Słowa, które ranią

Obudziłam się wcześnie rano wtulona w Nevrę, który nadal spał w najlepsze. Miał delikatnie rozchylone usta, z których dobywało cichutkie pochrapywanie. Leniwie przeciągnęłam się ziewając, po czym z wdzięczności ostrożnie ucałowałam chłopaka w policzek.
Podniosłam się z łoża, odnalazłam swoje obcasy, które wsunęłam na stopy i wyszłam z pokoju póki było wcześnie, a po Kwaterze nikt się nie kręcił i mogłam uniknąć zbędnych pytań.
Powlokłam nogami w stronę swojego pokoju, pod którym ku mojemu zaskoczeniu stał Ezarel. Zrobiłam krok w tył mając wielką ochotę gdzieś uciec. Gdziekolwiek, byle by być od niego jak najdalej. Przełknęłam głośno ślinę karcąc się w myślach, że mimo wszystko moje serce na jego widok bije jak oszalałe.
Elf popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, które były mocno podkrążone.
- Co ty tutaj robisz? Dlaczego nie jesteś w swoim pokoju?
- Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek miała obowiązek tłumaczenia ci się z czegokolwiek – prychnęłam – To, że jestem w twojej straży wcale nie oznacza, że muszę się ze wszystkiego spowiadać.
- Wczoraj... nie wróciłaś - wydukał.
- Moje gratulacje! Jak chcesz to potrafisz być całkiem spostrzegawczy! - sarknęłam mijając go. Otworzyłam drzwi do swojego pokoju, po czym ściągnęłam obcasy i rzuciłam je na podłogę.
- Proszę, nie zachowuj się jak dziecko - warknął - Czy możemy porozmawiać jak dorośli?
- W porę ci się zebrało na rozmowy. Nie chcę z tobą rozmawiać, ja już wszystko wiem! Wszystko o tobie, o Ewelein i o tych pierdolonych zaręczynach! - wrzasnęłam.
Ezarel podszedł do mnie i mocno złapał mnie za policzki zmuszając, bym patrzyła mu w oczy.
- Dasz mi się przynajmniej wytłumaczyć?
- Bardzo mi przykro, ale to chyba nie jest najwłaściwszy czas na tą rozmowę. Zostaw mnie samą. Najpierw ochłońmy, a może później dam ci się wytłumaczyć.
Chłopak puścił moje policzki i mocno zacisnął dłonie w pięści.
- Dlaczego, do cholery, musisz zawsze wszystko utrudniać? Dlaczego musisz być tak głupia?
- To samo można powiedzieć o tobie - rzuciłam oschle - Poza tym nigdy cię nie prosiłam, byś mnie całował.
- Masz rację, to był tylko głupi błąd popełniony pod wpływem alkoholu - odparł beznamiętnie.
Na te słowa zamarłam. A więc robiłam sobie tylko idiotyczne, złudne nadzieje.
Tak naprawdę nigdy nic dla niego nie znaczyłam.
Byłam tylko głupią, bezużyteczną ziemianką, za którą od samego początku mnie miał.
Ale ze mnie skończona idiotka. Przecież to takie oczywiste, że zawsze byłam dla niego nikim. Robił sobie ze mnie głupie żarty. Pewnie przez ten cały czas, gdy się w nim zakochiwałam miał ze mnie niezły ubaw. Ostatnie iskierki nadziei, które nędznie się we mnie od wczoraj tliły właśnie umarły.
Obraz zaczął mi się nieznośnie zamazywać i falować, po czym poczułam, jak z oczu zaczynają mi spływać potoki łez.
- Nienawidzę cię! - załkałam – Tak bardzo cię nienawidzę! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! Kompletnie nic, rozumiesz!? Już nawet nie chcę należeć do tej twojej pieprzonej straży!
Chłopak popatrzył na mnie zaskoczony, i wyciągnął do mnie dłoń, którą od razu odtrąciłam,
- Erika... - szepnął prawdopodobnie zbity z tropu moją reakcją. O dziwo wyglądał na poruszonego.
- Jeżeli ty nie chcesz wyjść, to ja to bardzo chętnie zrobię. Rzygać mi się chcę, jak na ciebie patrzę.
- Eri, proszę cię, ja...
- Pierdol się, Ezarel - nie zważając na to, że mam bose stopy wybiegłam ze swojego pokoju.
To niesamowite, z jak dużą łatwością przyszły mi te wszystkie kłamstwa, jednak dla swojego własnego dobra wolałam znów zacząć unikać zielonookiego.
Jego obecność i świadomość, że nigdy nie był i nie będzie mój zaczynały zabijać mnie od środka.
Belthel miała rację, igrałam z ogniem.
Sparzyłam się
cholernie
boleśnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top