Demony

Stałyśmy wraz z Karenn przed drzwiami przychodni, zza których było słychać od czasu do czasu cichutkie pojękiwania. Wampirzyca spojrzała na mnie wyczekująco unosząc brwi ku górze i krzyżując ręce na piersi. Widząc moje tępe spojrzenie westchnęła cicho widocznie podirytowana.
- Czy możesz to, do cholery, przerwać? – spytała wymownie wskazując palcem na drzwi.
- Ale co? – mruknęłam cicho odrobinę zdezorientowana.
- Po prostu zajrzyj przez dziurkę od klucza – wywróciła oczami.
- Nie rozumiem... Mam podglądać jak się ktoś pieprzy w przychodni? Przykro mi, ale chyba nie mam takich ukrytych...
- Och, no po prostu zajrzyj! – syknęła zdenerwowana gromiąc mnie spojrzeniem.
W sumie to co mi szkodzi?
Nachyliłam się ostrożnie i wyjrzałam przez dziurkę od klucza. Moim oczom ukazała się Seraphine, która miała rozchylone usta i przymknięte oczy. Wyglądało to dość... dwuznacznie.
Obok niej siedział Nevra spijający strużki krwi spływające po jej szyi. Chłopak obejmował ją mocno w pasie i oddychał równie ciężko, co ona.
Mimo wszystko poczułam delikatne kłucie w sercu. A więc moja krew nie wystarczyła. A może po prostu nie była na tyle dobra?
Być może musiał zmyć paskudny smak mojej krwi.
Zagryzłam dolną wargę odsuwając się od drzwi, po czym machinalnie przesunęłam po swojej pogryzionej szyi.
- Erika, proszę, przerwij to. Jesteś jego dziewczyną, co nie?
- Nie mogę mu mówić, co ma robić – wzruszyłam ramionami – Poza tym on tylko pije jej krew.
- Ty nic nie rozumiesz. My wampiry odczuwamy seksualną przyjemność zarówno przez picie krwi, jak i przez ugryzienie przez drugiego wampira. Czy nie sądzisz, że to podchodzi pod zdradę?
Zaśmiałam się niewesoło mierząc Karenn wzrokiem.
- A czy nie uważasz, że emocjonalna zdrada jest o wiele gorsza od tej fizycznej? On tylko pije jej krew, a ona dyszy jak zepsuty odkurzacz – uśmiechnęłam się krzywo – To wszystko. Nie czuję się jakoś szczególnie zraniona, wiesz? – skłamałam.
Kłamstwo za kłamstwem.
Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo.
- Jesteś jego dziewczyną! – napomknęła po raz kolejny – Na serio nie chcę się wtrącać w wasze sprawy, ale równie mocno nie chcę mieć nic wspólnego z Seraphine, więc przerwij proszę te scenę rodem z taniego pornola.
- Jest dorosły, nie będę go umoralniać.
Karenn prychnęła niczym rozjuszony kot kładąc dłoń na klamce, zaś drugą ponownie złapała mnie za nadgarstek.
- Na serio, tutaj chyba na nikogo nie można liczyć – westchnęła otwierając gwałtownie drzwi.
Nevra widząc nas odsunął się od Seraphine tak szybko, że prawie strącił dłonią wazon z kwiatami stojący na drewnianej szafeczce nocnej.
- Cieszę się, że już ci lepiej, braciszku – prychnęła zdegustowana – Witaj, Sera! Kopę lat, czyż nie? – zwróciła się do blondynki posyłając jej fałszywy do granic możliwości uśmiech – Nevra, pragnę ci tylko przypomnieć, że mimo wszystko masz jeszcze dziewczynę.
Brunet spojrzał na mnie z wyraźnym strachem w oczach i zmieszaniem, na co ja pomimo wszystko próbowałam panicznie uciec wzrokiem.
W życiu nie przyznam, że czuję się zraniona. To by było z mojej strony tak strasznie płytkie...
W końcu Nevra jest żywy, oddycha.
Ykhar nie.
Już nie.
Nie mogę myśleć o sprawach sercowych.
Nie teraz.
- T...to nie jest tak, jak myślisz, Erika – zająknął się wampir nerwowo drapiąc swój kark.
- Zachowujesz się jak dziecko. Na serio musisz odreagowywać jego przyjazd właśnie w ten sposób? – po twarzy dziewczyny przebiegł ledwie widoczny cień smutku, w którym jednak kryło się coś jeszcze.
Coś głębszego. Coś, czego na tę chwilę nie byłam w stanie sensownie zidentyfikować.
Nevra zmarszczył delikatnie brwi mówiąc coś w języku, którego nie rozumiałam. Dziewczyna odpyskowała mu coś w tym samym języku, zaś ja zaczynałam czuć się coraz gorzej.
Coraz bardziej otoczona wszystkimi negatywnymi emocjami.
Coraz bardziej otoczona wszystkimi bolesnymi zdarzeniami.
Coraz bardziej zraniona.
Ból.
Tak wiele mojego ukochanego bólu.
Ból trzeba sobie dawkować, jego nadmiar może zniszczyć.
Zniszczyć, zniszczyć, zniszczyć.
Z sekundy na sekundę, kawałek po kawałku jest mnie coraz to mniej.
Wykruszałam się coraz bardziej, bardziej i bardziej.
Co ja tu, do cholery jasnej robię?
Dlaczego tu jestem?
Co ja chciałam właściwie osiągnąć przez ten cholerny związek z Nevrą?
Mam dość ranienia go. Jeżeli będzie szczęśliwy z Seraphine, niech tak będzie. Cały ten czas próbowałam uciekać i kryć się w jego ramionach, byle tylko uniknąć bycia samej.
Byle uniknąć straty Ezarela, którego finalnie i tak nigdy nie miałam.
To tak cholernie egoistyczne i durne. Poczułam, jak fala obrzydzenia do samej siebie zalewa cały mój umysł a ja mogłam w niej jedynie tonąć, tonąć, tonąć i nawet nie próbować oddychać. To bez sensu.
Chyba zaraz oszaleję, jeżeli stąd nie wyjdę.
Płonę.
Całe cierpienie wypala mnie od środka, a ja nie potrafię go ugasić.
Chciałabym się odezwać, przerwać ich kłótnię, powiedzieć coś odpowiedniego, jednak nie mogłam odnaleźć odpowiednich słów.
Nagle na swoim ramieniu poczułam czyjąś dłoń. Podniosłam głowę i napotkałam niebieskie oczy Seraphine, która uważnie mi się przyglądała.
- Nie wyglądasz najlepiej, mam zawołać Ewelein? – spytała z nikłym cieniem troski w głosie.
- N...nie trzeba – mruknęłam próbując uciec wzrokiem od jej świdrującego spojrzenia.
- Dobra, nie chcesz to nie, rozumiem. Ale i tak gdzieś ze mną pójdziesz. Nie mam ochoty patrzeć jak mi tu mdlejesz.
Wampirzyca wyprowadziła mnie za drzwi zostawiając kłócące się rodzeństwo same.
Nadal trzymając moje ramię prowadziła mnie powoli przez korytarz.
- Wiesz, sorki za tę akcję, to moja wina i w ogóle, to ja go do tego namówiłam, ale na serio myślę, że powinnaś dać sobie spokój z Nevrą – westchnęła cicho – Nie mówię tego z powodu swoich egoistycznych pobudek, on po prostu ma odrobinę poplątaną przeszłość.
- Jak my wszyscy – zauważyłam smętnie – Na świecie prawdopodobnie nie ma nikogo takiego, kto by nie przeżył swojego własnego końca świata. Wszyscy mamy swoje własne, nieujarzmione demony przeszłości.
- Cóż, nie mylisz się – mruknęła spoglądając w sufit w zamyśleniu, po czym po chwili milczenia dodała:
- Niedługo przyjeżdża do kwatery ojciec Nevry i Karenn. Wiesz, on zawsze był dla niego o wiele bardziej surowy i wymagający niż w stosunku do Karenn. Czasami przechodził samego siebie, jednak nie mogę zdradzić ci szczegółów.
- I dlaczego ty mi o tym wszystkim mówisz? – uniosłam brwi.
- Och, po prostu nie chcę, byś miała jakieś nieprzyjemności z jego strony, gdy tu przyjedzie. On jest serio surowy jak cholera, a do tego wredny, możesz wierzyć mi na słowo. Ja jestem przyzwyczajona, poza tym hej, spójrz na mnie! Jestem zimną suką, mnie niewiele rzeczy rusza – puściła do mnie oko – Po prostu przemyśl to, okej? Poza tym nie sądzę, by tak po prostu zaakceptował związek z człowiekiem.
Rasizm.
Tak dużo rasizmu.
- Jasne – szepnęłam zdając sobie sprawę, że stoimy pod laboratorium.
Seraphine spojrzała na mnie porozumiewawczo popychając mnie lekko w stronę drzwi.
- No już, leć do swojego Romea.
- A...ale...
- Tak, tak, Ewelein – przerwała niecierpliwiąc się – Pamiętaj, że każdy wagonik da się odczepić, a teraz idź i poproś o coś, by poczuć się lepiej.
Blondynka pomachała mi ręką i pospiesznie poszła gdzieś w swoją stronę, zaś ja wgapiając się w drzwi zastanawiałam się nad jej słowami.
Każdy wagonik da się odczepić.
Ciekawe, czy chodziło jej o Ewelein, czy o mnie.
Bez zawracania sobie głowy takimi szczegółami jak pukanie do drzwi weszłam do laboratorium. Przy biurku siedział Ezarel, który niemal natychmiast przeniósł na mnie wzrok.
Jego widok będzie bolał zawsze
zawsze.
Zawsze będzie pozostawiał pustkę, której nigdy niczym ani nikim nie zapełnię.
- No proszę, Kryształek mnie odwiedził – uśmiechnął się jakoś dziwnie, smutno – Co cię do mnie sprowadza? Chętnie spędziłbym z tobą trochę czasu, ale muszę ułożyć strategię.
- Strategię? – zmarszczyłam brwi podchodząc do niego chwiejnym krokiem.
- Wojna wisi na włosku, Kryształku – szepnął, zaś jego wzrok robił się z sekundy na sekundę coraz bardziej nieobecny.
Wojna?
Przecież to może spowodować kolejne straty.
Straty będą nieuniknione. Wojna wszędzie zbierze swe żniwa.
Przełknęłam głośno ślinę próbując zebrać myśli do kupy.
- Jak na razie Miiko nie zdradzała nikomu swoich planów prócz Lśniącej Straży i szefom. Nie chce siać paniki, jeszcze nie teraz. Tak więc proszę, zachowaj tą informację dla siebie.
- Powiedz, ile istnień trzeba jeszcze poświęcić, by było dobrze? – szepnęłam czując delikatne zawroty głowy.
- Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie – mruknął cicho dotykając miękkimi opuszkami palców mojej dłoni, a moje serce chciało się wyrwać, pęc w szwach, rozedrzeć się na maleńkie kawałki – Nie wyglądasz najlepiej.
- Właściwie to przyszłam do ciebie po jakieś leki... Nie wiem, jakiś syrop czy coś w tym stylu.
- Na co konkretnie?
Uśmiechnęłam się smutno opierając dłonie na blacie biurka.
- Napraw moje serce i duszę, Ezarel.
Elf zmierzył mnie wzrokiem, puścił moją dłoń, podszedł do półki z eliksirami i wziął z niej sporych rozmiarów zieloną, szklaną butlę.
- Efekty będą raczej krótkotrwałe, ale na tą chwilę nie stworzyłem eliksiru naprawiającego serce i duszę – podał mi butlę, której przyjrzałam się badawczo.
Odkręciłam korek i powąchałam zawartość zielonej butelki.
- Ezarel, przecież to jest bimber.
- Czasem trzeba – wzruszył niewinnie ramionami – Napijemy się?




__________________________________

Wwwwwitam! Ja tu tylko wpadam powiedzieć, iż zaczęłam pisać nowe opowiadanie. Będzie ono krótkie, bo będzie łącznie miało 6 rozdziałów (nie wliczając prologu i epilogu), jednak mam nadzieję, że wpadniecie i że będzie warto (staram się w nie wsadzić duużo dużo filsów ;-) Opko oczywiście o Eldce, bo jakżeby inaczej~ Tyle ode mnie, do następnego~^^
P.S. Błędy w rozdziale poprawię jutro ;;

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top