Telefon
Wyjechali trzy dni temu, a mi się wydaję jakby czas się zatrzymał. Zostałam sama, aby uporządkować swoje sprawy i mam nadzieję, że uda mi się do nich dołączyć jak najszybciej. Manchester kiedyś był moim domem, ale odkąd poznałam Brandona to się zmieniło. Mój dom jest tam, gdzie jest on i gdzie oboje czujemy się szczęśliwi. Z dala od mojej matki, które już napewno obmyśla nowy plan jak nas rozdzielić. Nigdy nie zaakceptuje Brandona, jestem tego świadoma i niestety znam swoją matkę. Nie dam jej tej możliwości. Brandon opowiada mi co robią z Thomasem. Znaleźli wspólny język na temat sztuk walki. Zapisał go na treningi oraz do nowej szkoły. Mamy czas na rozmowy tylko wieczorami, bo oboje mamy dużo zajęć. Ja sprawy firmy, a oni urządzanie naszego nowego domu. Jestem bardzo szczęśliwa, że mamy szansę stworzyć rodzinę o której oboje marzyliśmy. Ciepły dom dla Thomasa, ktory na to zasługuję. Usłyszałam dzwięk otwierania drzwi od mojego gabinetu, przez które po chwili wszedł Dawid. Spędzamy w firmie prawie całe dni, aby jak najszybciej uporać się z papierkową robotą.
-Amanda na dziś koniec - stwierdził, gdy tylko do mnie podszedł. Wyjął mi dokumenty z dłoni i teraz zdałam sobie sprawę, że naprawdę jestem zmęczona.
- Nie mam sił, aby wstać. Kto normalny w moim wieku tyle pracuję? - zapytałam, na co tylko się uśmiechnął. Oboje wiedzieliśmy od dziecka jak będzie wyglądało nasze życie.
- Chcesz powiedzieć, że marzysz o ciepłej kąpieli i lampce wina? - odparł, ale to było jego marzenie. Moje wyglądało całkowicie inaczej.
-Raczej o przytuleniu Brandona i chwili spokoju razem.
-Jestem pewny, że masz na myśli przytulanie - zaczął się śmiać na moją odpowiedz, a po chwili ja zrobiłam to samo.
-Masz rację. Tęsknie za moją Bestią i już tylko odliczam chwilę kiedy będziemy razem.
Zabrałam swoje rzeczy i poszliśmy do wyjścia. Jeszcze dwa dni i będę mogła ruszyć w drogę do Londynu. Dużo czasu zajmuję nam przeniesienie części firmy, tak abym tam na miejscu mogła pracować spokojnie bez podróżowania do Manchesteru.Gdy znaleźliśmy się przed budynkiem dobiegł mnie dźwięk mojego telefonu. Zaczęłam go gorączkowo szukać, sądząc że o tej porze napewno dzwoni Brandon i zaraz usłyszę, że za ciężko pracuję. Mówił mi to każdego dnia, ale oboje wiemy dlaczego tak jest. Jednak wyświetlił mi się nieznany numer.
-Tak słucham
-Pani Amanda Thomson? - usłyszałam damski głos.
-Tak to ja. Chociaz teraz Amanda Collins - dodałam i uśmiechnęłam się wypowiadając swoje nowe nazwisko.
-Przepraszam, ale szukam żony pana Brandona Collinsa. Czy to pani? - na wzmiankę o Brandonie poczułam się dziwnie. Czego ta kobieta od niego chciała.
-Tak to ja. - Odpowiedziałam stanowczo, bo poczułam zazdrość. Jednak po chwili świat mi się zawalił.
-Pani mąż został brutalnie pobity. Jest w szpitalu i walczymy o jego życie. Przykro mi.
To jedyne co usłyszałam, bo telefon wypadł mi z ręki. Nie wiem czy ta kobieta coś więcej mówiła. Poczułam jak nogi się pode mną uginają, a po chwili David mnie trzyma. Nie docierały do mnie jego słowa. Cały czas słyszałam w głowie głos tej kobiety. Nie, to nie może być prawda. To jakaś koszmarna pomyłka. Brandon jest teraz z Thomasem w naszym nowym domu i razem go urządzają. Rozmawiałam z nim rano i mówił, że będą tam do wieczora.
-Amanda! Amanda słyszysz mnie?! Co się stało? Kto dzwonił? - spojrzałam na Davida, który zadawał wciąż te same pytania.
-Brandon... on ... jest w szpitalu - wydusiłam wreszcie z siebie i zaczęłam płakać. Wyobrażałam sobie najgorsze, bo zaczęło to do mnie docierać.
-Co?! Jak? Powiedzieli coś więcej? - pytał dalej, a ja mu przekazałam co usłyszałam od tej kobiety. - Pobity? Wrócił do walk? Dlaczego mu na to pozwoliłaś?
-Na nic mu nie pozwalałam. Nie wiem jak to się stało David. Nie sądziłam, że Brandon może nadal walczyć skoro wzięliśmy ślub. Nie rozmawialiśmy o tym, ale przecież jest z nim Thomas - gdy tylko to sobie uświadomiłam, poczułam ulgę że może to jednak pomyłka. Postanowiłam zadzwonić do mistrza i zapytać czy są juz w domu. To było samowyparcie. Byłam tego świadoma, ale łapałam się każdej nadziei.
-Do kogo dzwonisz? - usłyszałam głos Davida.
-Mistrzu Ocana? Czy Brandon jest w domu? - zadałam pytanie, gdy tylko odebrał.
-Amanda? Właśnie jestem w drodze do szpitala. Thomas do mnie zadzwonił i powiedział co się stało. Nie powiadomiono Cię? Brandon jest w szpitalu. Amanda on...jest naprawdę batdzo źle. - Dokończył i kolejny raz poczułam to samo. Jakbym przeżywało to od nowa. Tylko tym razem nie mogłam juz temu zaprzeczyć.
-Ja... dostałam telefon ze szpitala. Jednak myślałam... - nie dokończyłam jednak zdania, gdy mi przerwał.
- Przyjedź jak najszybciej dziewczyno. - A następnie połączenie zostało przerwane. Spojrzałam na Davida, który po chwili mocno mnie do siebie przytulił.
-Nic mu się nie stanie.
-Możesz mi to obiecać? - zapytałam nie mogąc już powstrzymać łez. Nie mogę go stracić. Jest dla mnie wszystkim. Mimo, że cały czas trzymałam go na dystans to w głębi serca wiedziałam, że nie potrafię już bez niego żyć. Cały czas miałam nadzieję, że między nami wszystko się wyjaśni. Gdy tylko tak się stało to spotyka nas kolejne nieszczęście. David milczał, bo oboje wiemy że nie może mi tego obiecać.
-Zawiozę Cię do niego - oznajmił po chwili.
-Zarezerwuj mi najbliższy lot - odpowiedziałam na co spojrzał na mnie zaskoczony. Nigdy nie latałam, bo samoloty mnie przerażają. - Tak David, dobrze usłyszałeś. Muszę tam być jak najszybciej,a samochodem będzie o wiele za długo.
-Naprawdę go kochasz - widziałam delikatny uśmiech na jego twarzy, ale ja nie potrafiłam zrobić tego samego.
-Bardzo. Ruszajmy.
Droga na lotnisko przebiegła bardzo szybko. Na szczęście nie musieliśmy długo czekać. Bilety kupiliśmy jeszcze w samochodzie podczas jazdy. Kilka godzin później jechałam wynajętym samochodem prosto do szpitala. David całą drogę próbował mnie pocieszyć, ale moje myśli były skupione na Brandonie. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce zauważyłam Thomasa przed drzwiami razem z mistrzem. Podbiegłam do nich i mocno przytuliłam chłopaka do siebie. Był cały roztrzęsiony.
-Gdzie on jest? - zapytałam mistrza, który również nie wyglądał dobrze.
-Operują go. Kazali nam się przygotować na najgorsze. Ale on jest silny i wyjdzie z tego. - Dodał jak tylko zobaczył moją reakcję. Znowu nie potrafiłam powstrzymać łez.
-Jak to się stało? - usłyszałam Davida, który stał obok i skupił się na mistrzu. Jednak to nie on udzielił nam odpowiedzi.
-Wracaliśmy do domu, gdy ktoś zajechał nam drogę. Wysiadło ich czterech. Brandon kazał mi zostać w samochodzie. Oni... mieli kije i zaczęli go bić. Próbował walczyć, ale nie dał im radę. Nic nie mogłem zrobić. Siedziałam w aucie przerażony. Przepraszam, że mu nie pomogłem. -Thomas opowiedział nam całe zdarzenie, a wyobraziłam je sobie i przytuliłam go jeszcze mocniej.
-To nie twoja wina - próbowałam go pocieszyć i uspokoić, chociaż sama tego potrzebowałam.
Potrzebowałam zobaczyć Brandona. Upewnić się, że jest i go nie straciłam. Teraz nie wiedziałam jak mogłam go trzymać tak długo na dystans. Jedynie przy nim czuję się sobą . Oboje mamy na siebie bardzo duży wpływ i nasz związek od początku był pełen emocji. Jednak szczęście jakie przy nim czuję, nikt inny nie będzie potrafił mi dać. Dlatego nie mogę go stracić. Ruszyłam do środka zdeterminowana, aby go zobaczyć choćby z daleka. Jednak dowiedziałam się, że nikt nie może mnie wpuścić na salę operacyjną. Usiadłam na krześle i błagałam go, aby walczył. Nie na ringu, ale o nas. Dla nas i naszej wspólnej przyszłości. Po chwili usłyszałam dzwięk telefonu. Gdy zobaczyłam, że dzwoni Liam odrzuciłam połączenie. Nie miałam zamiaru z nim rozmawiać. Jednak później przyszła wiadomość. Odczytałam ją i znieruchomiałam : OSTRZEGAŁEM CIĘ. WITAJ W PIEKLE. Upuściłam telefon i podbiegłam do drzwi sali.
-Brandon walcz! Słyszysz mnie?! Masz walczyć i wygrać jak zawsze! Nie daj mu się pokonać! - osunęłam się na kolana, bo zabrakło mi sił. -To moja wina. Wszystko to moja wina.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top