Rozdział 2

Cieszę się, że Was trochę zaintrygowałam. Łapcie drugi chwilę wcześniej. Będziemy powoli odkrywać, o co chodzi w tej historii 😎

#possessedap na Twitterze

Miłego czytania 😊
~~~

Kawalerka Sophie znajduje się na trzecim piętrze i jest naprawdę małe. Tak serio-serio małe, bo kiedy wchodzę do środka, korzystając z zostawionych mi za kwiatkiem w korytarzu kluczy, właściwie od razu znajduję się w niewielkim salonie połączonym z mikroskopijną kuchnią. Po prawej widzę dwie pary drzwi – podejrzewam że sypialnia i łazienka.

Zostawiam walizkę przy komodzie obok wejścia, zrzucam buty i wysyłam Sophie wiadomość, że jestem już w mieszkaniu. Przyjaciółka musiała zostać dłużej w pracy, ale ma niedługo skończyć zmianę. Pisze mi tylko, żebym się rozgościła.

Po chwili przechodzę do saloniku i po prostu zapadam się w miękkiej brązowej kanapie. Chyba dopiero wtedy zaczynam odczuwać prawdziwe zmęczenie podróżą i ogólnie tym dniem. Ale nadal nie dociera do mnie, że wróciłam do San Diego. Może to się zmieni, kiedy przeniosę się już do własnego domu? Przez ostatnie sześć lat wynajmowała go ode mnie jakaś para, która ma jeszcze dziesięć dni na przeprowadzkę, bo nasza umowa kończy się dopiero trzydziestego maja. Dałam im znać już na początku roku, że planuję powrót do miasta, więc będą musieli szukać nowego lokum, jednak jakoś wcześniej się do tego nie zabrali. Mimo wszystko byli naprawdę bezproblemowi, dlatego nie narzekam. Sophie pozwoliła mi zatrzymać się u siebie na ten czas. I jestem jej za to wdzięczna, ponieważ nie mogłabym zostać już w Denver.

Wzdycham cicho, układając się wygodniej na poduchach. Przymykam powieki, by się zrelaksować. Poczekam na Soph, bo nie chcę się kręcić w mieszkaniu, kiedy jej nie ma. Ona pewnie zrobiłaby odwrotnie, zawsze jest pełna energii, no i nie uznaje żadnych ograniczeń. A że znamy się od dziecka, nie miałaby problemu z rządzeniem się w moim domu. Uśmiecham się na tę myśl. Wiem, że właśnie dzięki Sophie przeprowadzka nie będzie aż tak straszna i szczerze mówiąc chyba głównie ze względu na przyjaciółkę zdecydowałam się tu wrócić. W Denver od śmierci ciotki nic mnie nie trzymało oprócz pracy, z której musiałam ostatecznie odejść przez szefa dupka. Gdy Soph się o tym dowiedziała, zaczęła mnie namawiać na przyjazd tutaj...

Dzwonek do drzwi wyrywa mnie z zamyślenia i odpędza senność. Reaguję mechanicznie, podrywam się z kanapy i ruszam do wyjścia, nim nawet to sobie uświadamiam. Po chwili zaglądam przez wizjer, marszcząc brwi. Na korytarzu nikogo nie ma.

Waham się kilka sekund, po czym uchylam drzwi i wyglądam ostrożnie na zewnątrz. Dopiero wtedy słyszę jakieś kroki na schodach, jakby ktoś czekał, aż otworzę, nim będzie mógł odejść. To sprawia, że czuję większe zdziwienie, choć nie tak duże jak w momencie, kiedy dostrzegam czarne pudełko przewiązane żółtopomarańczową kokardą leżące na wycieraczce. Jest dość duże, a na wierzchu ma niewielką etykietę, na której widnieją dane Sophie. Przygryzam wargę, a później unoszę telefon, by zadzwonić do przyjaciółki i spytać, czy zabrać tę dziwną paczkę do mieszkania, tyle że Soph oczywiście nie odbiera. Rozłączam się i klnę w myślach.

Patrzę na przesyłkę, a potem rozglądam się znów po korytarzu. W końcu wzdycham, łapię pudełko i wracam z nim do mieszkania. Ciekawość zwycięża, bo po sekundzie sprawdzam, czy zostały na nim zapisane jakieś dane nadawcy, jednak właściwie oprócz imienia i nazwiska Sophie niczego nie ma. Nawet adresu. To wzbudza w moim wnętrzu jeszcze większe zainteresowanie. Może to jakiś prezent od wielbiciela, który nie wie, że Soph musiała dzisiaj zostać dłużej w pracy? W sumie osoba, która go zostawiła, upewniła się tylko, że ktoś otworzył, a nie kto to zrobił. Zresztą ja i Soph jesteśmy dość podobne, obie brunetki, choć ona nosi dłuższą fryzurę, włosy sięgają jej pasa, a nie jak mi za barki. Poza tym jest nieco wyższa niż ja. Jednak można nas pomylić z daleka i tylko po krótkim zerknięciu.

Kładę przesyłkę na stolik kawowy, spoglądając jeszcze raz na wstążkę. Ma śliczny kolor, bursztynowy, mój ulubiony, który fajnie kontrastuje z czernią pudełka. Pudełka, w które wgapiam się kolejne pół godziny, siedząc na kanapie i czekając na Sophie. Inne myśli w sumie schodzą na dalszy plan, jestem zbyt zaabsorbowana zawartością tej paczki. Nie była ciężka, ale nie odważam się jej podnieść po raz kolejny, żeby przypadkiem niczego nie zniszczyć.

Po trzydziestu minutach słyszę przekręcany klucz w zamku, więc odwracam się w kierunku drzwi i spoglądam na wchodzącą do mieszkania Sophie. Od razu posyła mi promienny uśmiech, a ja podnoszę się z kanapy, by sekundę później wpaść w jej objęcia. Przyjaciółka zamyka mnie w swoich ramionach, przytulając tak mocno, że zaczyna brakować mi tchu.

– Ambieee – mówi z ekscytacją prosto do mojego ucha, używając głupiego zdrobnienia jeszcze z czasów dzieciństwa. Choć wolę je niż „Bambi", jak zwracała się do mnie matka. – Naprawdę tu wreszcie jesteś. Witaj w domu i w ogóle.

Śmieję się cicho.

– I w ogóle.

Stoimy tak przez kilkanaście długich sekund, aż wreszcie Soph odsuwa się nieznacznie. Chce coś powiedzieć, jednak jej spojrzenie wędruje w kierunku stolika, a wtedy rozszerza oczy i wygląda na wystraszoną.

– O cholera – rzuca. – Czy ktoś widział, że to ty odbierasz tę przesyłkę?

Marszczę brwi.

– Nie było nikogo na korytarzu – odpieram. – A to coś złego? Miałam tego nie ruszać? Na górze jest twoje imię, więc...

Sophie kręci głową, po czym sięga po pudełko i rusza w kierunku sypialni. Obserwuję ją z zaskoczeniem, kiedy zostawia paczkę na łóżku, a potem związuje włosy i mówi przez ramię:

– Przebiorę się i pogadamy, dobra?

Przytakuję tylko i wracam na kanapę. Soph pojawia się po minucie, zajmuje miejsce obok, a później przyciąga mnie do siebie w kolejnym krótkim uścisku. Przytulam ją więc i spoglądam w niebieskie oczy.

– Co jest w tej paczce? – pytam.

Wzdycha.

– Nie mogę o tym mówić, Amber. – Przygryza wargę. – Na pewno nikt nie widział, że to nie ja odbieram?

Wzruszam ramieniem.

– Nie wiem. Mówiłam ci, że nikogo nie było na korytarzu.

– No tak. – Uśmiecha się krzywo. – Ale to nic ważnego, lepiej powiedz, jak minęła ci podróż.

Posyłam jej wymowne spojrzenie.

– Żartujesz? Chcę wiedzieć, co jest w tej paczce. Masz jakiegoś wielbiciela? – Poruszam brwiami. – To jakiś romantyczny prezent? Albo zamówiłaś sobie jakieś sexy ciuchy i teraz nie chcesz, żebym się wystraszyła, że to na mój powrót?

Przyjaciółka zaczyna się śmiać.

– Nic z tego, serio nie mogę o tym mówić – stwierdza. – No dalej, ty opowiadaj.

Próbuję wyciągnąć z niej cokolwiek przez kolejne pół godziny, jednak nie daję rady, co jest jeszcze bardziej podejrzane. Soph i ja mówimy sobie o wszystkim. Nawet kiedy mieszkałyśmy tak daleko, zawsze opowiadałyśmy tej drugiej każdą tajemnicę. Do diabła, ona potrafi mi się nawet pochwalić ze szczegółami ostatnią nocą, jaką spędziła z jakimś facetem albo tym, że jej nowa zabawka w sypialni ma bardzo wytrzymałą baterię. Nie ma dla niej tematów tabu, choć o niektórych z tych rzeczy wolałabym nie słuchać. Natomiast ta paczka...

W końcu odpuszczam, kiedy moje próby naprawdę niczego nie dają. Soph pozostaje nieugięta, jakby złożyła jakieś ślubowanie, że niczego nie wyjawi na temat głupiego kartonu, dlatego wreszcie pozwalam na zmianę tematu. Zamawiamy coś do jedzenia, a ja idę wziąć prysznic i przebrać się w coś wygodnego, po czym wracam na kanapę, która będzie mi służyć za łóżko przez kolejne dwa tygodnie. Jest serio wygodna, nie będę narzekać.

– Reeves? – powtarza Sophie, gdy streszczam jej drogę z lotniska.

W samolocie nie działo się nic ciekawego.

– Ta. Jakiego muszę mieć pecha, żeby trafić akurat na niego po powrocie? – Przewracam oczami i opieram się o ramię przyjaciółki, która zajmuje znów miejsce obok mnie. – Jeszcze jego nawet bym w sumie przeżyła, nie zachowywał się aż tak źle, ale Stacy...

Przypominam sobie jej pytanie o pracę Soph i znowu rozgrzewa mnie od środka irytacja.

– Daj spokój, mówiłam ci, że jest jeszcze gorsza niż w liceum – rzuca przyjaciółka.

– Nadal trzymają się razem? – pytam. – Ona, Darren... Kyle i reszta?

– Nie wszyscy, kilka osób wyjechało albo stracili kontakt z tego, co zauważyłam. Ale Reevesowie i Alex Harland tak, do tego jeszcze doszedł Will, narzeczony Stacy, co tydzień inna dziewczyna Darrena, okazjonalnie Kyle. I Shawn, pamiętasz go?

Prycham pod nosem.

– Trudno zapomnieć ludzi, którzy chcieli zniszczyć mi życie – stwierdzam. – Ale Shawn? On przecież nie chodził z nimi do szkoły i zawsze trzymał się z daleka od takiego towarzystwa. Nawet jeśli to dupek i go nie cierpię, zawsze pozostawał mniej więcej neutralny.

– Cóż, teraz ma kasę, więc nie trzyma się z daleka – odpiera Soph. – Często wpadają do klubu, w którym pracuję na pół etatu. To właśnie klub Shawna, niedawno go wykupił. Mówiłam ci, że dorobił się razem z Shepardami na tych swoich apkach, potem zaczął inwestować w różne przedsięwzięcia i został większym bogaczem. Dlatego Złota Elita go przyjęła w swoje szeregi.

Uśmiecham się lekko. W liceum często nazywałyśmy tę grupkę właśnie Złotą Elitą, bo należały do niej najpopularniejsze i najbogatsze dzieciaki z Serry. Oczywiście my uważałyśmy to określenie za lekceważące, im się spodobało i chyba nawet sami zaczęli tak o sobie mówić.

– No to niech się ich trzyma – mówię. – A Reeves niech trzyma się z daleka. Nie wierzę, że serio sądził, że zgodzę się gdzieś z nim wyjść.

Sophie chichocze.

– A ja nie jestem zaskoczona. Jesteś chyba jedyną dziewczyną, której jeszcze nie zaliczył w tym mieście.

Odsuwam się i posyłam jej spojrzenie spod uniesionych brwi.

– Jedyną? A ty?

Macha dłonią.

– Jedną z dwóch – stwierdza. – Ale mnie sobie odpuścił lata temu, kiedy skopałam go po jednej z sylwestrowych imprez. – Przewraca oczami. – Nie byłam aż tak pijana, żeby dać mu się przelecieć.

Śmieję się.

– Wcale mi go nie szkoda.

Chwilę później rozlega się dzwonek do drzwi. Sophie idzie otworzyć i odbiera nasze jedzenie, flirtując z dostawcą, a później wraca do salonu, gdzie stawia karton pizzy na stoliku. Kontynuujemy rozmowę, przyjaciółka opowiada mi o swojej zmianie i awanturującej się klientce, której miała ochotę przyłożyć. Na szczęście wykazała się ogromnym opanowaniem, bo tego nie zrobiła.

Zjadamy pizzę, nadrabiając nieco czasu, w którym się nie widziałyśmy. Dzięki temu się rozluźniam i chyba naprawdę zaczynam lepiej czuć w tej całej sytuacji. Po prostu muszę przywyknąć, a Soph na pewno mi w tym pomoże. Na razie jednak przeprowadzka i podróż dają mi się we znaki, dlatego kiedy ziewam już po raz szósty, przyjaciółka lituje się nade mną i mówi, że czas się położyć.

Rozkładam więc kanapę, a Soph ubiera dla mnie świeżą pościel, w której już po kilku minutach się zatapiam. I choć bałam się, że po przeprowadzce, w innym łóżku i miejscu, trudno mi będzie zasnąć, odpływam bardzo szybko, słysząc jedynie jeszcze jak przyjaciółka szepcze do telefonu, że na pewno się zjawi, zamykając drzwi do swojej sypialni.

*

Następnego ranka z trudem zwlekam się z łóżka. Przez kilka sekund nawet rozważam odpuszczenie sobie joggingu, w końcu przeprowadzki wykańczają i mam prawo odpocząć, jednak wreszcie udaje mi się przekonać samą siebie do tego, że ostatnio zbyt często sobie pobłażałam, dlatego ubieram się i ogarniam w łazience, a potem łapię zostawiony przez Sophie zapasowy pęk kluczy. Przyjaciółka już wyszła, słyszałam, jak rano szykowała się do pracy. Wspominała, że w tym tygodniu robi nadgodziny, więc będzie dość zajęta, ale mam się u niej rozgościć. Gdy tylko wróci, nadrobimy kolejne dni.

Uśmiecham się na samą myśl, a potem zbiegam po schodach i wydostaję się na zewnątrz. Wkładam słuchawki bezprzewodowe do uszu, żeby zagłuszyć choć trochę miejski gwar, włączam swoją playlistę do biegania, po czym ruszam w górę ulicy. Pogoda dopisuje, słońce mimo wczesnej godziny daje już sporo ciepła, co uwielbiam. W dodatku mieszkanie Soph znajduje się niedaleko Balboa Park, do którego docieram po kilkunastu minutach. Wybieram prosty, stosunkowo krótki szlak w południowej części parku, którym biegnę spokojnym tempem, chłonąc dobrze znane widoki.

Mój humor polepsza się z każdym kolejnym krokiem, bo przypominam sobie, jak przychodziłam tutaj z tatą, kiedy byłam młodsza. Pokazywał mi wszystkie atrakcje znajdujące się w parku, opowiadał historie z nimi związane. Uwielbiałam słuchać jego opowieści. A najbardziej lubiłam, kiedy wybieraliśmy się na długi spacer jeszcze z mamą, nim odeszła do swojego nowego faceta. Kiedy wszystko było proste, my byliśmy zwykłą, szczęśliwą rodziną, a nie tą, w której ciągle się kłócono, aż w końcu żona znalazła sobie kochanka. Tatę to załamało, nawet nie wiedziałam jak bardzo, dopóki jeden wypadek nie zapoczątkował całej lawiny tragicznych zdarzeń.

Otrząsam się z tych myśli, bo te już psują mi humor. Miałam wspominać jedynie te dobre rzeczy, dlatego wracam do momentów z tatą. Brakuje mi ich. Zanim matka wszystko spieprzyła, tata był naprawdę pogodnym facetem. Zawsze potrafił mnie rozśmieszyć, podnieść na duchu i zmotywować. Wierzył we mnie jak nikt inny.

Wzdycham cicho. Mój oddech jest już bardzo przyspieszony, zwalniam do marszu i kończę trasę w ten sposób, a potem ruszam ulicą do mieszkania Sophie spokojnym truchtem, czując kłucie w klatce piersiowej. Tęsknię za tatą. I wiem, że to miasto będzie mi o nim przypominać, ale sobie z tym poradzę. W końcu te wspomnienia są warte pielęgnowania, skoro dawały mi szczęście, nawet jeśli to zostało przerwane.

Docieram do małej piekarni niedaleko mieszkania Sophie, gdzie kupuję sobie coś na śniadanie. Jestem zmęczona i zgrzana, ale znów się uśmiecham, kiedy przypominam sobie, jak tata wstawał specjalnie wcześnie rano, żeby zdążyć przed szkołą zdobyć dla mnie ulubione bajgle albo muffinki, które znikały z okolicznej piekarni niemal minutę po otwarciu. Teraz mam w ręce podobną czekoladową muffinkę, jednak wiem, że nigdy żadna nie będzie już smakować tak samo jak te, które przynosił tata, nawet jeśli kupię je w tym samym lokalu.

Przystaję właśnie na pasach, bo pali się czerwone, i jestem tylko kilkanaście kroków od bloku, w którym mieszka Soph, kiedy głośny klakson przerywa mi rozmyślania i sprawia, że podskakuję w miejscu. Spoglądam z irytacją w prawo, a gdy dostrzegam sportowy samochód Darrena ustawiony na pasie do skrętu, zaciskam zęby. Chyba nie przyjechał w tę okolicę specjalnie po to, żeby znowu rzucać te głupie propozycje, na które się nie zgodzę?

– Biegasz? – rzuca, uchylając szybę.

Ma na nosie okulary przeciwsłoneczne, nie widzę jego oczu. Dostrzegam za to lekki uśmiech, w którym wykrzywia wargi.

– Nie, lunatykuję – odpieram z przekąsem.

Jak na złość światła się nie zmieniają, a dokoła nie ma innych ludzi, więc nie mogę udawać, że nie mówi do mnie.

– Trochę niebezpiecznie tak na ulicy, ale jak najbardziej szanuję to, że w czasie lunatykowania kupujesz słodycze.

Posyłam mu wymowne spojrzenie, a on zsuwa okulary z nosa.

– Zmieniłaś zdanie co do wyjścia na drinka?

– Serio przyjechałeś tutaj o to spytać? – Unoszę brwi.

Kręci głową.

– Mam spotkanie w okolicy, więc wybrałem się tędy, bo miałem nadzieję, że cię zobaczę. Widzisz, udało się. To już znak z góry.

Wskazuję na sygnalizację.

– Znak z góry podpowiada, że masz już ruszać. Pa.

Darren śmieje się lekko, ale ktoś za nim trąbi, więc mężczyzna zakłada znów okulary i kiwa mi głową.

– Do zobaczenia, Amber.

Nie odpowiadam, bo rusza szybko przez skrzyżowanie. Spoglądam za nim, zastanawiając się, dlaczego muszę mieć takiego pecha, że znowu przyczepił się do mnie facet pokroju Reevesa. Zawsze ich przyciągałam. Najpierw w liceum ten skurwiel Kyle, potem po wyjeździe jeden inny, ostatnio mój były szef. Nie wiem, co takiego mam w sobie, że zawsze zwracam uwagę tylko tych kolesi, którzy chcą jedynie mnie wykorzystać i zranić. Bo jestem pewna, że Darrenowi nie chodzi o nic poważnego.

Wzdycham, wspinam się na trzecie piętro i zamykam w mieszkaniu Sophie. Nieważne, czego chce ten facet, ja zamierzam skupić się na moim nowym starcie, którego nic ani nikt mi nie zepsuje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top