Rozdział 8

........................16 marca........................

Obudziłam się lekko obolała i zmarznięta. Mój płaszcz okazał się nie być wystarczającym okryciem. Zerknęłam na telefon, który wciąż trzymałam kurczowo w dłoni. Południe. Długo spałam. Podniosłam się z zimnych kafelków. Okryłam płaszczem. Zerknęłam przez okno na zewnątrz. Deszcz. Srogi, lodowaty deszcz obijający się o okna jak seria z karabinu maszynowego. Westchnęłam ciężko. Nie mogłam jednak zostać tutaj dłużej.

Bez dłuższego zastanawiania się wyszłam z budynku. Nie był to najlepszy pomysł, ale jedyny jaki miałam. Już po kilkunastu sekundach moje włosy stały się mokre, jakbym stała pod prysznicem. Nie zniechęciło mnie to jednak do dalszej drogi.

Miasto było wręcz puste. Nikogo nie widziałam na chodnikach. Ulewa była potężna. Tylko szaleni wychodzili by na taką pogodę na zewnątrz. Doszło to do mnie dopiero wtedy, gdy byłam dobre kilkaset metrów od szkoły. Musiałam znaleźć jakieś schronienie. Szkoda że dotarło to do mnie tak późno. Cały mój płaszcz był przemoczony, a reszta moich ubrań nie była lepsza.

Idąc przez miasto spojrzałam w dal, wręcz na horyzont. Zauważyłam nieskończony dach jakiegoś budynku. Niedokończona budowa. Dom, którego nigdy nikt nie dokończył. Właściciele zginęli w wypadku, nim ekipa budowlana skończyła pracę. Kiedyś Kristian zabrał mnie tam na imprezę. Nie byłam z tego zadowolona, ale teraz sytuacja się odwróciła. Doskonale znałam wejście na teren budowy. Nie zawahałam się. Skierowałam się tam.

Nim się tam dostałam, zdołałam jeszcze bardziej zmarznąć i przemoknąć. Na całe szczęście na budowie nikogo nie było. Schowałam się w jednym z pustych „pokoi". Nie było w budynku okien, co otwierało drogę kroplom deszczu. Na całe szczęście znalazłam kawałek podłogi, ukryty za jakimś fragmentem ściany, coś jakby przypominający osłonę. Ułożyłam się wygodnie chcąc przeczekać burzę.

Wtedy zorientowałam się, że moja matka będzie do mnie wydzwaniać. Chcąc zyskać jeszcze trochę czasu, szybko wysłałam wiadomość o mojej nocce u znajomej i że zostaje na jeszcze jedną. Zyskałam przez to trochę czasu. Dosłownie w ostatnim momencie udało mi się wysłać wiadomość. Mój telefon rozładował się. Wyłączył. Nie miałam żadnej ładowarki, a tym bardziej dostępu do prądu. Odłożyłam telefon gdzieś na bok. Niedziałające urządzenie raczej, by mi się nie przydało.

Skuliłam się w kulkę czując chłód dochodzący z „okien". Nie było przyjemnie, ale cóż. Wolałam to niż moje dotychczasowe życie. Te wszystkie kpiny, drwiny i śmiechy. To bolało nawet teraz, kiedy byłam z daleka od tego. Kłuło.

Miałam już tego wszystkiego dość. Byłam wytrzymała i cierpliwa, ale nawet to ma swoje granice. Przed oczami błysnęła mi moja rodzina. Nie matka, ani nie ojciec. Tylko moja ciotka. Mieszkała w mieście oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów od mojego. Na pewno przyjęłaby mnie i pozwoliła pracować w swojej kawiarni. Jakiś plan już był. Pozostało tylko jego wykonanie. Deszcz ustał. Nie dudnił już tak bardzo przez co mogłam głośniej pomyśleć.

Rozmyślałam tak przez dobre kilka godzin. Z rozmyślań wybudził mnie dopiero czyjś krzyk. A raczej śmiechy. Wyjrzałam przez okno. Grupka chłopaków zmierzała w kierunku opuszczonej budowy. Mogłam się tego spodziewać. Była sobota, a to było jedno z lepszych miejsc na urządzenie sobie imprezki. Rozpoznałam jednego z nich. Był z mojej szkoły. Tym bardziej zostanie w tym miejscu nie było dla mnie korzystne. Kto wie, co mogliby ze mną zrobić, gdyby mnie znaleźli. W końcu przydomek „plastikowa suka" nie wziął się z niczego. Przynajmniej według nich.

Gwałtownie wstałam i zebrałam w sobie wszystkie siły na ucieczkę. Deszcz wciąż strzygł, ale nie przejmowałam się tym. Zbiegłam po prowizorycznych schodach i wyskoczyłam przez najbliższe okno. Opadłam ciężko na ziemię i skuliłam się. Czekałam by usłyszeć ich głosy. Na szczęści nie zainteresowali się mną. Widocznie mnie nie widzieli. Krople deszczu obiły mi twarz. Zorientowałam się, że telefon wraz z moim płaszczem został w budynku. Nie miałam ochoty tam wracać. Bez wahania opuściłam plac budowy.

Sama sukienka nie była dobrym ubraniem na taką pogodę. Zimną, wilgotną. Jednak nie miałam niczego lepszego. Nie wiedziałam nawet ile czasu spędziłam w suchym miejscu. Wiedziałam jednak że dużo. Słońce chyliło się już ku horyzontowi. Minusowa temperatura. Tylko tego mi brakowało. Nie miałam jednak ochoty się zatrzymywać. Jak najszybciej chciałam dotrzeć do sąsiedniego miasta. Nie mając pieniędzy na taksówkę, postanowiłam zrobić sobie spacer. Deszcz już całkowicie przestał padać. To na plus.

Długa droga przede mną...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top