#5

~wczoraj~

Cudem udało im się uciec od goniącej grupy Yoshi, gubiąc ich w lesie, gdzie destylujący się od dłuższego czasu samochód zgasł bez możliwości ponownego odpalenia. Wyszli z limonkowego sultana, dziwiąc się jak uszli z tego cało patrząc na dziurawą jak ser szwajcarski karoserie. Kui pierwsze co zrobił to chwycił za telefon, by po kogoś zadzwonić, lecz fakt, że nie miał zasięgu pokrzyżował jego plany. Kazał wtedy reszcie powyciągać telefony i szukać w okolicy miejsca z minimalną siłą sygnału. Okazało się wtedy, że tylko telefon chińczyka dalej był sprawny, więc postanowili tą sprawą zająć się później, a teraz skupić się na wydostaniu się z lasu, nie wiedząc nawet, w którą stronę powinni iść. Pomimo chłodnego deszczu przedzierającego się przez korony drzew i wprawiających ich o dreszcze wiatr lawirujący pomiędzy drzewami, szli niewzruszenie po śliskiej ściółce z myślą, by jak najszybciej znaleźć się w mieście.

Postanowili zrobić sobie przerwę, gdy zauważyli, że zaczyna robić się ciemno. Po zregenerowaniu sił ruszyli w dalszą drogę, podczas której koniecznością było użycia latarki w telefonie, aby nie narobić sobie guza na środku czoła, chodząc po omacku w labiryncie z drzew i przeszkodami pod nogami w postaci wystających spod warstwy ziemi i mchu korzeni.

Cała noc minęła im na coraz to częstszych postojach i wolniejszych ruchach, w trakcie której jedyne urządzenie, którym mogliby się z kimś skomunikować po natrafieniu na miejsce z zasięgiem rozładowało się.

Słońce wzeszło na horyzont już kilka godzin temu, a zmęczeni, brudni, głodni, wyziębieni, zagubieni w leśnej krainie tracili nadzieję, że dotrą do cywilizowanego świata. I nieraz po głowie chodziła myśl, że robią jakieś wielkie kółko. Poczuli wielką ulgę, słysząc samochody przejeżdżające gdzieś niedaleko. Z nową energią skierowali swoje kroki w stronę zbawiennego dźwięku. Gdy dotarli do ulicy jak na złość nikt nie jechał, a gdy próbowali złapać stopa nikt się nie chciał zatrzymać. Widząc, że po dobroci marnują czas, w którym mogliby odpoczywać już w swoich domach po wyczerpującym przeżyciu wycelowali bronie w pierwszy samochód, który chciał tędy przejechać. W rodzinnym SUV-ie za kierownicą siedziała blond włosa kobieta, na której twarzy wymalowało się przerażenie, gdy przed maską jej samochodu stali ludzie z wycelowaną bronią w jej stronę. Posłusznie wyszła z pojazdu, do którego ci od razu wsiedli. Jechali najszybciej, jak tylko mogliby wreszcie móc zaznać wymarzonego snu.

I choć ciężkie powieki chciały siłą zmusić chińczyka do snu, lecz ten nie darowałby sobie, gdyby przedtem nie dowiedział się, czy z jego interesami wszystko dobrze, więc zanim położył się do wygodnego łóżka podłączył telefon i wybrał numer do Heidi.

~~~

Wielkie stosy papierkowej roboty, które pomimo starań i poświęconych paru ładnych godzin nie zmniejszały się, a nawet było ich coraz więcej co jeszcze bardziej dołowało młodego oficera. Pomimo usilnych prób skupienia się na pracy myślami cały czas wracał do schowanego w kieszeni pendrive'a którego zawartość przekopiował jeszcze do kilku innych i schował je w różnych miejscach, by nikt niepowołany ich nie znalazł.

Załamany tym, jak mało, udało mu się zrobić w tak długim czasie napisał do Eleny z prośbą o pomoc. Razem szło im o wiele sprawniej, a pluszek siedzący wśród papierów sprawiał, że te nie wyglądały już tak strasznie. Siedząca obok sympatia sprawiła, że po głowie Ernesta przestały krążyć myśli o zawartości przenośnika danych w kieszeni, którą z ciekawości przejrzał, czego dość szybko pożałował.

Po uporaniu się w zaskakująco szybkim tempie niecałej połowy papierów udali się na wspólny patrol, gdzie tym razem to Krackers zajmował się radiówkę, a Lovato prowadziła radiowóz. Taki podział obowiązków nie trwał jednak długo, zgodnie stwierdzili, że nie ma to sensu, patrząc na znajomość, a raczej jej brak komunikatów radiowych i ponownie odpływającego gdzieś myślami chłopaka. Gdy wszystko było wreszcie na swoim miejscu czas na patrolu o wiele przyjemniej im mijał. Wspólne łapanie przestępców sprawiało im wielką frajdę, patrząc na to, że ich godziny pracy rzadko się pokrywały. Aż nagle przyszedł pan maruda niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci i zawiesił na 24 godziny niestosującego się do jego zakazu Ernesta.

----------------------------

Życie mnie mnie ~Jan Izydor Sztaudynger


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top