Nie uda Ci się to
Brandon
Wróciłem późno w nocy, tak żeby na nikogo się na natknąć i uniknąć rozmowy. Nie miałem ochoty wysłuchiwać oskarżeń Lucasa. Dzień spędziłem w hali razem z dzieciakami. Po treningu pojechaliśmy z mistrzem kupić potrzebny sprzęt i wszystko zorganizować. Miałem tyle zajęć, ale mimo wszystko nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Ciągle zastanawiałem się gdzie popełniłem błąd. Dlaczego pozwoliłem jej się do siebie zbliżyć? Teraz mogłem zrozumieć jej niechęć do mnie na początku. Miała narzeczonego w innym mieści, z którym zamierza się pobrać. Mnie potraktowałam jak zabawkę w rękach bogatej panienki. Miałem natłok myśli i nawet nie zauważyłem jak bardzo przekroczyłem prędkość. Jeszcze brakuję, abym miał problemy z policją. Zwolniłem zauważając otwarty sklep niedaleko naszego domu. Potrzebowałem teraz skutecznego znieczulenia, które pomoże mi zapomnieć o Amandzie. Kupiłem dwie butelki whisky i pojechałem prosto do domu, w którym trwała impreza. Przypuszczałem, że to nie Lucas ją zorganizował, a jeden z chłopaków. Nawet nie wchodziłem do środka, tylko usiadłem przed wejściem i zacząłem pić.
-Skarbie gdzie się podziewałeś? Czekałam na ciebie cały dzień.- usłyszałem kobiecy głos kończąc pierwszą butelkę. Poczułem czyjeś dłonie na barkach i zerknąłem do tyłu.
-Samantha. - powiedziałem widząc jak siada obok mnie. Miała na sobie krótką, czerwoną sukienkę, która więcej odsłaniała niż zakrywała.
-Zaprosiłeś mnie, więc jestem. Marnie wyglądasz Brandon. Pozwól sobie pomóc.- wyszeptała mi do ucha, jednocześnie błądząc dłońmi po moim ciele.
Wzięła moją dłoń i położyła sobie na nagim udzie, a następnie zaczęła całować. Czułem się zamroczony alkoholem i nie zareagowałem, więc próbowałam bardziej natarczywie. Odwzajemniłem pocałunek i przyciągnąłem ją do siebie. Usłyszałem jej jęk, gdy wsunąłem rękę wyżej i wtedy do mnie dotarło, że to nie Amanda. Zdałem sobie sprawę co robię i odepchnąłem ją od siebie. Wstałem gwałtownie prawie się zataczając i zauważyłem Lucasa kilka kroków dalej.
-Gratuluje stary. Wrócił dawny Collins!- krzyknął mierząc mnie wzrokiem, który wyrażał tylko rozczarowanie.
-Brandon... możemy iść do ciebie. Tam nikt nie będzie nam przeszkadzał. - odezwała się Samantha, a ja skrzywiłem się na dźwięk jej głosu. Poczułem złość na samego siebie, za tą sytuację. Myślałem, że pierwsza lepsza panienka będzie w stanie zastąpić Amandę.
-Wynoś się! - wycedziłem odwracając się w jej stronę. Przyglądała mi się, nie wykonując żadnego ruchu.
-Ale..- zaczęła dotykając mojego ramienia.
-Głucha jesteś?! Wynocha z mojego domu! Nie zbliżaj się do mnie nigdy więcej!- krzyknąłem tak, aby dotarło to w końcu do niej.
Podskoczyła wystraszona i rozejrzała się, a następnie wymijając Lucasa ruszyła w stronę akademika.
-Jeszcze będziesz mnie błagał, abym wróciła.- usłyszałem jej głos i widziałem zaciętą minę. Liczyła na wspólną noc, ale ja niczego jej nie obiecywałem.
Znowu czułem jak złość przejmuję nade mną kontrolę i potrzebowałem ją rozładować. Miałem zamiar iść na siłownie jak tylko alkohol trochę mi wyparuję. Po chwili zauważyłem, że Lucas nadal stoi w tamtym miejscu.
-Nie uda Ci się to.- odezwał się, gdy zobaczył jak ruszam w stronę drugiego wejścia. Zatrzymałem się mimo, że nie miałam ochoty na żadne rozmowy.
-Niby co takiego?- zapytałem nawet na niego nie patrząc.
-Nie zapomnisz o niej pieprząc inne panienki. Jej zapach, śmiech, dotyk będzie zawsze obecny w twojej głowie. Ona nie była kolejną przygodą, a dziewczyną na całe życie. - powiedział prawdę, której chciałem się pozbyć z głowy.
Słuchałem go z zamkniętymi oczami i czułem to wszystko o czym mówił. Była pierwszą dziewczyną, której zaufałem. Pokazała mi co znaczy kochać i czuć się kochanym. Nigdy nie podejrzewałem jej o nieszczerość. Wydawała mi się niewinna, a jednocześnie potrafiła mnie uspokoić kilkoma słowami. Sprawiła, że zapomniałem o obawach i pozwoliłem sobie mieć nadzieję. Zapomniałem o dawnym życiu i skupiłem się na przyszłości z nią. Oddałem jej całego siebie, a w zamian dostałem teraz cierpienie. Ból, który rozrywa mnie od środka i nie wiem jak sobie z nim poradzić. Chcę jechać za nią i nie pozwolić jej wyjść za tego chłoptasia, a jednocześnie wiem, że tego nie zrobię. Nie po tym co dziś się wydarzyło i tych wszystkich słowach, które padły.
-Zapomnę! Zrobię wszystko, aby zniknęła z mojego życia. Zacznę od spłacenia długo. - zapewniłem go, choć nie byłem pewny czy mi się to uda.
-Czyli jej starania pójdą na marne? Będziesz walczył z Blackiem i zaryzykujesz własne życie przez swoją urażoną dumę. - odpowiedział stając przede mną.
-To ona kłamała Lucas. Oszukała nas wszystkich i nie wiem czemu nadal jesteś po jej stronie. To ja jestem twoim przyjacielem, traktuje Cię jak brata. - próbowałem mu wytłumaczyć swoje położenie.
-Przyjaciel jest od tego, aby powiedział Ci prawdę. Skrzywdziłeś ją i nie sądzę, aby kiedykolwiek Ci to wybaczyła. - powiedział patrząc mi w oczy.
-Dość! Dość! Cholera jasna! Mam dość! Zostawcie mnie w spokoju!- krzyknąłem odpychając go od siebie.
-Jak chcesz. To twoje życie. Nie powiem już ani słowa o Amandzie. - wycedził i poszedł do domu.
Kilka następnych dni mijały podobnie jeden do drugiego. Szukałem sobie jak najwięcej zajęć w ciągu dnia, a wieczorem trenowałem lub piłem. Z Lucasem i resztą przyjaciół prawie się nie widziałem, aby nikt nie pytał mnie o Amandę. Potrzebowałem czasu na dojście do siebie, a teraz żyłem z dnia na dzień. Jutro walka z Blackiem i powinienem się na niej skupić, jednak wybrałem kolejny raz butelkę. Siedziałem w naszej siłowni wlewając w siebie alkohol dla odwagi. Mimo upływu czasu tęskniłem z nią strasznie. W sobotę bierze ślub z tym chłoptasiem, a ja siedzę tu jak żałosny kretyn. Podczas gdy ja będę walczył, ona spędzi swój wieczór panieński w Manchesterze.
-Powinienem złożyć jej życzenia. - mówiłem sam do siebie biorąc kolejny łyk. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer. Nie liczyłem, że odbierze połączenie.
-Halo.- usłyszałem po kilku sygnałach i wyprostowałem się zaskoczony.
-Potrzebowałaś chwili zastanowienia czy odebrać? - powiedziałem pierwsze co przyszło mi do głowy.
-Brandon? Dlaczego masz taki dziwny głos? - zapytała, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu słysząc jak wypowiada moje imię. Jestem masochistą na własne życzenie.
-Właśnie mam randkę. - zaśmiałem się podnosząc butelkę whisky.
-I dzwonisz, żeby mi to powiedzieć? Aż tak nisko upadłeś? - odezwała się dopiero po chwili, a ja zdałem sobie sprawę jak to zabrzmiało.
-Piję sam w siłowni. - wytłumaczyłem, chociaż mogłem pozwolić myśleć że jest inaczej.
-Po co do mnie zadzwoniłeś? Brandon o co chodzi?- pytała, a ja nie znałem odpowiedzi.
-Nie wiem. Amanda...- zacząłem jednak szybko mi przerwała.
-To Ty mnie zostawiłeś i wyrzuciłeś ze swojego życia! Ty mi nie zaufałeś! Czego teraz chcesz?! - krzyczała, a ja zacisnąłem palce na telefonie.
Wyobrażałem ją sobie jakby stała przede mną. Będąc ze mną rzadko podnosiła głos i teraz trochę mnie to otrzeźwiło. Jej słowa były jak policzek, który wtedy chciała mi wymierzyć. Wziąłem głęboki oddech, aby głos mnie nie zdradził.
- Usłyszeć Cię. - wytłumaczyłem, czując się bezsilny wobec swoich uczuć.
-Nie rób tego Brandon. Podjąłeś decyzje, ja zrobiłam to samo. - powiedziała cicho, a ja miałem wrażenie że płaczę.
-Jaką? Bierzesz ślub z tym chłoptasiem? - wycedziłem czując jakby znowu wbijano mi nóż w serce.
-To nie jest już twój interes, ale owszem biorę ślub. Jutro o tej porze będę już mężatką. - oznajmiła, a ja szybko przeanalizowałem jej słowa.
-Jutro? Przecież to miała być sobota. Tak było na zaproszeniu!- krzyknąłem wstając z miejsca. Nie wiem czemu tak bardzo zaskoczyła mnie ta wiadomość. Poczułem panikę, że już jutro stracę ją na zawsze.
-Przykro mi. Nie dzwoń do mnie więcej. - odpowiedziała ,więc szybko zapytałem.
-Kochasz go? - słyszałem jej przyśpieszony oddech i wiedziałem, że zapewne płaczę.
- Bardzo. Mój przyszły mąż jest jedyną osobą, która nigdy mnie nie zawiodła i zawsze jest przy mnie. - usłyszałem jej stanowczy głos, który zadał ostateczny cios.
Rzuciłem butelką o ścianę, a następnie telefonem. Podszedłem do worka i zacząłem w niego uderzać z całych sił. Huczały mi jej słowa, których nie mogłem się pozbyć. Przez głowę przelatywały mi obrazy ich razem. Czułem się jak w pułapce, która mnie miażdży. Nie wiedziałem jak mam się wydostać i pozbyć się tego bólu. Alkohol sprawił, że moja złość była jeszcze większa. Teraz tylko nie wiedziałem na kogo jestem bardziej zły. Na nią czy na siebie?
Jak sobie radzi Brandon? Co wydarzy się dalej między nimi? Czy to koniec ich związku? Jak Wam się podoba postawa Amandy?
Miłego czytania. Kolejny rozdział jutro. Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników.
-
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top