Przepraszam

EZAREL

Sam nie wiem, w którym momencie to wszystko się zaczęło. Może wtedy, gdy mnie osłoniła ratując moje życie? To chyba na ten moment nieszczególnie istotne. Istotne jest to, że w ogóle zaczęło się C O Ś. Coś, czego bliżej nie potrafiłbym na trzeźwo zidentyfikować. Nie wiem, czy to miłość, jednak wiem, że jest to dość silne uczucie, które z dnia na dzień gwałtownie rośnie w siłę. Nigdy tego nie planowałem, ale cóż zrobić? Stało się. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno darzyłem ją tak ogromną niechęcią.
Zmrużyłem oczy marszcząc brwi i zacząłem ostrożnie obracać między palcami jeden z kwiatów, które zabrałem Erice, gdy się wybudziła po „wypadku".
Za nic w świecie nie mogłem ustalić ich pochodzenia ani gatunku. To pierwszy raz, gdy przydarzyła mi się taka sytuacja. To takie frustrujące.
Nalałem sobie już którąś z kolei szklankę bimbru, po czym przystawiłem ją do ust, przechyliłem szklankę i opróżniłem całą jej zawartość.
Jakże żałośnie spędziłem tych kilka ostatnich dni - picie, użalanie się nad sobą, myślenie o Erice i bezsensownie dumanie nad kwiatkami. To się nazywa konstruktywnie wykorzystany czas.
Nagle do laboratorium wpadła Belthel, która nie wyglądała na zadowoloną. Jeszcze jej tu do tego wszystkiego brakowało.
- Co ty tutaj robisz?! - spytała pretensjonalnie - I dlaczego znów pijesz?! Cholerny alkoholik.
Odłożyłem kwiatek na bok spoglądając wrogo na elfkę.
- A ty co, moja matka? Mogę robić co mi się żywnie podoba - stwierdziłem buntowniczo - Poza tym pracuję, nie widać? Mogłabyś mi już nie przeszkadzać?
- Pracujesz?! - fuknęła niczym rozjuszony kot - Czy Ty zdajesz sobie w ogóle sprawę, jaki dziś dzień?! I co zbliża się W I E L K I M I krokami?!
- No nie wiem, chyba jest wtorek, co nie? I z tego co wiem, to zbliża się środa. Aleś ty głupia, Belth - zaśmiałem się idiotycznie czując przyjemne wirowanie w głowie po spożytym trunku.
- Nie rób sobie ze mnie jaj, Ezarel - syknęła podchodząc do mnie.
Posłałem jej słodki, złośliwy uśmiech i podrapałem się po karku.
- Ja na serio nie wiem, o co ci chodzi - mruknąłem czując powoli napływającą irytację.
- Przecież dzisiaj zaczynamy przygotowywać twoje zaręczyny - odparła bezbarwnie - Czy też może raczej ZACZĘLIŚMY. Wszyscy od rana wychodzą ze skóry, by to wszystko w ogóle jakoś wyglądało i przede wszystkim doszło do skutku, a ty co? Jak zwykle opierdalasz się w swoim pieprzonym laboratorium ślęcząc nad bimbrem.
No tak. Zaręczyny.
- Nie wiem czy pamiętasz, ale jestem szefem Absyntu, więc mam obowiązki, z których jakoś muszę się wywiązywać.
- Właśnie widzę - stwierdziła z pogardą spoglądając na wpół pustą butelkę bimbru - Wiesz, co się stanie, jak nie wywiążesz się ze swoich na ten moment najważniejszych obowiązków?
Uniosłem jedną brew ku górze, na co dziewczyna przeciągle westchnęła.
- Masz spłodzić potomstwo z...
- Dość, nie chcę o tym rozmawiać - wszedłem jej wpół słowa.
Wstałem gwałtownie, po czym zachwiałem się.
- Ktoś tu się podpił - stwierdziła niewesoło biorąc mnie pod ramię - Chodź, ty mój głupi, bezmózgi, kochany kuzynku. Przecież wiesz, że nikt tu dla ciebie nie chce źle.
- Pewnie, przecież zmuszanie do małżeństwa i do seksu jest na porządku dziennym - mruknąłem i powlokłem za nią nogami posłusznie dając się prowadzić.
Belthel popatrzyła na mnie z dziwnym, nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym ścisnęła mnie za rękę.
- Będzie dobrze, nie marudź.
Nic nie będzie dobrze. Nie, dopóki te zasrane zaręczyny będą aktualne. Zmiana straży Eriki także niczego nie poprawiała. Jej decyzja była dla mnie niczym kubeł lodowatej wody. W sumie nie powinienem się jej dziwić. W końcu tyle razy już ją zraniłem i sprawiłem ból... Powoli zaczynałem się za to nienawidzić. Mam naprawdę paskudny i ciężki do zniesienia charakter.
Tyle bolesnych, wypowiedzianych pod wpływem chwili słów, które w rzeczywistości były puste.
Wszystko jest bezsensowne i nijakie bez Eriki. Moja rzeczywistość powoli zaczynała coraz bardziej blaknąć bez jej obecności i szczerego uśmiechu.
Dla jej choćby jednego uśmiechu skierowanego do mojej osoby mógłbym wyrżnąć pół Eldaryjskiej populacji.
Dla choćby jednego, niepewnego dotyku.
Nigdy nie lubiłem, gdy ktoś mnie dotykał, jednak przy niej było inaczej. Coś się zmieniło.
Przy niej wszystko było inne. Takie bardziej... rzeczywiste. Coraz bardziej pragnąłem jej obecności. Na jej widok moje serce zaczynało bić znacznie szybciej, zaś moje ręce zaczynały drżeć i się pocić.
Czy właśnie to czują osoby, które są zakochane?
Belthel zaprowadziła mnie do stołówki, gdzie w zasadzie odbywało się większość imprez. Cała sala była przyozdobiona białymi wstążkami i innymi duperelami utrzymanymi w tymże kolorze.
Poczułem, jak zbiera mi się na wymioty. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, jak to wszystko będzie wyglądało w dniu zaręczyn.
Po chwili moje spojrzenie napotkało znajome, fiołkowe oczy. Poczułem, jak tracę kontakt z rzeczywistością i narastającą tęsknotę. Obok właścicielki fiołkowych oczu kręcił się Nevra, co spowodowało u mnie nieprzyjemną falę zazdrości.
Erika odwróciła wzrok, zaś ja zdałem sobie sprawę, że moja przestrzeń osobista została naruszona.

ERIKA

Zauważyłam z drugiego końca sali, jak Ezarel wchodzi wraz z Belthel do pomieszczenia i raczej nie wyglądało na to, by chłopak był trzeźwy. Jego twarz była cała czerwona, zaś chód nie należał do najprostszych.
- Patrz, nasz kochany elf przemierza szlak węża - stwierdził Nevra podając mi białą wstążkę.
- Właśnie widzę - mruknęłam - To się często zdarza?
- Ostatnio? Na okrągło - przyznał.
Moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem elfa, jednak zauważyłam, jak podchodzi do niego Ewelein i zarzuca mu ręce na szyję. Chłopak jakby machinalnie i nieświadomie położył jej jedną dłoń na talii. Odwróciłam szybko wzrok czując bardzo nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej.
Nie chciałam na to patrzeć.
- Idę się przewietrzyć - szepnęłam wbijając wzrok w podłogę.
- Mam iść z tobą? - spytał nachylając się nade mną i patrząc na mnie porozumiewawczo.
- Nie, ale dzięki, że zaproponowałeś - posłałam mu słaby uśmiech, po czym stanęłam na palcach i wpięłam mu białą wstążkę we włosy.
- Czy ty chcesz zrobić ze mnie transseksualistę? - spytał udając oburzonego.
- Nie wiedziałam, że masz zaburzenia tożsamości płciowej. Poza tym nie sądzę, by jedna kokardka uczyniła z Ciebie transa, Nev - zaśmiałam się dając mu kuksańca w ramię.
Wampir zaśmiał się, odgarnął moje włosy z czoła i z czułością je ucałował.
- Nie każ mi się o siebie martwić i wróć szybko.
Skinęłam głową w odpowiedzi i starając nie patrzeć się na Ezarela wyszłam ze stołówki pogrążając się w swoich myślach.
Wszystko wskazywało na to, że do ceremonii zaręczyn dojdzie w stu procentach. Gdzieś w środku tliła się we mnie niewielka nadzieja, że coś się jednak posypie, jednak i ona prawie zgasła. Nie mam pojęcia, jak ja to przeżyję.
Nagle do moich nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach alkoholu, zaraz po tym ktoś położył mi rękę na ramieniu, zwrócił ku sobie i mocno przyparł do ściany.
- Widzę, że odkąd zmieniłaś straż zaczęłaś coś za dobrze dogadywać się z Nevrą.
Ezarel nachylił się nade mną patrząc mi prosto w oczy. Był wściekły.
Zmarszczyłam brwi i zagryzłam dolną wargę. To nie jego sprawa z kim się przyjaźnię.
- Widzę, że odkąd zmieniłam straż zacząłeś popadać w alkoholizm - odpyskowałam - Wróć do swojej przyszłej narzeczonej. Wygląda na to, że dogadujecie się coraz lepiej - dodałam z goryczą.
- Ile razy jeszcze mamy wałkować ten temat, byś zrozumiała?
Zacisnęłam usta w cienką linię.
Nagle chłopak zamachnął się i rąbnął pięścią w ścianę dosłownie kilka centymetrów od mojej głowy. Popatrzyłam na niego przestraszona jego gwałtowną reakcją.
- Byłoby o wiele prościej, gdybyś nigdy się nie pojawiła w Eldaryi - stwierdził chłodno - Nie byłbym teraz tak bardzo zraniony i...
Teraz to ja zamachnęłam się ręką, która z głośnym plaskiem uderzyła w twarz Ezarela pozostawiając na niej czerwony ślad. Elf popatrzył na mnie zszokowany masując zaczerwieniony policzek.
- Nigdy się o to nie prosiłam - szepnęłam, po czym spojrzałam mu w oczy czując, jak moje napełniają się łzami - Poza tym, zraniony? Kto tu kogo rani? - przełknęłam głośno ślinę - Zakochać się to tak jakby dać sobie przyłożyć sztylet do serca i po cichu liczyć na to, że druga osoba go nie przebije. Wiesz co, Ezarel? Ty robisz to na okrągło. Dzień w dzień, od samego mojego przybycia tutaj zadajesz coraz to nowsze rany. Prawdopodobnie najgorsze w tym wszystkim jest to, że pomimo to moje rozdarte, poranione, głupie serce nie potrafi przestać dla ciebie bić. Tak mi cholernie przykro, że musiałam się tu zjawić i się w tobie zakochać. Przepraszam.
  Zacisnęłam pięści i bez słowa wyminęłam Ezarela.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top