Rozdział 1
Hej! Witajcie po dłuższej przerwie w nowej historii. Pracowałam nad nią ostatnio bardzo dużo i mam nadzieję, że Wam się spodoba 😍
Jak zawsze będzie super, jeśli dacie znać w trakcie czytania, co sądzicie o wydarzeniach, zwłaszcza gdy te rozkręcą się na dobre. Uwielbiam komentarze 😏
Zaczniemy małym maratonem – rozdział dziś, jutro i w piątek, a później te będą wpadać w środy i niedziele ok. 21. Od niedzieli zacznie się najciekawsza część 🙉
Książka to romans, jednotomówka, będzie trochę tajemniczo, ale nie spodziewajcie się pościgów, strzelanin i innych mafijnych porachunków, bo niczego takiego nie będzie 😆
Jestem mega ciekawa, jak odbierzecie tę historię.
Miłego czytania ❤️
~~~
Przeprowadzki są do bani, a kółka walizki zupełnie nie chcą ze mną współpracować.
Ciągnę za sobą to ciężkie cholerstwo, idąc przez zatłoczone lotnisko. Mijam kolejnych ludzi i staram się nie zwracać uwagi na panujący tu gwar, kiedy wyliczam w myślach, co zapakowałam. Przecież moje ubrania tyle nie ważą. Buty też nie. Wzięłam tylko te najpotrzebniejsze rzeczy, bo reszta bagażu ma dotrzeć pod koniec tygodnia. Nie zabrałabym się ze wszystkim do samolotu, chociaż i tak muszę przyznać, że spakowanie się nie zajęło mi wiele czasu. Właściwie gdyby nie to, że zepsuło mi się auto, więc je sprzedałam, spokojnie mogłabym przewieźć cały swój dobytek w nim. To chyba smutne.
Przeciskam się między spieszącymi się podróżnymi i zerkam bez zainteresowania na mijane witryny. Ostatni raz przemierzałam to lotnisko ponad sześć lat temu, kiedy opuszczałam San Diego. Okoliczności były inne, mój nastrój też – wtedy nie chciałam wyjeżdżać mimo wszystkiego, co się stało, teraz zastanawiam się, czy powrót jest dobrym pomysłem. Ale właściwie denerwuję się tak jak wtedy, tyle że z całkowicie innych powodów. Po prostu chyba dopiero teraz dociera do mnie, że naprawdę to robię, naprawdę zamierzam ponownie zamieszkać w mieście, które kocham i nienawidzę jednocześnie. Wiążą się z nim moje najlepsze i najgorsze wspomnienia, a ja sama nie mam pojęcia, które dominują. Piętnaście całkiem szczęśliwych lat czy te ostatnie dwa, kiedy dosłownie wszystko zaczęło się sypać?
Otrząsam się z tego jednak, staram się wziąć w garść. Podjęłam decyzję o powrocie z kilku ważnych przyczyn, dlatego nie powinnam teraz wątpić.
Więc tego nie robię. Idę dalej, aż wreszcie wychodzę na zewnątrz. Czuję na twarzy powiew świeżego powietrza, momentalnie słyszę też hałasujące silniki samochodów, jakieś trąbienie, a ciągnięte przez innych walizki są jeszcze głośniejsze na betonie, jednak zupełnie mi to nie przeszkadza, bo niedaleko widzę już postój taksówek. Ruszam w tamtym kierunku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w aucie i dotrzeć do mieszkania przyjaciółki, ale zwalniam, gdy dostrzegam stojącego mi na drodze mężczyznę. Rozpoznaję go natychmiast i zaczynam kląć w myślach, bo czy ze wszystkich dni w tygodniu, godzin w ciągu dnia i wyjść z tego cholernego lotniska, Darren Reeves musiał akurat dziś, akurat teraz i akurat tutaj się pojawić?
Dokoła widzę jednak sporo ludzi, a on nie znajduje się przy samej taksówce, która chyba jest wolna, więc... uda mi się po prostu przejść obok? Minęło ponad sześć lat, odkąd widziałam go ostatni raz, może mnie nawet nie rozpozna.
Ja poznaję go od razu, chociaż zmienił się w tym czasie. Jest wyższy, nieco przypakował, no i teraz ma kilkudniowy zarost oraz nosi elegancki garniak. Ale oprócz tego ta sama fryzura, ten sam krzywy uśmiech. Ten sam pieprzony dupek co dawniej, mogę się założyć.
Zasłaniam twarz czarnymi włosami, staram się nie zwrócić na siebie uwagi i skupiam się na taksówce, bo z tego, co widzę, to ostatnia na postoju, której jeszcze nikt nie zajął. Ruszam do niej pewnym krokiem, udając, że nie dostrzegam znajdującego się nieopodal faceta.
Niech mnie nie zauważy, niech mnie nie zauważy.
– Amber?
Cholera.
A może udawać, że go nie słyszę?
– Amber Harris, to ty?
I po wszystkim.
Odwracam się powoli, przywołując uśmiech na twarz. Przecież jestem dorosłą kobietą, nie zabiję wzrokiem palanta, który w liceum należał do grupki niszczącej mi nastoletnie życie. To przeszłość.
– Darren – rzucam neutralnym tonem. – Co za spotkanie.
Mężczyzna staje właśnie przede mną po wyrzuceniu fajki do znajdującego się obok kosza i wpatruje się we mnie z niemałym zaskoczeniem. Tu nie wolno palić, ale czy ktoś taki jak Reeves by się tym przejmował? Oczywiście, że nie. Jemu wolno wszystko, bo jego rodzina ma kasę i znajomości. Słyszałam, że po skończeniu studiów zaczął pracować w agencji medialnej ojca, całkiem nieźle mu się powodzi.
– No proszę, to naprawdę ty – mówi Darren, uśmiechając się szeroko, jakby naprawdę cieszył się z tego, że mnie widzi. A przecież my się właściwie nie znamy. – Nie wiedziałem, że wracasz do miasta. – Spogląda na moją walizkę. – Na dłużej?
Nie wiem, czemu miałoby go to obchodzić.
– Okaże się – odpowiadam, po czym wskazuję na niego. – A ty co tutaj robisz? Czekasz na samolot czy...
– Czekam na Stacy, była opóźniona.
Zaczynam mimowolnie chichotać.
– Naprawdę?
Darren chyba dopiero wtedy orientuje się, co powiedział, bo uzupełnia:
– Jej lot był opóźniony. – Uśmiech mężczyzny się poszerza. – Boże, nie mów jej, że tak powiedziałem, bo mnie zabije. Nie zmieniła się od liceum, nadal jest cholernie upierdliwa.
Kiwam głową, a on wtedy unosi dłoń, wpatrując się w kogoś za moimi plecami. Odwracam się więc i dostrzegam kolejną znajomą twarz, która pojawia się w tłumie. Stacy Reeves, śliczna blondynka, całkowite przeciwieństwo brata jeśli chodzi o wygląd, ale charakterem przypominali się zawsze. Właściwie to ona była o wiele gorsza niż Darren. W dodatku widzę, że ma tylko torebkę, nie ciągnie za sobą tony, jak ja, dzięki czemu porusza się zgrabnie i lekko.
– Ale jak widać już idzie, więc... Do zobaczenia – rzucam.
Łapię rączkę walizki mocniej, chcąc jak najszybciej ruszyć do taksówki, ale właśnie ktoś ją zajmuje. Klnę w myślach.
– Możemy cię podwieźć – stwierdza Darren, nim w ogóle ruszam z miejsca. – Dokąd jedziesz?
Spoglądam wtedy ponownie do tyłu na idącą w tę stronę Stacy, której nie mam ochoty spotkać jeszcze bardziej niż Darrena, po czym zmuszam się do kolejnego uprzejmego uśmiechu.
– Dzięki, to nie będzie konieczne, ja...
– Cześć, braciszku – słyszę wesoły głos nad uchem i przymykam na sekundę oczy. Kurwa. – Jak zwykle musiałeś znaleźć jakąś biedaczkę, której... Amber?
Dlaczego mam takiego pecha?
To ogromne miasto, mieszka tu grubo ponad milion ludzi, niemal półtora miliona. Dlaczego musiałam spotkać akurat ich? Niby zawsze mogło być gorzej, mam jeszcze kilka osób z przeszłości, których wolałabym nie zobaczyć, choć wiem, że to może się zdarzyć. Właśnie takie mam szczęście.
– Cześć, Stacy – mówię, przyglądając się jej uważnie. Mogła chociaż trochę przytyć albo przynajmniej się rozmazać, żebym nie czuła się przy niej, jakbym nie miała dwudziestu trzech lat, a dwa razy więcej. Ostatnio nie jestem w najlepszej formie, a stojąc przy idealnej Stacy Reeves, królowej prywatnego liceum sąsiadującego z moją dawną szkołą, z którą często rywalizowałam, odczuwam to jeszcze mocniej. – Jak leci?
Uśmiecha się do mnie promiennie. Ten uśmiech razi w oczy bardziej niż kalifornijskie słońce, ale jest chłodny i wyrachowany. Zdecydowanie nic się nie zmieniło.
– O Boże, to serio ty, nie miałam pojęcia, że wracasz do San Diego. Na stałe czy krótki urlop? – Marszczy brwi, po czym spogląda na brata. – Ale właściwie to może pogadamy w aucie, zabierzesz się z nami? Nadrobimy zaległości, opowiesz, co u ciebie.
Wymówka. Znajdź jakąkolwiek wymówkę.
– Jadę do przyjaciółki, więc chyba nie będziecie mieć po drodze. Ma mieszkanie przy centrum, a wy jedziecie w zupełnie innym kierunku...
– Musimy wpaść do biura, bo zapomniałem dokumentów – rzuca Darren. – Więc i tak się tam wybieramy, podrzucimy cię.
Nie wiem, czemu mu aż tak zależy, jednak w końcu daję za wygraną. Niby mogłabym w tej chwili powiedzieć obojgu, że nie mam ochoty patrzeć na żadne z nich, bo w czasach szkolnych robili ze mnie idiotkę, popierając tego sukinsyna Sheparda, kiedy niszczył mi życie, ale jestem zmęczona. Po prostu chcę dotrzeć do tego cholernego bloku, odświeżyć się i położyć. Poczekać, aż przyjaciółka skończy pracę i zobaczyć ją wreszcie niemal po roku. Rozmowa, nawet wideo, nigdy nie zastąpi przecież obecności.
– Jasne, dzięki – zgadzam się więc w końcu.
Darren posyła mi wtedy kolejny seksowny uśmiech i wyciąga dłoń.
– Pomóc ci z tym? Daj.
Odbiera ode mnie walizkę, na co rozlega się oburzone sapnięcie Stacy.
– Mojej torby nigdy nie nosisz, dupku.
– A po tym, jak mnie nazwałaś, już wiesz dlaczego – odpiera, po czym wskazuje mi kierunek. – Chodźcie, stanąłem niedaleko, pewnie już mi wypisali mandat.
Ruszam za nimi do srebrnego porsche zaparkowanego na zakazie i od razu żałuję swojej decyzji. Chociaż bez ciężaru walizki jest mi zdecydowanie lepiej, a Darren nie wygląda, jakby niekręcące się kółka mu przeszkadzały, to chyba wolałabym przemęczyć się niż zostać zamknięta w tym małym, drogim samochodzie z Reevesami. Niestety, już za późno na wycofanie się.
Wsiadam więc po chwili na tylne siedzenie, gdy Darren otwiera mi drzwi. Opieram się, przymykam na sekundę oczy i obiecuję sobie, że nie dam się więcej wpakować w tego typu sytuację. Nawet nie wiem, czemu Reevesowie w ogóle ze mną rozmawiają. Nim wyjechałam, głównie uznawali, że nie istnieję, co było całkiem dobrą opcją. Później mój chłopak przeniósł się do ich liceum, zakręcił się wokół ich grupki znajomych, zmienił się totalnie i postanowił zniszczyć mi życie, w czym mu pomagali. Nasze szkoły rywalizowały ze sobą od zawsze, zwłaszcza że ci ze Serra High School byli nadętymi bogatymi dupkami, którym chcieliśmy utrzeć nosa w każdej dziedzinie. Zawsze wiedzieliśmy, co dzieje się u nich i na odwrót, a gdy Kyle, ten fiut, zaczął tam naukę, było gorzej niż wcześniej, bo wylansował się między innymi moim kosztem.
No ale to było dawno temu, prawda?
– Gdzie dokładnie mieszka twoja przyjaciółka? – odzywa się Darren, kiedy wyjeżdżamy już z terenu lotniska. – I chodzi o Sarah? Zawsze się z nią trzymałaś.
Unoszę brew.
– O Sophie. Na rogu Szesnastej i Market Street.
– No tak, Sophie. Przepraszam – rzuca mężczyzna.
Nie odpowiadam, za to wtrąca się Stacy:
– Co u niej? Nadal pracuje w tym obskurnym barze przy molo?
Spinam się momentalnie na jej słowa.
– Tak. Tam i jeszcze na pół etatu w innej miejscówce – odpowiadam. – Obie mają lepsze opinie niż restauracja waszej matki, prawda? – pytam niewinnie.
Stacy rozpływa się w uśmiechu, odwracając do mnie z fotela pasażera.
– Konkurencja jest bezwzględna – stwierdza. – I kłamliwa.
– Pewnie.
Czuję, że wygrałam to starcie, chociaż niby normalnie rozmawiamy. Ale znam bardzo dobrze siedzącą przede mną dziewczynę, mimo że długo się nie widziałyśmy. Zawsze musi komuś wbić szpilę, inaczej nie byłaby sobą. Zresztą słyszałam o niej wiele od Sophie w ciągu ostatnich lat. To nadal wredna suka jakich mało.
– A co u ciebie? – odzywa się po chwili ciszy, kiedy Darren akurat staje na światłach. – Czemu wracasz? Wypędzili cię też z Denver?
– Stace – wtrąca mężczyzna, zerkając na nią z zaciśniętymi wargami.
– No przecież to był żart – odpiera lekko i unosi brwi, nadal na mnie patrząc.
Darren przecina skrzyżowanie i skręca, a ja przywołuję kolejny sztuczny uśmiech na twarz.
– Nic się nie stało – kłamię gładko. – Wracam, bo w Denver nic mnie już nie trzyma, a nigdy nie lubiłam tego miasta.
– Dlaczego?
Wzruszam ramionami.
– Wolę bliskość oceanu, nie gór. Chociaż facetów mają tam milszych i przystojniejszych.
Czuję na sobie spojrzenie Darrena, które odwzajemniam bez skrępowania. Sam nalegał, żebym z nimi jechała, a ja nie mogę powstrzymać takich pstryczków.
– Czemu jakiegoś ze sobą nie przywiozłaś? – pyta.
No dobra, sama się prosiłam. Ale i tak jest dupkiem.
– Jakoś się nie złożyło.
Darren nie odpowiada, patrzy na mnie jedynie ponownie w lusterku, jakby czekał, aż zapytam, czy on kogoś ma. Nie zamierzam jednak tego robić, tylko zwracam się znów do Stacy:
– A co z tobą?
Ona też liczyła, że to usłyszy.
– Zaręczyłam się – oznajmia radośnie. – Biorę niedługo ślub. Przygotowuję wszystko i byłam właśnie obejrzeć dom w San Francisco, bo przenosimy się tam za rok, po zakończeniu budowy.
Robię sztucznie radosną minę, zastanawiając, kim jest ten nieszczęśnik.
– Kim jest ten szczęściarz? – pytam na głos.
– Will prowadzi filię naszej firmy w San Francisco, wszedł w spółkę z moim ojcem kilka lat temu. Wesele organizujemy tutaj, bo on też jest z San Diego i ma tutaj rodzinę...
Przerywa jej dzwonek telefonu Darrena, który sięga po niego do uchwytu.
– Wybaczcie.
Mężczyzna odbiera, a ja wyjmuję swoją komórkę i zerkam na ekran. Dopiero wtedy orientuję się, że nie wyłączyłam trybu samolotowego. Kiedy naprawiam przeoczenie, widzę kilka SMS-ów od mojej przyjaciółki, która pyta, czy dotarłam na miejsce. Odpisuję jej szybko, od razu czując się nieco lepiej. Potem podnoszę wzrok, akurat by dostrzec, że Darren odsuwa telefon od ucha i spogląda na Stacy, zatrzymując się na kolejnych światłach.
– Lunch z Alexem?
– A nie możesz mnie najpierw odwieźć? – rzuca dziewczyna. – Jestem zmęczona, a wy pewnie jak zwykle będziecie rozmawiać o interesach.
Odpowiada jej krzywym uśmiechem, po czym spogląda na mnie.
– A ty jesteś głodna?
Nawet gdybym nie miała nic w ustach od tygodnia, nie zgodziłabym się na kolejną minutę w jego towarzystwie. Zwłaszcza że mam też złe przeczucia jeśli chodzi o osobę, z którą rozmawia. Jeśli serio to ten facet, o którym myślę, to za nic w świecie nie dam się zaciągnąć na lunch z nim.
– Nie, też jestem zmęczona – odpieram. – I zapaliło się zielone.
Ktoś za nami trąbi, a Darren rusza z piskiem opon, przykładając znów komórkę do ucha.
– Chciałem nam załatwić towarzystwo, ale dziewczyny są zmęczone, więc będę tylko ja – mówi do aparatu. – Tak, Stace wróciła z San Francisco. – Rzuca mi spojrzenie w lusterku. – I mamy dodatkową pasażerkę, tyle że też jest zmęczona. Więc jesteś skazany na mnie. Pewnie. Tam, gdzie zawsze.
Rozłącza się i odkłada telefon, a ja milczę przez resztę drogi, słuchając tylko dalszej opowieści Stacy na temat jej narzeczonego, który jest oczywiście bogaty, przystojny, wspaniały, niewiarygodny, fenomenalny, niezwykły... Powoli kończą jej się synonimy, więc zaczyna mówić o tym, jak będzie wyglądał ich ślub. Gdyby nie to, że nie cierpię tej dziewczyny, wszystko zrobiłoby na mnie wrażenie, bo wyprawi naprawdę huczne przyjęcie. Jestem pewna, że nie przesadza, gdy mówi o liczbie gości, dekoracjach, zespole, samej ceremonii, miesiącu miodowym i tak dalej.
– Brzmi genialnie – stwierdzam, po czym wskazuję Darrenowi stację paliw naprzeciwko bloku, bo widzę, że miejsca parkingowe są zajęte. – Możesz się tu zatrzymać i mnie wyrzucić? To tutaj.
Włącza kierunkowskaz i po chwili parkuje, po czym wysiada z auta. Łapię klamkę i staję na betonie, kiedy podchodzi, by otworzyć mi drzwi. Posyła mi wtedy wymowne spojrzenie, na co wzruszam ramionami. Lubię, gdy facet jest gentelmanem, ale akurat od Darrena czegoś takiego nie oczekuję.
– Dzięki za podwózkę – rzucam całkiem szczerze i spoglądam w jego niebieskie oczy. Są głębokie, z nieco ciemniejszymi obwódkami, co dopiero zauważam. – To miłe z waszej strony. Mogę zabrać moje rzeczy?
Uśmiecha się krzywo, otwiera bagażnik, a ja robię krok do przodu, by sięgnąć po walizkę, jednak Darren mnie wyprzedza. Nachyla się, wyjmuje ją i stawia sprawnie tuż obok moich nóg. Później znów patrzy w moją twarz.
– Na którym piętrze mieszka Sophie? Może po...
– W bloku jest winda – przerywam. – To serio miłe, Darren, i naprawdę dziękuję za pomoc, ale poradzę sobie.
Wkłada ręce do kieszeni, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– W ramach podziękowań możesz dać się zaprosić na drinka.
Parskam cicho.
– A nie boisz się umówić z kimś takim jak ja? Przecież jestem radioaktywna i żeruję na pieniądzach takich ładnych chłopców jak ty.
– Czyli jednak chowasz urazę za to głupie nastoletnie pieprzenie – mówi, drapiąc się po karku. – Słuchaj...
Kręcę głową.
– Dla was to była zabawa, dla mnie nie bardzo – znowu wchodzę mu w słowo, łapiąc rączkę walizki. Posyłam Darrenowi ostatnie spojrzenie. – Także było miło, ale szczerze mówiąc mam nadzieję, że więcej na siebie nie wpadniemy, bo pamiętliwa jestem akurat bardzo. Cześć, Darren.
Ruszam w kierunku przejścia dla pieszych, ciągnąc z trudem walizkę, a on woła za mną:
– A jeśli chciałbym ci to wyjaśnić i jakoś wynagrodzić? Jeden wieczór, Amber.
Prycham i się nie zatrzymuję. Nie potrzebuję w swoim życiu kolejnego aroganckiego palanta, który sądzi, że kilka uśmiechów i słodka gadka sprawią, że rozłożę przed nim nogi. Zwłaszcza że tacy faceci jak Reeves raczej się nie zmieniają. Mogę się założyć, że widzi we mnie jedynie tę samą naiwną dziewczynę, którą byłam sześć lat temu. Pewnie chce zrobić sobie ze mnie wyzwanie, to było popularne wśród chłopaków z Serry.
– Do zobaczenia, Amber! – dorzuca jeszcze, kiedy przechodzę już przez pasy.
Wzdycham.
Mój powrót może okazać się jeszcze bardziej kłopotliwy niż zostanie w Denver.
#possessedap na Twitterze
Jeśli tam jesteście, możecie pisać też swoje wrażenia pod hashtagiem 💞
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top