Wykorzystana
- Erika nigdzie nie idzie - zaprotestował buntowniczo Ezarel mocno przyciskając mnie do siebie.
- Dlaczego? - uniosłam brwi ku górze.
- No właśnie, Ez, dlaczego? Czyżbyś miał przed Eriką coś do ukrycia? - zasyczała kpiąco Belthel, która widocznie zaczynała powoli tracić cierpliwość.
Oparła się o ścianę patrząc na nas wyczekująco.
- Puścisz ją w końcu czy nie?
Westchnęłam w duchu i odgarnęłam niebieskie włosy elfa opadające na jego czoło, po czym stanęłam na palcach delikatnie składając na nim pocałunek.
- Obiecuję, że za chwilę wrócę, okej?
Chłopakowi pociemniało w oczach, jednak pokiwał wolno głową uwalniając mnie z uścisku.
Posłałam mu jeszcze jeden krzepiący uśmiech i podeszłam do zniecierpliwionej elfki.
- Chodź, chcę z Tobą porozmawiać w cztery oczy - powiedziała biorąc mnie pod rękę. Nie wyglądała raczej na zadowoloną, jednak w ogóle się tym nie przejęłam. Cały mój umysł i serce zajmował teraz słodki smak ust Eza, które dosłownie przed paroma minutami namiętnie dotykały moich. Na wspomnienie o pocałunku uśmiechnęłam się do samej siebie przejeżdżając kciukiem po swoich wargach. Od teraz jest to zdecydowanie jedna z piękniejszych chwil, które zdążyłam przeżyć w Eldaryi.
Zielonowłosa zaprowadziła mnie na koniec korytarza, w którym znajdowały się drzwi prowadzące do pokoi członków straży, po czym rozejrzała się jakby nie chciała, żeby ktoś nas usłyszał. Widząc to zaśmiałam się cicho.
- Daj spokój, Belth - odezwałam się pogodnie - Tutaj raczej nie da się mieć sekretów, wszystko się rozchodzi w trymiga.
- Ach tak - mruknęła niespokojnie łypiąc na mnie swoimi czerwonymi oczami.
- No więc, o czym chciałaś ze mną porozmawiać? - podjęłam temat.
Dziewczyna westchnęła ciężko uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Po kilku długich sekundach ponownie spojrzała mi w oczy, jednak tym razem jakby z większą determinacją.
- Posłuchaj, musisz dać sobie spokój z Ezarelem. Widziałam, w jaki sposób na niego patrzysz... On właściwie też nie daje wrażenia, jakby był wobec ciebie obojętny, jednak nie powinnaś się przywiązywać. Igrasz z ogniem, nawet nie wiesz jak bardzo. Możesz się bardzo boleśnie sparzyć.
- Być może, jednak to, że się sparzę wcale nie oznacza, że umrę – odparłam z pewną determinacją.
- Ale on nie jest dla ciebie. I nie mówię tego dlatego, bo chcę być złośliwa, po prostu tak jest. On już do kogoś należy.
Spojrzałam na dziewczynę z niedowierzaniem czując, jak moje serce powoli i boleśnie zaczyna rozrywać się na małe kawałki.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałam łamiącym się głosem.
- To, że Ezarel ma się zaręczać z Ewelein - powiedziała ledwo słyszalnie.
Patrzyłam na dziewczynę w milczeniu próbując sobie wszystko poukładać. To musiała być jakaś pomyłka; jakiś głupi żart albo podstęp.
- Kiedy ma się odbyć ceremonia... zaręczyn? - odezwałam się po jakiejś minucie, która dłużyła mi się w nieskończoność. Miałam wrażenie, że ktoś mocno zasznurował mi krtań. Oczami wyobraźni ujrzałam, jak Ezarel klęka przed uradowaną Ewelein, która bez chwili zastanowienia przyjmuje pierścionek zaręczynowy i rzuca mu się w ramiona.
- Czas jeszcze nie jest dokładnie określony, jednak chcemy to wszystko zorganizować jak najszybciej. Uwierz mi, on tego nie chce, więc nie miej mu tego za złe, dobrze? On jest do tego zmuszony, jednak nie jestem właściwą osobą do wytłumaczenia ci, o co w tym wszystkim dokładnie chodzi. Powinnaś to usłyszeć z ust samego Eza, przynajmniej na to zasługujesz.
- Na co? Na złamane serce?! – spytałam trochę zbyt głośno, niż chciałam.
- Na jego szczerość, Eri. Przykro mi, ale tak właśnie wygląda los elfów. Jestem pewna, że gdyby nie to, bylibyście piękną parą. Wydajesz się miła, więc mogłabym cię mieć nawet w swojej rodzinie.
Jak ja mam mu nie mieć niczego za złe, skoro jeszcze kilka minut temu nieświadoma niczego całowałam się z nim? Zacisnęłam dłonie na udach, by opanować ich drżenie i spuściłam wzrok. To wszystko to nie mogła być prawda. Jak można być zmuszanym do zaręczyn?
Poczułam, jak zbiera mi się na wymioty. To wszystko jest jakimś ogromnym nieporozumieniem.
- Erika, wszystko okej? - spytała Belthel kładąc mi dłoń na ramieniu. Wyprostowałam się patrząc jej w oczy, w których tlił się cień troski, po czym posłałam jej krzywy, niewyraźny uśmiech, który pewnie i tak przeszedł w grymas.
- Przepraszam, ja... muszę się tylko chwilę przewietrzyć - wydukałam dokładnie cedząc każde słowo niczym robot wyprany z wszelakich uczuć.
Obróciłam się na pięcie i powoli zaczęłam iść przed siebie na drżących nogach.
Mój chód powoli zaczynał przechodzić w bieg. Po całym budynku nieznośne echo odbijało rytm moich stóp odbijających się od podłogi.
Nie chciałam wierzyć w to, co się stało.
Pragnęłam być po prostu być sama. Sama ze swoim smutkiem i poranionym sercem.
Nie chciałam iść do swojego pokoju, ponieważ w tym momencie ogarniało mnie wszechobecne uczucie klaustrofobii.
Nie oglądając się za siebie pobiegłam do piwnicy, gdzie zazwyczaj nikogo nie ma.
Usiadłam na jednym ze schodków ledwie mogąc oddychać. Patrzyłam tępo przed siebie gdzieś w przestrzeń próbując się uspokoić.
- Co ty tutaj robisz?
Odwróciłam się do tyłu, skąd dochodził głos i ujrzałam pijanego Leiftana, który ledwo włóczył nogami po schodach. Niezdarnie usiadł obok mnie przyglądając mi się badawczo. Do moich nozdrzy dotarł ostry, nieprzyjemny zapach alkoholu przemieszany z czymś jeszcze, czego nie mogłam bliżej określić, jednak domyślałam się, co to może być.
- Dlaczego płaczesz? - spytał zmartwiony.
Nawet nie zdałam sobie sprawy, w którym momencie z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Mocno przygryzłam wargi wycierając policzki, które i tak po paru sekundach na nowo zalała fala słonych łez.
Leiftan delikatnie objął mnie ramieniem próbując mnie jakoś pocieszyć. Na drobny gest czułości nie zważając na to, że raczej nieczęsto rozmawiam z chłopakiem zarzuciłam mu ręce na szyję wtulając się w jego umięśniony, odsłonięty tors. Nigdy bym go nie posądzała o to, że kiedykolwiek będzie mnie pocieszał. Cóż, życie lubi zaskakiwać, zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Szkoda tylko, że jest skłonne częściej wybierać raczej tę drugą opcję.
- Może chciałabyś się wygadać? Dzięki temu powinnaś poczuć się trochę lepiej, to zawsze pomaga. Poza tym nie sądzę, żebym cokolwiek pamiętał z dzisiaj - westchnął - Mam strasznie słabą głowę.
- Właściwie to... nie powinnam się przejmować tym, co się stało. To chyba nie moja sprawa - uśmiechnęłam się krzywo - Mimo wszystko, czuję się w jakiś sposób wykorzystana.
- To nie mogła być drobnostka, skoro doprowadziła cię do takiego stanu. Pierwszy raz widzę jak płaczesz.
To prawda. Zazwyczaj, gdy zdarzyło mi się płakać przez Ezarela i jego złośliwości to robiłam to w swoim pokoju w poduszkę, nie przy wszystkich. A przynajmniej się starałam, żeby nikt mnie nie widział. Nigdy nie lubiłam przy kimś płakać.
Tylko poduszka wie, ile tak naprawdę uroniłam łez.
- Ezarel mnie pocałował zaraz przed tym, jak się dowiedziałam, że będzie się zaręczał z Ewelein - szepnęłam próbując powstrzymać kolejne potoki łez - Chyba zaczynał mi się podobać, i to bardzo. Tak bardzo, aż boleśnie, a on...
- Musi cię bardzo lubić, skoro to zrobił - przerwał mi w połowie słowa - Sama dobrze wiesz, jaki jest przewrażliwiony na czyjś dotyk. Poza tym nie dziwię się, że się tym przejmujesz. W końcu coś do niego czujesz, prawda? To normalne, że nie chcemy oglądać osoby na której nam zależy szczęśliwej z kimś innym, niż my sami.
- Może i masz rację. Poza tym Belthel powiedziała, że to z przymusu, jednak nie chciała powiedzieć dlaczego.
- Czy nie uważasz, że mimo wszystko powinnaś o niego walczyć?
- I co niby mogę zdziałać? - westchnęłam żałośnie - Jestem tylko głupią ziemianką, za którą miał mnie jeszcze do niedawna Ezarel, o ile w ogóle zmienił na tym podłożu o mnie zdanie.
- Nie doceniasz się - stwierdził niezdarnie gładząc mnie po włosach.
Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie jakiś dłuższy czas, jednak nie czułam żadnego skrępowania. Być może to dlatego, że jest pijany i raczej mało będzie pamiętał z dzisiejszego wieczoru. Nie wiem, jak bym sobie poradziła, gdybym była sama. Leiftan miał rację, wygadanie się mu bardzo dobrze mi zrobiło. Głupia byłam myśląc, że potrzebuję samotności. Fakt faktem, nadal byłam przepełniona zatrważającym smutkiem, jednak z nim był on do zniesienia.
- Musisz być masochistką, skoro zakochałaś się w Ezarelu - stwierdził po paru minutach ciszy - A może po prostu zaczął powoli odsłaniać tę swoją czulszą stronę?
- Podejrzewam, że i jedno, i drugie - zaśmiałam się ponuro - Gdyby ktoś mi powiedział ponad miesiąc temu, że poczuję coś do Ezarela, to bym go chyba wyśmiała i szczelnie opatuliła w kaftan bezpieczeństwa. Sęk w tym, że nie zawsze świadomie lokujemy swoje uczucia.
- Niestety, czasem tak bywa, że serce jest głupie i myśli za rozum i zdrowy rozsądek.
Odsunęłam się od blondyna i nieśmiało uniosłam kąciki ust ocierając z policzków resztki łez, które już nie napływały mi do oczu.
- Jestem ci bardzo wdzięczna, że zechciałeś mnie wysłuchać i jakoś wesprzeć.
- Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął się półgębkiem i wstał uwalniając się z mojego uścisku – Może kiedyś będę potrzebował tego samego, wtedy mi się odwdzięczysz. A teraz wybacz, ale chyba nie czuję się najlepiej. Sama rozumiesz, za dużo alkoholu - posłał mi jeszcze jeden, tym razem przepraszający uśmiech i odszedł.
Zostałam sama.
Wstałam chwiejnie i zaczęłam kierować się do pokoju osoby, do której w życiu bym nie pomyślała, że zwrócę się o towarzystwo. W momencie, gdy Leiftan odszedł na nowo ogarnęło mnie zatrważające uczucie klaustrofobii mimo, iż Kwatera była ogromna. Nie mogłam tego znieść. Na samotność jeszcze przyjdzie czas, jednak jak na razie nie byłam jeszcze na to gotowa. Potrzebowałam bliskości.
Stanęłam przed drzwiami do pokoju jednookiego i delikatnie w nie zastukałam.
- Nevra, mogę wejść?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top