programów telewizyjnych tancerzy, którzy dają popis na parkiecie do jakiegoś szybszego kawałka. Jako jedyni nie mają masek na twarzach, więc łatwo ich rozpoznać. Nikt jednak nie robi zdjęć z prostego powodu – przed wejściem na imprezę trzeba oddać wszystkie urządzenia elektroniczne. W sumie przez sam brak telefonu czuję, jakbym przeniosła się naprawdę do innego świata.
– Przepraszam – słyszę gdzieś za sobą, kiedy występ się kończy i przesuwam się dalej między gośćmi. Przystaję, po czym odwracam się do jakiegoś mężczyzny w garniturze. Wszyscy tu są ubrani elegancko, co tylko bardziej podkreśla elitarność imprezy. I o dziwo nie kłóci się w tym, że w kolejnej sali gra bardziej imprezowa muzyka. – Gdzie znajdę coś mocniejszego?
Posyłam nieznajomemu w brązowej masce uprzejmy uśmiech.
– Przy barze w rogu. – Wskazuję kierunek.
– Nie chodzi mi o alkohol.
No tak, w końcu można tu dostać także inny towar. Sophie opowiadała mi o jednej imprezie, na której użyto czegoś dla rozluźnienia. Musiała wtedy ubrać maskę przeciwgazową, żeby pilnować wszystkiego, bo ludzie zaczęli bawić się nawet lepiej niż zwykle. Potem tego nie powtarzano, jednak słyszała od gości, że na to liczyli.
– Proszę zapytać przy barze – powtarzam do nieznajomego. – Dave ma wszystko, czego potrzeba.
Facet kiwa głową, po czym kieruje się we wskazaną stronę, a ja zastanawiam się, jak naprawdę ma na imię ten cały „Dave". Sophie wśród personelu nazywają „Amy". Tak kazano jej się przedstawiać każdemu. W sumie to zaczyna do mnie dopiero docierać, jak bardzo pokręcone jest tu to wszystko. Ciekawe, co by się stało, gdyby ktoś przez przypadek rozpoznał któregoś z pracowników.
Nie zdążyłam o to spytać, będę musiała się dowiedzieć, kiedy wrócę. O ile Soph odejdzie dziś od łóżka mamy. Zanim dotarłam na przyjęcie, przyjaciółka dała mi znać, że pani Banks się obudziła i czuje się dobrze, ale zostanie z nią na noc. Nie dziwiłam się, że martwi się tym wypadkiem oraz woli trzymać rękę na pulsie. To przecież normalne. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży, choć zdaję sobie sprawę, że mama Sophie już tak naprawdę nigdy nie wyzdrowieje. To jest w tym chyba najgorsze. Świadomość, że nie można zrobić nic, by ją wyleczyć. Boli tak samo jak walka ze złośliwą chorobą, którą się przegrywa. Tak jak przegrała moja ciotka.
Otrząsam się z tych myśli, przechodzę do mniej zatłoczonej części tego jednonocnego klubu i oferuję drinki mijanym osobom. Ludzie rozmawiają, oglądają kolejny występ, tańczą, całują się i zaciągają fajkami wodnymi. Zastanawiam się, czy naprawdę żaden z gości nie zna tego, kto siedzi tuż obok. To w sumie serio może być wyzwalające – na jeden wieczór możesz przestać być sobą, powiedzieć cokolwiek, udawać kogokolwiek, bo następnego dnia nikt i tak ci nie wytknie kłamstwa. Sophie mówiła, że goście tutaj też dostają dokładnie instrukcje i podpisują online jakieś formularze o poufności, przez co nie mogą wyjawiać lokalizacji imprezy. Całe przedsięwzięcie wymaga tak wielkich przygotowań, że dziwię się, jakim cudem rusza co miesiąc i to w dwóch różnych miejscach.
Znowu pogrążam się zbyt długo w rozmyślaniach, przez co kiedy w kolejnej chwili odwracam się, by ruszyć z powrotem, nie zauważam przechodzącego tuż obok faceta. Wpadam na niego, a ostatni drink, którego niosę na tacy, wylewa się prosto na drogi garnitur. Potem szkło upada na podłogę i rozbija się u naszych stóp, aż kilka osób spogląda w tym kierunku.
Kurwa.
– Przepraszam – rzucam szybko, kucając. Alkohol skropił mi też czarne szpilki, nieco przyduże, bo Soph nosi akurat o pół rozmiaru większe buty. – Zaraz to zbiorę, proszę się odsunąć, żeby się nie skaleczyć.
Mężczyzna pochyla się tuż obok i chwyta błyskawicznie mój nadgarstek, nim sięgam po pierwszy odłamek szkła.
– Chyba nie zamierzasz zbierać tego rękami? – pyta cicho.
Grająca muzyka sprawia, że jego głos jest ledwo słyszalny. Przechodzą mnie dreszcze, kiedy czuję ciepłe palce zaciskające się wokół mojego nadgarstka. Soph mówiła, że nikt nie może dotykać kelnerek, to jedna z najważniejszych zasad. Chyba coś z tego musi być widoczne w moich oczach, bo nieznajomy mnie szybko puszcza.
– Wybacz. Ale nie zbieraj tego dłońmi, bo się skaleczysz.
Kiwam szybko głową, a później wstaję. Dostrzegam, że mężczyzna unosi rękę, po czym wskazuje na podłogę. Po chwili obok pojawia się inna pracownica, która zbiera odłamki na szufelkę, w czasie gdy ja podnoszę tacę. Ona też mi upadła. Nie mam co z nią zrobić, więc po prostu ją trzymam i prostuję się, gdy czuję na sobie uważne spojrzenie.
Odwracam się powoli w lewo, w stronę faceta, który przygląda mi się uważnie, aż na moich ramionach pojawia się gęsia skórka. Mężczyzna nosi maskę, która w pełni zasłania jego twarz. Ma tylko otwory na górze, dzięki czemu widzę wbite we mnie spojrzenie brązowych oczu. Nieco dziwi mnie ta inna maska, bo wszyscy goście dostają takie same, tylko kelnerki mają innego koloru, ale może po prostu nie zauważyłam, że niektórzy otrzymali właśnie te? W końcu Soph wspominała coś o gościach VIP.
Mam nadzieję, że koleś jest właśnie jednym z nich, tyle że nadzieja gaśnie, kiedy po chwili dziewczyna zbiera całe szkło i odchodzi, a ja wskazuję na marynarkę nieznajomego, chcąc zaproponować, że zajmę się plamą, jednak nim się odzywam, on rzuca pierwszy:
– Nie jesteś jedną z moich kelnerek.
Zamieram. Moje serce wali teraz w przyspieszonym rytmie, bo uświadamiam sobie, że ten gość musi być właścicielem całej miejscówki. Sophie twierdziła, że się dzisiaj nie pojawi, jednak mężczyzna właśnie robi dwa kroki i staje tuż przede mną, spoglądając z góry. Przytłacza mnie nieco intensywność jego spojrzenia.
Tylko on ma zawsze w pełni zasłoniętą twarz.
No tak. Cholera.
– Więc dlaczego chodzę w stroju kelnerki w pana klubie i przed chwilą przez przypadek wylałam jeden z roznoszonych drinków? – rzucam lekko, starając się jakoś go zbyć. Soph mówiła, że nigdy z nim nie rozmawiała, tak? – Przecież nie weszłam tu z ulicy.
Nie wiem, czy się teraz uśmiecha, krzywi czy złości przez ten czarny materiał, który, swoją drogą, nie ma nawet otworów na nos. Musi mu być cholernie ciężko w tym oddychać.
– Kim jesteś? – pyta mężczyzna, nie dając się zmylić.
Kurwa.
– Jestem Amy – odpowiadam, próbując udawać spokojną. – Pracuję dla pana od roku. Zmieniałam ostatnio odcień włosów i je skracałam, więc może...
– Odstaw tacę i chodź za mną.
Przełykam z trudem ślinę, gdy mija mnie i rusza w kierunku ciemnego korytarza po lewej. Przy wejściu do niego stoi ochroniarz, któremu mężczyzna mówi coś krótko i znika w mroku. Nawet nie sprawdza, czy zrobię, co kazał. Pewnie od razu zakłada, że się podporządkuję. A ja właściwie nie mam wyjścia. Mogę ewentualnie uciec, skoro i tak już wszystko się wydało. Soph straci swoją superrobotę, do czego miałam nie dopuścić. Cholera. Bardzo jej zależało, obiecałam, że to ogarnę.
Tego gościa miało dzisiaj nie być!
Waham się kilka sekund, a potem odstawiam tacę na stolik po drodze i decyduję, że spróbuję chociaż przekonać mężczyznę, by dał przyjaciółce jeszcze szansę. Może wytłumaczę, że zatrzymał ją wypadek matki, a że Soph nie chciała zawieść pracodawcy, wysłała mnie?
Nie wiem, czy to coś da, w końcu jednak podążam za właścicielem. Ochroniarz przepuszcza mnie bez problemu, więc po chwili staję przed uchylonymi nieznacznie czarnymi drzwiami do niewielkiego pomieszczenia. To gabinet. Jest pogrążony w półmroku i utrzymany w ciemnych kolorach, tak jak reszta tego miejsca.
– Zamknij drzwi – poleca nieznajomy.
Moje serce bije teraz jeszcze szybciej niż kiedykolwiek, bo dopiero wtedy uświadamiam sobie w pełni, że jestem w jakimś tajnym klubie, o którym nikt nie wie, z obcym facetem i zaraz zostanę z nim sam na sam w pomieszczeniu, do którego inni nie mają wstępu.
– Zamknij drzwi – powtarza mężczyzna.
Stoi do mnie tyłem, przy mahoniowym barku, z którego wyjmuje właśnie butelkę z alkoholem. Nalewa go do szklanki, po czym unosi nieco swoją maskę, by móc wychylić whiskey duszkiem. Nie widzę jednak jego twarzy, bo później zasłania ją ponownie.
– Masz problemy ze słuchem czy się mnie boisz? – rzuca.
Przygryzam wargę, nadal stojąc w progu.
– Po co w ogóle mnie pan tu przyprowadził?
Odwraca się, znowu czuję na sobie jego intensywne spojrzenie.
– Żeby porozmawiać.
Wpatruję się w niego kilka sekund, po czym robię dwa kroki i zamykam wreszcie drzwi, odcinając nas ostatecznie od cichej muzyki oraz gwaru głosów.
– Dlaczego na osobności? – pytam.
– Nie bądź dzieckiem – odpiera. – Chcę się dowiedzieć, co tutaj robisz. I lepiej, żebyś mnie nie okłamywała, bo tego nie cierpię. Jak masz na imię?
Milczę kilka sekund, po czym opuszczam ramiona.
– Amber. Jestem przyjaciółką Sophie Banks. Nie mogła dzisiaj przyjść, bo wypadło jej coś bardzo ważnego, ale nie chciała stracić tej pracy, dlatego poprosiła, żebym ją zastąpiła. I wiem, że nie powinna, ale ja też potrafię zachować dyskrecję, przysięgam. Nie musi się pan obawiać, że...
Unosi dłoń, więc urywam w połowie zdania.
– Amber...?
Marszczę brwi.
– Amber Harris.
– Zdejmij maskę, Amber.
Otwieram usta z zaskoczenia.
– D-dlaczego?
– Bo właśnie to ci poleciłem.
Przygryzam wnętrze policzka, denerwując się tą dziwną rozmową coraz bardziej, ale wreszcie odsłaniam twarz i patrzę na mężczyznę, którego imienia nadal nie znam. Ściskam w palcach maskę, nie mając pojęcia, co dalej.
– Mieszkasz u Sophie – odzywa się w końcu, a ja unoszę brwi.
Okay, teraz dopiero robi się dziwnie. Nie wiem, jaką muszę mieć minę, ale mężczyzna zaczyna się śmiać.
– Sprawdzam bardzo dokładnie moje pracownice, Amber. Jestem ostrożnym człowiekiem.
Kiwam głową, nadal nieco zszokowana tym, że on naprawdę kojarzy Sophie, a na dodatek mnie. Czy to nie jest... nie wiem, naruszenie prywatności mojej i przyjaciółki? Skąd on niby to wie? Ona mu powiedziała czy...
– Moje pracownice wypełniają dokumenty, nim je zatrudniam – odpowiada, jakby czytał mi w myślach. – I muszą mnie ostrzegać, jeśli nie mieszkają same, żeby przesyłki nie dotarły w niepowołane ręce. Sophie zgłosiła ostatnio, że zatrzymała się u niej przyjaciółka.
Nadal ściskam maskę w dłoniach, czując się cholernie niezręcznie. Ale nieco się uspokajam.
– Tak – rzucam w końcu, nie wiedząc, jak niby inaczej zareagować. – No więc skoro wie pan, panie...
Nie odpowiada. Czekam kilkanaście sekund, mając nadzieję, że to zrobi.
– Panie X – mówię wreszcie. – Więc skoro wie pan, panie X, że jestem przyjaciółką Sophie, to co pan zamierza zrobić? Mogę zagwarantować, że nikomu nie zdradzę niczego na temat tego miejsca, a za miesiąc Soph wróci. Możemy o tym zapomnieć i...
– Możemy podpisać umowę – przerywa – że dochowasz tajemnicy. Jak każda inna dziewczyna. Ale Sophie Banks już tu nie pracuje, bo złamała swoją umowę, skoro o wszystkim ci opowiedziała.
Cholera.
Przygryzam wargę i wpatruję się w niego długą chwilę, aż mężczyzna rusza w kierunku biurka. Wyjmuje z niego czarną teczkę. Potem kładzie na ciemnym blacie jakieś papiery i unosi głowę.
Podchodzę powoli, właściwie nie mając większego wyboru. Pochylam się nad dokumentami, które mi pokazuje, przeczesuję linijki tekstu wzrokiem. Kiedy docieram do kar finansowych, jakie grożą za naruszenie umowy, za zdradzenie osobom trzecim lokalizacji przyjęcia, moje serce zatrzymuje się na kilka sekund. Później widzę też, że to nie wszystko, bo każdy podpunkt odnoszący się do konkretnego przypadku kosztuje więcej. I jest też informacja o tym, że jeśli złamie się kilka z nich, kary pieniężne się łączą.
Soph zdradziła mi lokalizację, umożliwiła wejście na imprezę, opowiedziała o samym przyjęciu, okłamała X-a, bo napisała mu, że się pojawi, a wysłała mnie, oddała mi swój strój i maskę...
Robi mi się słabo, gdy liczę, ile będzie musiała zapłacić, jeśli mężczyzna ją oskarży o złamanie warunków umowy. Skąd niby wytrzaśniemy kilkadziesiąt tysięcy dolarów?
Potem biorę się w garść. Okay. Soph spieprzyła, ale może uda się to jeszcze jakoś ogarnąć.
– Nie podpiszę tego – rzucam więc pewnie, prostując się. – Jeśli wysuniesz wobec Soph te wszystkie zarzuty, opowiem o tym miejscu każdej osobie, która mi się nawinie. Ja niczego nie obiecałam.
X odwraca mnie do siebie przodem i zmusza do tego, bym oparła się o biurko, bo robi krok w moim kierunku. Jest tak blisko, że czuję zapach jego perfum. Intensywny, ostry i świeży, przez który po moim ciele rozlewa się gorąco.
– Szantaż? – mówi powoli. – Bardzo niemądre zagranie, gdy jesteś tu ze mną sama. Nikt, oprócz zapewne panny Banks, o tym nie wie. Do tego gabinetu nikt nie wchodzi bez mojej zgody. Zastanów się więc jeszcze raz, Amber, czy naprawdę chcesz mi grozić.
Wpatruję się w jego oczy z szybko bijącym sercem.
– Obiecaj, że dasz Sophie spokój. Ona przechodzi naprawdę trudny czas, dlatego nie chciała stracić tej pracy. Skoro już i tak ją zwolnisz, to chociaż nie dokładaj jej problemów.
– Jej problemy nie są moją sprawą. Twoja przyjaciółka znała konsekwencje.
Kręcę głową.
– Nie rozumiesz. Jej mama trafiła do szpitala, Sophie będzie potrzebowała pieniędzy z tej pracy jak nigdy. Prosiła mnie, żebym ją zastąpiła, bo nie chciała cię wystawić w ostatniej sekundzie i zostać zwolniona. A ja i tak, szczerze mówiąc, nadal nie ogarniam, co się tu dokładnie dzieje, bo dopiero niedawno wróciłam do San Diego. Bardzo szybko zapomnę o tym wszystkim, jeśli odpuścisz Sophie chociaż te kary. Zwolnij ją, jakby nigdy jej tu nie było. Proszę.
Mężczyzna milczy parę chwil, jedynie na mnie patrząc.
– Myślisz, że stworzyłem Possessed, całą tę otoczkę, zadbałem o każdy szczegół umowy z pracownikami i gośćmi, by potem tak po prostu odpuszczać, jeśli ktoś mnie oszukał?
Kładę dłoń na jego klatce piersiowej, nie mając pojęcia dlaczego. Ale robię to, dotykam jego twardego torsu i spoglądam na niego prosząco, nadal zwracając się do niego już bez „pana".
– Nie. Okay, wiem, że nie. Więc daj jej szansę na to, żeby się zrehabilitowała.
– Jeśli to zrobię, kolejne osoby będą sądzić, że mogą po prostu nie dotrzymać warunków tej umowy, a nic im nie grozi. To tak nie działa, Amber.
Z jakiegoś powodu drżę, kiedy wypowiada znów moje imię. Robi to w taki sposób, że nie mogę powstrzymać tej reakcji, zwłaszcza że nieznajomy nakrywa moją dłoń własną, jakby chciał ją oderwać od swojej klatki piersiowej, jednak ostatecznie się zatrzymuje i po prostu mnie trzyma.
– Nikt się nie dow...
Nie kończę, bo słyszę jakieś wibracje. Mężczyzna odsuwa się wtedy ode mnie, sięga do kieszeni marynarki, wyjmuje telefon i przykłada go do ucha, unosząc w moim kierunku palec. Daje mi znać, że mam poczekać. Moja dłoń opada przy boku.
– Minuta – rzuca do słuchawki.
Unoszę brwi na pełen irytacji ton. Nieznajomy chowa komórkę sekundę później, nie dodając nawet niczego więcej. Cała ta sytuacja jest coraz bardziej pokręcona i tajemnicza, a ja czuję jednocześnie ekscytację i niepokój. Cholernie chcę się dowiedzieć, kim jest ten gość, bo wydaje mi się, że... Chyba kojarzę jego głos. Ale może to tylko wrażenie? Nie byłam w tym mieście od sześciu lat, a w tym czasie mnóstwo się tu zmieniło. Kiedy wyjeżdżałam, wszyscy moi znajomi byli jeszcze z liceum. Teraz mają własne rodziny, kończą studia, pracują. Niektórzy łączą nawet to wszystko ze sobą i jakoś im wychodzi, co cholernie podziwiam.
– Muszę zająć się kilkoma sprawami – zwraca się do mnie X. – A ty wracaj do domu.
Otwieram usta, a on dodaje:
– Dokończymy rozmowę jutro.
Rusza później do drzwi, ponownie nie czekając na to, czy go posłucham. Najwidoczniej przywykł do tego, że wszyscy robią to, co każe. Czuję to po sposobie, w jaki wydaje polecenia, po tym, jak się zachowuje, a nawet jak chodzi – jak pewny siebie facet, który nie przyjmuje „nie" za odpowiedź. Zdaje sobie sprawę z tego, że nikt mu nie odmawia.
– Ale... skąd będę wiedziała... – zaczynam jeszcze.
– Dostaniesz informację, tak jak wcześniej.
Przygryzam wargę, po czym wzdycham cicho, kiedy X sięga do klamki. Spogląda na mnie, więc schylam się po swoją maskę, którą musiałam w pewnym momencie wypuścić z rąk, a nawet nie zdałam sobie z tego sprawy, po czym wsuwam ją na twarz.
– A jeśli nie przyjdę? – pytam, nim mężczyzna otwiera drzwi.
Śmieje się cicho.
– Przyjdziesz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top